Niebo się otwarło

ks. Roman Tomaszczuk; GN 36/2014 Świdnica

publikacja 13.09.2014 06:00

Rzadko się zdarza, żeby na dokumentach stwierdzających zawarcie małżeństwa zamiast podpisu był odcisk palca.

Podczas pierwszego weselnego tańca: Karolina i Tomasz Łukaszewscy Ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Podczas pierwszego weselnego tańca: Karolina i Tomasz Łukaszewscy

Siedem lat temu wreszcie zdecydował ostatecznie: nie chcę być bratem zakonnym, chcę kochać kobietę – do końca swojego życia, tę jedną, jedyną. Zalogował się na portalu „Adonai” i umieścił na wirtualnej tablicy list.

Witam Cię!

Jestem Tomek. Długo myślałem nad tym „ogłoszonkiem”, gdyż nie lubię się reklamować. No cóż, jednak w moim przypadku trudniejsza jest inna forma spotkania, poznania Tej Jedynej, net jest, póki co, jedynym moim realnym wyjściem do ludzi... Wiem, że muszę dać szansę BOGU na dokonanie kolejnego cudu w moim czasem trudnym, ale szczęśliwym życiu. Jestem magistrem sztuki – grafikiem intermedialnym, wspaniale czuję wszystkie „narzędzia”, możliwości kreacji, które daje mi sztuka intermedialna. Pasjonuje mnie to i jest moim życiem oraz wyzwoleniem z moich fizycznych ograniczeń. – Byłam świeżo po rozstaniu z mężczyzną, którego poznałam na portalu „Adonai”. Facetów miałam dość. Weszłam na stronę nie po to, żeby szukać kolejnego. Chciałam poznać ludzi, którzy pomogą mi odnaleźć się we Wrocławiu. Zaczęłam tu mieszkać zaledwie pół roku wcześniej, ciągle czułam się obco. Było mi źle – wspomina Karolina.

„Adonai” to nie jest portal randkowy, to platforma dla tych, którzy chcą odnaleźć ludzi wyznających wartości ewangeliczne, szukających pogłębionego życia duchowego, dążących do rozwoju wiary. – Zajrzałam do zakładki: „Nowi”. List Tomka zaintrygował mnie. Pomyślałam, że chciałabym mu poświęcić jakiś dzień. Zaczęliśmy korespondować ze sobą. Trwało to z półtora miesiąca, zanim zdecydowaliśmy się spotkać. Pojechałam do niego jako samarytanka, miłosierna „matka Polka” – mówi. W tym momencie wiedzieli o sobie sporo. Rozmowy na gadu-gadu do drugiej w nocy nie były banalną wymianą frazesów i informacji na temat pogody.

Nie miałem łatwego początku

17 grudnia Roku Pańskiego 1975 zostałem obdarowany czterokończynowym mózgowym porażeniem dziecięcym. Różne są stopnie mózgowych porażeń, mam jedno z najgorszych. Mądrzy mówili, że nic ze mnie nie będzie, lekko się pomylili. Pomimo takiej otuchy i zapewnień lekarzy Mama moja nie poddała się, zaczęła rehabilitować mnie od pierwszych tygodni mego życia. W 13. roku zacząłem rehabilitację metodą Domana, przez ponad 6 lat ćwiczyłem po 14 –16 godzin dziennie. – Kiedy weszłam do mieszkania, nie czułam żadnego lęku przed tym, kogo i jakiego zobaczę – mówi Karolina, która zazwyczaj czuje się nieswojo w nowym towarzystwie. – Wizyta trwała około czterech godzin. Byłam u siebie. Tomek opowiadał o swoim życiu: o grafikach, o filmach, które robił, o projektach, w które był zaangażowany, i o muzyce, którą komponował. Przyznam się do czegoś: niewiele go rozumiałam. Przytakiwałam jednak, uśmiechałam się i kiwałam „ze zrozumieniem” głową. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z kimś tak mocno niepełnosprawnym – wyznaje po latach.

Warto było

Bez tego nie byłbym tym, kim teraz jestem. Dla kogoś, kto niegdyś praktycznie nic nie był w stanie zrobić, możliwość samodzielnego poruszania się po mieszkaniu, ubierania się, pracy na komputerze bez jakichś wymyślnych przystosowań, jest szczytem radości z osiągnięcia takiej sprawności. Niestety w oczach innych nadal jest ona mała. Potrzebuję pomocy w codziennych sprawach. Trzeba mnie nakarmić, nie radzę sobie z wszelkimi guzikami, rozporkami i sznurówkami. Mowa moja jest dość ciężko zrozumiała dla kogoś, kto rzadko ze mną przebywa. – Dowiedziałam się, że na ogłoszenie na portalu odpowiedziało chyba ze dwadzieścia dziewczyn. I wtedy było: Mamo, ratuj! Po namyśle Tomek zdecydował się na kontakt ze mną, bo… mieszkałam najbliżej – uśmiecha się.

Dla Tomka Karolina nie była pierwszą dziewczyną, z którą się spotykał. Jedna czy druga wcześniejsza koleżanka nie wytrzymała jednak ciężaru odpowiedzialności za chłopaka. Bały się zaangażowania emocjonalnego. Niepełnosprawność była mocną barierą dla uczuć. On sam miał tego dosyć. – To było bardzo dołujące – mówi. – Widziały we mnie przede wszystkim kogoś, komu trzeba pomagać, kim trzeba się zajmować, kto nie jest samodzielny na tyle, na ile by tego oczekiwały. Powiem to: z każdą taką znajomością bardzo mocno czułem presję upływającego czasu i kurczących się możliwości, więc nie było wesoło. Kto wie, czy tamto ogłoszenie nie było jakimś aktem chwilowej desperacji – zastanawia się. – Chciałem normalnego życia. Bardzo chciałem, a nawet pragnąłem, dlatego podejmowałem konkretne działania – deklaruje. Tego nauczył się od św. Ignacego Loyoli.

Jestem absurdalnym optymistą

To właśnie oraz niesamowita wiara (jestem szczerze praktykującym katolikiem) daje mi wielką moc i siłę do pokonywania przeciwności życia oraz olbrzymią radość z istnienia. To jest moje zwycięstwo, którym pragnę zarażać innych. Życie jest o wiele wartościowsze, gdy się ma wiele celów życiowych, do których angażuje się całe swoje jestestwo. – Są trzy zasady, które mocno wycisnęły piętno na moim podejściu do życia. Wszystkie są owocem rekolekcji ignacjańskich, które odprawiłem, gdy wkraczałem w dorosłe życie – wspomina Tomek. – Pierwsza: otwartość na wolę Boga; druga: maksymalizm – jak coś jest dla mnie na teraz i od Niego, to mam się w to zaangażować ze wszystkich sił zarówno fizycznych, jak i duchowych i psychicznych; trzecia: OAMDG – „Wszystko na większą chwałą Boga” – tylko wtedy można zachować właściwą hierarchię życia. – Pociągał mnie tym, że patrzył na życie z niedostępnej dla mnie perspektywy człowieka, który o wszystko, co posiada i kim jest, musiał walczyć jak rzadko kto. Po roku znajomości wiedzieliśmy, że rodzi się między nami przyjaźń. Zdecydowaliśmy się więc na wspólny wyjazd do Tunezji. Mogłam wtedy po raz pierwszy być z Tomkiem 24 godziny na dobę. Mogłam sprawdzić się w roli jego towarzyszki podróży i wakacyjnej codzienności. Rok później pojechaliśmy na turnus rehabilitacyjny. Przekonałam się, że stan, w jakim jest Tomek, wciąż jest dynamiczny i można poprawiać jego sprawność fizyczną i ruchową. To było dla mnie ważne doświadczenie – wspomina Karolina.

Mam wiele marzeń i planów

Chcę je realizować – najlepiej wspólnie. Chcę poznać Kobietkę, która może po prostu być przy mnie, bym miał u niej pełne zrozumienie. Pragnę miłości, ciepła, akceptacji tego, co mam, a także tego, czego nie mam. Chcę jej dać wielką i najprawdziwszą miłość, bezgraniczne zaufanie, wieczny uśmiech, cieplutkie spojrzenia oraz świadomość, że jest niezastąpiona i kochana. Będę całkowicie Jej, zarówno cieleśnie, jak i sercowo. – Zanim poznałem Karolinę, nigdy nie byłem z kobietą jakoś szczególnie. Wszystkie, jakie były wcześniej, były moimi koleżankami, przyjaciółkami, ale nie były dla mnie… proszę mnie dobrze zrozumieć, kobietami, czyli kandydatkami na żonę.

W przypadku Karoliny ja sam nie miałem wątpliwości: oto ona, kobieta, z którą chcę się zestarzeć – mówi Tomek. – Jak to możliwe? Bo ona była inna i była inaczej w moim życiu. Weszła w moją codzienność ze swoją także niełatwą historią życia; to nas także zbliżyło. Nasze zranienia to był jeszcze jeden, bardzo głęboki poziom zrozumienia, więzi, która przynosi ulgę, łagodzi ból, a nawet leczy. – Wyprowadzałam Tomka powoli z jego idealistycznej wizji zarówno świata, jak i kobiety – Karolina przypomina sobie tamten czas. – On większość swego życia spędził w domu, wśród komputerów, w gronie sowjej najbliższej rodziny. Wprawdzie spotykał wielu innych ludzi (przez całe lata rehabilitacji przez dom przewalały się tabuny młodych), ale relacja z wolontariuszami opiera się na innych zasadach niż z rówieśnikami. To było życie w jakimś sensie pod kloszem, z konieczności okrojone z tego, co przeżywa, z czym się mierzy i czego doświadcza przeciętny nastolatek czy młody człowiek. Rehabilitacja i nauka w szkole pochłaniały cały czas i zaprzątały całą uwagę – mówi Karolina.

Marzę o wspólnym życiu codziennym

… o podróżach, spacerach, wyjściach do teatru, organizowaniu wystaw itd. Poszukuję Dziewczyny „do tańca i Różańca”, która będzie szalona, a zarazem odpowiedzialna i posiadająca wykształcenie. Metoda Domana wyzwoliła we mnie potrzebę dążenia do osiągania coraz to nowych celów i zdobywania wiedzy. Jestem otwarty na wszystkie wyzwania losu. Trzy lata temu zaplanowali kolejną wspólną wyprawę. Tym razem mieli pojechać w poszerzonym składzie (o przyjaciółki: Jowitę i Dorotę) w odwiedziny do znajomych mieszkających w Anglii. – Któregoś dnia poczułam się bardzo kiepsko w tym poszerzonym gronie. Wchodziłam do pokoju, rozmowy milkły, wpadałam do kuchni – podobnie. Powiedziałam o tym Tomkowi… ale on nie zareagował tak, jakbym tego oczekiwała. Byłam rozgoryczona – wspomina Karolina. Tymczasem… szykowały się oświadczyny. W bagażach Tomka głęboko ukryty przed wzrokiem wybranki czekał na swój moment, „ten” moment, zaręczynowy pierścionek (wybierał go z Jowitą). Wspólnie zaplanowali wycieczkę na klify. Pogoda typowo angielska. Przewodnik zapewnia, że właśnie odwiedzają ulubione miejsce samobójców. Karolina zapomina o porannych nieporozumieniach, zaciekawiona ogląda imponujące urwiska. Wtedy Tomek z Jowitą i Dorotą przygotowują, co trzeba: jest bukiet róż, jest pudełeczko z pierścionkiem, a w głowie słowa pytania, od którego ważą się losy Tomkowego życia: „Czy chcesz być moją na wieki?” – tak to ma zabrzmieć. Gdy Karolina zauważa zamieszanie, domyśla się, co za chwilę nastąpi. Kandydat na jej męża gramoli się z wózka inwalidzkiego i klęka przed nią. Z daleka przechodnie z zaciekawieniem obserwują niecodzienną scenę. Odpowiada: „Tak” i wtedy dla Tomka uchylają się drzwi nieba. – Tak to czułem, ale zanim do nieba wszedłem, trzeba było poczekać kolejne trzy lata – uśmiecha się.

Wiem, że razem może być cudownie

I uroczo... Jeśli choć trochę chciałabyś mnie bliżej poznać, napisz i nie lękaj się ułomności fizycznej, naprawdę nie jest taka straszna i beznadziejna jak z odległości może wygląda. Często jest źródłem większego bogactwa duchowego i dostrzegania wszelkiego dobra w drugiej osobie. Trzy tygodnie temu Karolina Tysiak i Tomasz Łukaszewski ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że dochowają tego ślubu aż do końca życia. Na dokumentach stwierdzających fakt małżeństwa widnieją podpisy świadków, kapłana i Karoliny oraz odcisk palca Tomka, bo ten podpisać się nie może. Tym razem wśród zaproszonych gości nie było już takich, którzy z niedowierzaniem kręcili głowami: Jak to możliwe! Takie poświęcenie! Czy ona da sobie radę? Trzy lata od zaręczyn to wystarczający czas, by rodzina i znajomi przyzwyczaili się, że miłość jest większa od ograniczeń ciała. – Kto jednak ze ślubujących sobie nie powinien brać pod uwagę, że i takim wyzwaniom będzie musiał sprostać? Choroba czy wypadek w jednym momencie ze zdrowej kobiety czynią kalekę, ze zdrowego mężczyzny warzywko… i co wtedy? Przysięga przestaje obowiązywać? Nie! – zauważa Karolina. – Wiem jeszcze jedno: że ci, którzy wciąż nie są pewni, że nasze małżeństwo ma sens, porzucą swoje wątpliwości wtedy, gdy zobaczą nasze szczęście. Gdy będą widzieć i mnie, i moją żonę pełnych życia i radości z sensu i celu codzienności – mówi Tomek, a po chwili dodaje. – Podczas Mszy św. ślubnej prosiłem, żeby odmówić Litanię do Wszystkich Świętych” – i tak się stało. Chciałem bowiem ich wszystkich, niebiańskich mieszkańców, mieć przy sobie w chwili, gdy dla mnie i Karoliny otworzyło się niebo – uśmiecha się młody mąż.

TAGI: