Głaski i trudna miłość

Alina Świeży-Sobel; GN 30/2014 Bielsko-Biała

publikacja 25.08.2014 06:00

Jaworze, kiedyś znane uzdrowisko, do dziś ma zwolenników leczniczych walorów tutejszego klimatu. Okazuje się, że za sprawą głasków – jak psychologia nazywa pozytywne zachęty – coraz bardziej poprawia się też klimat w tutejszym Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. Niemały wpływ ma też odważna miłość pewnego księdza…

Chłopcy uczą się tu życia i sami dbają o ośrodek Zdjęcia Alina Świeży-Sobel /Foto Gość Chłopcy uczą się tu życia i sami dbają o ośrodek

Klasycystyczny pałac stanowił kiedyś siedzibę właściciela Jaworza, barona Arnolda Saint Genois d’Anneaucourt i jest cenną historyczną ozdobą miejscowości. W styczniu 2010 r. z powodu nieszczelności zabytkowego komina spłonęły dach i wnętrze. Całemu obiektowi groziła ruina. Po czterech latach o tych obawach można zapomnieć: nikt nie pamięta, by pałac wyglądał piękniej niż dziś. Kilka miesięcy temu Bohdan Klimaszewski, dyrektor Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego, mógł z dumą zaprezentować starannie wyremontowany obiekt. To główny budynek MOW. Dziś mieszka tu jedna z grup wychowanków. Mają kilkuosobowe pokoje i wspólny, przytulny aneks kuchenny. Jest też ośrodkowa kuchnia z jadalnią dla wszystkich, sala na większe spotkania, lustrzana salka do terapii, izolatka dla chorych, pomieszczenia administracji, a także miejsce prób zespołu poetycko-muzycznego, prowadzonego przez Zbigniewa Huberta.

Co robię? Siedzę

Tak mówią chłopcy – i jest w tym sporo prawdy, bo przecież trafili tu przymusowo, po postanowieniu sądu. Ale temu przymusowi nie towarzyszą żadne kraty, bramy, klucze, a drzwi wejściowe zamyka się tylko na noc, żeby nie wszedł nikt niepowołany. – Przychodzą tu z różnych stron Polski, z różnych środowisk. Bywa, że uczą się tu podstaw zachowania przy stole czy osobistej higieny. Większość dopiero w ośrodku uczy się rozwiązywania problemów na innej drodze niż agresja. Poznają nową drogę i uczą się ją wybierać – mówi dyrektor Klimaszewski.

Jak każdy wolny człowiek, po opuszczeniu ośrodka jedni wychowankowie z tej lepszej drogi korzystają, inni nie. – Naszym sukcesem jest oczywiście to, gdy po jakimś czasie nas odwiedzają i mówią, że żyją normalnie, bez konfliktów z prawem, zakładają rodziny – dodaje. Ten efekt wymaga nieustannej pracy i czujności, bo świat nieustannie się zmienia, pojawiają się nowe zagrożenia. – Kiedyś problemem był alkohol. Dziś taniej kupuje się dopalacze, a trudniej je wykryć. Jeśli te zagrożenia opanujemy, dopiero można zabrać się za pracę nad tym, jak powinno się zachowywać – tłumaczą wychowawcy.

Zielona pinezka i głaski

Choć mówią, że siedzą, chłopcy z jaworzańskiego ośrodka tak naprawdę nie mają zbyt wiele czasu na siedzenie i na nudę. To jedna z recept na dobre wyniki, jakimi w ostatnim czasie może się pochwalić ośrodek. – Widzi pani tę tablicę? – Dorota Stańczyk, kierownik do spraw opieki i wychowania MOW, pokazuje na ścianie korkową planszę z paskami papieru. Na nich prawie 70 nazwisk wychowanków. Przypięto je zielonymi pinezkami tam, gdzie wychowanek za dobre sprawowanie zasłużył na wakacyjny wyjazd do domu. Czerwona pinezka oznacza, że uciekł, a żółta – pobyt wychowanka na leczeniu.

– Kiedyś bywało różnie. Teraz mamy lipiec i wszystkie przypięte są zielonymi pinezkami – mówi pani Dorota. Z dumą pokazuje tabelę, na której widać, jak wysoko w rozmaitych dziedzinach ocenione zostały poszczególne grupy wychowanków. Oceniano nie talenty, ale wkład pracy, współpracę w zespole. – Zakończyliśmy dobry rok, bo nasi wychowankowie świadomie rezygnowali ze złych przyzwyczajeń – mówi z satysfakcją. Jak zaznacza, tajemnica takiego sukcesu tkwi w zaangażowaniu wszystkich wychowawców i ich dobrej współpracy. – Tu nie może być zgrzytów, bo inaczej wychowankowie natychmiast to wyczują i spróbują wykorzystać, oszukać – mówi Dorota Stańczyk. – Jest dobrze, bo razem dajemy im mnóstwo propozycji zajęć, dzielimy się swoimi pasjami. To oczywiście wymaga od nas wiele pracy, ale warto… 

Sama jest pasjonatką narciarstwa i choć nie było na to funduszy, zdobyła dla chłopaków kompletny sprzęt: narty, kombinezony, akcesoria. Teraz uczą się o niego dbać, żeby wystarczyło na kolejne wyprawy na stok. – Oczywiście na to, żeby wyjechać, trzeba zasłużyć pracą nad sobą przez cały rok. Taki wyjazd jest głaskiem – mówi. Głaskiem, czyli bodźcem do pracy nad sobą, może też być np.: szansa ukończenia kursu przysposobienia zawodowego, ukończenia dwóch klas w ciągu jednego roku szkolnego, wydłużenia wyjazdu na przepustkę do domu – Chłopcy sami wybierają, czy chcą stosować się do regulaminów i dobrze zachowywać – dodaje pani Dorota.

Przyjaciel MOW

Pod takim tytułem wspólnymi siłami przygotowali specjalną publikację z fotografią ks. kan. Adama Gramatyki na okładce. W obszernym albumie jest wiele wspomnień i jeszcze więcej zdjęć jaworzańskiego proboszcza z wychowankami. – To zapis pracy rozpoczętej przez ks. Gramatykę w 1981 roku, kiedy chyba jako pierwszy w Polsce objął nauką religii wychowanków MOW. To była odważna decyzja, bo też nie było żadnych doświadczeń, jak postępować w takich placówkach. Wiemy, że radził się kapelana więziennictwa, sam szukał. Chłopcy przychodzą tu z rozmaitym bagażem zaniedbań, religijnych także. Jeżeli tylko chcieli, mogli z pomocą ks. Gramatyki nadrobić i te zaległości. On zawsze czuwał nad tym, był otwarty, a przy tym konsekwentny – mówi dyrektor Klimaszewski.

Na zdjęciach widać wychowanków w kościele, w którym są już stałymi uczestnikami wieczornych sobotnich Eucharystii. Przygotowują czytania i modlitwy. Widać też ks. Gramatykę w ośrodku, zawsze z uśmiechem na twarzy. – Pamiętam pierwszą w dziejach tego ośrodka I Komunię Świętą wychowanków. To było ponad 30 lat temu i było efektem inicjatywy ks. proboszcza Adama Gramatyki. Tych Komunii, chrztów było sporo. Wiele razy przekonywałam się, że chłopcy naprawdę polubili księdza. Podczas niedawnej uroczystości podziękowania za 35 lat pracy w Jaworzu, odchodzącemu na emeryturę ks. Gramatyce, dziękowali za uśmiech i ojcowskie podejście – mówi Krystyna Gutan, katechetka. – Ks. Gramatyka również uratował nas po pożarze. Oddał nam tego samego dnia do dyspozycji pomieszczenia parafialnego domu katechetycznego, z kuchnią, jadalnią oraz salami na egzaminy. Gdyby nie ta pomoc, musielibyśmy ograniczyć poważnie liczbę wychowanków i zwolnić część pracowników. Jesteśmy wdzięczni nie tylko za ten absolutnie bezinteresowny gest, ale też za wyjątkową cierpliwość, bo przecież gościliśmy tam cztery lata – podkreśla dyrektor Klimaszewski.

Cotygodniowe wyjścia do kościoła są już żelaznym punktem ośrodkowego programu zajęć. Niektórzy chłopcy traktują możliwość czytania podczas liturgii jak wyróżnienie. Dla niektórych sama wizyta w kościele jest testem umiejętności dobrego zachowania. – I tak ewangelizacja polubiła się z resocjalizacją – półżartem podsumowuje Krystyna Gutan.

Żeby wyjść na prostą

Bohdan Klimaszewski, dyrektor MOW w Jaworzu

– Nasi wychowankowie mają wiele problemów, z powodu których tu trafiają. Do tego dochodzą wyznaczone wyraźnie granice dopuszczalnego zachowania, obowiązujące w ośrodku. Dla części to po raz pierwszy sytuacja, by ktoś ich ograniczał, wskazywał pewne ramy. To też dla nich na początku problem. Nie jest łatwo. Ale z czasem zaczynają rozumieć, że to im pomaga znaleźć swoje mocne strony i zmieniać się na lepsze.

Dorota Stańczyk, kierownik do spraw opieki i wychowania MOW

– To ogromna satysfakcja, kiedy wychowankowie chcą nas odwiedzać już po opuszczeniu ośrodka. Nie zawsze przyjeżdżają, żeby się pochwalić, bo czasem coś nie wychodzi. Przyjeżdżają, żeby porozmawiać, poprosić o radę, pomoc – bo mają zaufanie. Nieraz trzeba ich nakarmić i połatać zniszczone ubrania. Bywa tak, że czasem, kiedy to trwa, muszą wyjechać w pożyczonej z ośrodka bluzie. Wiedzą, że to trzeba oddać – i oddają! A my wiemy, że idą dobrą drogą.

Krystyna Gutan, katechetka w MOW

– Kiedyś, pisząc na studiach podyplomowych pracę o włączaniu katechizacji w resocjalizację, nie przypuszczałam, że będę miała możliwość wykorzystania tej wiedzy. Bo tu na nauczaniu szkolnej religii się nie kończy. Znaleźliśmy wspólny język i chłopcy sami przychodzą, proszą o spowiedź, przygotowanie do sakramentów, chcą iść do kościoła. Niedawno chrzest przyjmował 17-latek i nie przyjechał ktoś, kto miał być chrzestnym. On czekał ze łzami w oczach. No i zostałam jego chrzestną…

Mateusz z Piotrkowa, 15 lat

– Kiedyś uciekałem z domu, później też z bidula, gdzie trafiłem, bo rodzice pili. Trafiały się włamania. Miałem wtedy 9 lat. Z pogotowia i innych ośrodków też uciekałem. W Jaworzu jestem prawie 2 lata. I nie jest źle. Lepszego ośrodka już nie spotkam. Poukładałem sobie wszystko i myślę, że będzie dobrze, że nie wrócę do tego, co było. Kiedyś w ogóle nie chodziłem do szkoły. Teraz się cieszę, bo mam szansę na awans: mógłbym zaliczyć w jednym roku dwie klasy i nadrobić zaległości.

Mateusz z Piekar Śląskich, 15 lat

– Znalazłem się tutaj, bo nie chodziłem do szkoły. Miałem sprawy o kradzieże. Jestem tu czwarty miesiąc. Mamy sporo zajęć, gramy w siatkówkę, dbamy o park. Myślę, że już zmieniłem swoje zachowanie. Wiem, że trzeba jednak skończyć szkołę – i chcę tego. Bardzo też liczę na to, że dostanę zgodę na awans. Gdyby mi się udało, skończyłbym szkołę i za rok mógłbym wrócić do domu. Na pewno już nie będę kraść!