Marzenia bezdomnego

publikacja 23.09.2014 06:00

Jednego są pewni. O nikim nie da się powiedzieć, że nie rokuje. Doświadczenie ponad 20 lat pracy z osobami uzależnionymi i bezdomnymi pokazuje, że nawet ci, którzy – wydawało się – są bez szans, stawali na nogi.

 Decyzja o pobycie w schronisku to pierwszy krok ku wyjściu z kryzysu ks. Rafał Pastwa /Foto Gość Decyzja o pobycie w schronisku to pierwszy krok ku wyjściu z kryzysu

Kilka lat temu w biurze Charytatywnego Stowarzyszenia Niesienia Pomocy Chorym Uzależnionym od Alkoholu „Nadzieja” zadzwonił telefon. Lekarz ze szpitala w Parczewie prosił, by przyjąć do hostelu dla bezdomnych ich pacjenta po odwyku. Odebrał Krzysztof Leszczyński. – Wie pan, to stary kawaler i nie rokuje, ale trzeba coś z nim zrobić – usłyszał. Okazało się, że pan grubo po czterdziestce, z trudną historią picia i poniewierki był jednym z najwytrwalszych w walce o powrót do społeczeństwa w historii ośrodka. – Spotkałem go niedawno na naszych Dniach Nadziei, które organizujemy co roku. Okazało się, że nie tylko nie pije, ale ma pracę, założył rodzinę, urodziło mu się dziecko – mówi prezes „Nadziei”.

Trudno na ulicy samemu

Kiedy 22 lata temu powstawało stowarzyszenie, nie było w Lublinie miejsca, gdzie mogliby się podziać ludzie wychodzący z oddziałów odwykowych szpitala. Trafiali więc w środowiska, z których pochodzili. A tam czekali koledzy od kieliszka. Znajomi i rodzina, jeśli taka była, raczej nie okazywali wsparcia.

Nierzadkie były też przypadki, że nie było dokąd wrócić, bo nikt nie chciał wpuścić do domu. Ludzie więc znajdowali się na ulicy. Znalazł się tam także pan Zbyszek, bo za wcześnie zapisał swoim dzieciom mieszkanie. – Nie mam do nich pretensji. Sprzedali mieszkanie i mają z tego jakiś zysk, a ja może bym je przepił – mówi. – Kiedy wyszedłem z odwyku, naprawdę chciałem być trzeźwy, ale wtedy okazało się, że nie mam już mieszkania. Trafiłem na ulicę, a tam bezdomni też mają swoje zasady. Jeśli chcesz z nimi przestawać, musisz wejść w ich schematy. Trudno na ulicy być samemu bez żadnego kumpla – dodaje. Tak wrócił do alkoholu. Stowarzyszenie dało miejsce, gdzie ludzie, którzy chcieli stanąć na nogi, mogli otrzymać pomoc.

– To bzdury, że bezdomność jest z wyboru. Nie znam żadnego bezdomnego, który będąc młodym człowiekiem, wyobrażał sobie, że spędzi życie na ulicy jako kloszard, chodząc po śmietnikach i pijąc tanie wino w krzakach – przekonuje pan Zbyszek. – Tak potoczyło się ludzkie życie. Czasami trudno powiedzieć, czy alkohol jest przyczyną bezdomności, czy bezdomność przyczyną alkoholizmu. Problem jest wtedy, gdy ktoś na czas nie znajdzie miejsca i pomocnej dłoni. Jeśli wiele lat jest bezdomnym, nie ma zwyczajnie siły na walkę z nałogiem, na naukę nowego zawodu. Wtedy łatwiej zostać na ulicy. Nie znaczy to jednak, że bezdomny nie marzy o domu i tzw. normalności. Marzy, tylko nie znajduje w sobie siły, by o normalność zawalczyć – tłumaczy.

Krok za krokiem

Dziś przez struktury „Nadziei” przewija się około 500 osób rocznie. Z tego jakieś 12–15 osób wychodzi na prostą. – Ktoś może powiedzieć, że to mało. My uważamy, że to całkiem pokaźna liczba. Znając tych ludzi, ich trudne historie i siłę nałogu, wiemy, ile trzeba wysiłku, by wytrwać w trzeźwości, często nauczyć się nowego zawodu, znaleźć pracę i od nowa nauczyć się odpowiedzialności za własne życie. W wielu przypadkach oznacza to np. spłacanie długów. Ogrom pracy, jaką trzeba wykonać, by wrócić do społeczeństwa, jest wręcz niewyobrażalny, dlatego nawet te kilkanaście osób rocznie, którym się udaje, to wielki sukces – podkreślają pracownicy stowarzyszenia. Pod opiekę „Nadziei” trafiają różni ludzie. Jedni przychodzą sami, nie mając się gdzie podziać, innych przywozi policja czy kierują różne ośrodki pomocy. Przedział wiekowy jest bardzo różny. Najmłodsi podopieczni mają 19 lat, najstarszy przekroczył 80.

– Dla każdego trzeba opracować indywidualny program. Inne potrzeby ma młody człowiek, inne starszy pan – mówi Krzysztof Leszczyński, prezes stowarzyszenia. – Ci, którzy chcą korzystać z naszej pomocy, mają do dyspozycji terapeutów, doradcę zawodowego, szkolenia. Załatwiamy im praktyki zwykle w trzech branżach: gastronomicznej, budowlanej lub w kształtowaniu terenów zielonych. Jeśli sprawdzą się podczas praktyk, często mają szansę na zatrudnienie – przekonuje. Stowarzyszenie oferuje różne rodzaje pomocy, począwszy od noclegowni przez schronisko dla bezdomnych, po hostel, skończywszy na mieszkaniach chronionych. Do noclegowni przyjmowany jest każdy. To bardzo skromne warunki: materac, koc, łazienka, możliwość zrobienia sobie herbaty. Rano takie miejsce trzeba opuścić. To tzw. jednostka interwencyjna, na jedną, góra dwie noce. Potem taka osoba może przejść do schroniska, ale tutaj już stawia się pewne wymagania, m.in. trzeźwość i korzystanie z pomocy odpowiedniego doradcy, który próbuje pomóc bezdomnemu w rozwiązaniu jego problemów. W zamian dostaje możliwość całodziennego pobytu, wyżywienie, opiekę medyczną i szansę na kolejny krok, czyli przeniesienie do hostelu, gdzie warunki mieszkaniowe są już znacznie lepsze, zaczynają się szkolenia zawodowe, szukanie pracy, nauka życia od nowa na własny rachunek. Na końcu jest mieszkanie chronione, do którego trafiają osoby pracujące, które muszą same to mieszkanie utrzymać.

Nauka życia

– Wszystkiego trzeba się uczyć od nowa, co nie jest takie proste. Do tej pory zarobiony gdzieś grosz można było wydać na alkohol czy papierosy, teraz trzeba liczyć, ile musi zostać na opłaty, ile na różne zobowiązania, ile na jedzenie, w końcu ile na przyjemności – opowiadają pracownicy Stowarzyszenia. Jeśli na którymś z etapów powinie się komuś noga, wraca na początek drogi, czyli do noclegowni. – Są tacy, którzy próbują stanąć o własnych siłach i 20 razy. Czasem wydaje się, że już nigdy im się nie uda, a jednak za którymś razem zaskakują. Jedno jest pewne – nie da się tutaj iść na skróty – mówią terapeuci. Pan Wojtek wie, że gdyby dostał taryfę ulgową, nic by nie było z jego powrotu do społeczeństwa. – Wychowałem się w domu dziecka. Gdy skończyłem szkołę, wróciłem do rodziców, czyli do meliny. Piłem, kradłem, żeby pić, narobiłem długów – opowiada. – Kiedyś po pijaku spałem w ogródku działkowym. Zwinęła mnie policja. Zawiozła do noclegowni. Jak się wyspałem, poszedłem sobie, ale za jakiś czas wróciłem tam znowu. Miałem dosyć spania na ziemi, tu był chociaż materac i koc. Szła zima, więc chciałem dostać się do schroniska. Przystałem na warunki. Kolejnym krokiem byłby hostel, ale spotkałem kumpla z osiedla i jakoś tak wyszło, że poszliśmy się napić. Wpadłem w ciąg. Nie mogłem wrócić do schroniska. Kiedy oprzytomniałem, miałem nadzieję, że przyjmą mnie z powrotem. Niestety musiałem zaczynać od nowa, czyli od noclegowni. Byłem wściekły. Dziś wiem, że gdyby mnie przyjęli, znów łatwo bym uległ pokusie, a tak jakoś się trzymam. Nie chcę wracać znowu na początek drogi – mówi. 

Nie każdy ma jednak tyle determinacji, co pan Wojtek. – Bezdomni zwyczajnie się boją wracać do normalnego życia, boją się ludzi, obowiązków, tego, czy potrafią wytrzymać. Mają też bardzo niską samoocenę. Na szczęście nasi sąsiedzi nigdy nie robili problemu z tego powodu, że za płotem jest hostel dla bezdomnych – mówią zgodnie bezdomni i terapeuci. – Przeciwnie, przychodzą czasami i proszą przebywających u nas panów o pomoc w różnych sprawach, na przykład żeby pomogli wnieść meble, przekopali ogródek, czasem coś naprawili. To pozwala naszym podopiecznym na budowanie poczucia swojej wartości. Do tej pory to oni zawsze prosili o parę groszy na bułkę czy zbierali na jakiś alkohol, teraz ktoś ich prosi o jakąś przysługę. To całkiem nowa rzeczywistość. Warto o nią zawalczyć – podkreślają. Charytatywne Stowarzyszenie Niesienia Pomocy Chorym Uzależnionym od Alkoholu „Nadzieja” mieści się w Lublinie przy ulicy Abramowickiej 2 F.

TAGI: