Coś dobrego się z nimi dzieje

Katarzyna Matejek; GN 38/2014 Koszalin

publikacja 24.09.2014 06:00

Rodzice z trudem godzą się z tym, że ich nastolatek musi wyfrunąć z rodzinnego gniazda do internatu. Nie wiedzą, jak to na niego wpłynie, bo... czy internat wychowuje?

 Wychowankowie bursy w Szczecinku żyją jak w domu. Uczęszczają do różnych szkół, ale poza tym większość czasu spędzają wspólnie: razem jedzą posiłki, sprzątają, chodzą na basen i siłownię.  Zdarza się, że do ks. Zbigniewa mówią: „tata” Archiwum Bursy im. św. Stanisława Kostki w Szczecinku Wychowankowie bursy w Szczecinku żyją jak w domu. Uczęszczają do różnych szkół, ale poza tym większość czasu spędzają wspólnie: razem jedzą posiłki, sprzątają, chodzą na basen i siłownię. Zdarza się, że do ks. Zbigniewa mówią: „tata”

Na zewnętrznym parapecie wietrzą się cztery pary adidasów. Na środku pokoju stoi talerz z parującą chińską zupką, w kącie suszą się mokre ręczniki. Kilka szaf, umywalka, cztery łóżka. Pokój w internacie Zespołu Szkół CKR w Boninie. 17-letni Damian Rutkowski z Zagórza wspomina, że miał łezkę w oku, gdy pierwszy raz się tu wybierał. – Jadąc, zastanawiałem się: co to będzie? Nawet kwiatka sobie przywiozłem, żeby mi trochę przypominał dom.

Jego rodzice mieszkają na wsi. Mieli wiele obaw. – W mieście alkohol, narkotyki są łatwiej dostępne. Dużo rozmawialiśmy o tym z Damianem. Uznaliśmy, że to ważne, by usłyszał o tym nie tylko na pogadance w szkole, ale i w szczerej rozmowie z nami – mówi Wioletta Rutkowska, mama Damiana. Psycholog dziecięcy Małgorzata Szewczyk twierdzi, że radzenia sobie z taką sytuacją jak przeprowadzka do internatu nastolatek nie nauczy się na zawołanie. Jest to proces, który zaczyna się we wczesnym dzieciństwie. – Nawet gdy jest już pełnoletni, nadal potrzebuje wsparcia bliskich. Ale jednocześnie pozwolenia na działanie samodzielne. Rodzice powinni umieć to delikatnie wyważyć.

Damian nauczył się rozmawiać

– Mama! – rozlega się na korytarzu męski baryton. Jego właściciel szuka wzrokiem opiekunki. Pyta o parę błahych rzeczy. – Wszyscy oni potrzebują rozmowy. Zdarza się, że potrafią z nami lepiej przedyskutować swoje problemy niż z rodzicami – mówi Sylwia Sołtysiak, wychowawczyni w bonińskim internacie. Katarzyna Sadowska, także wychowawczyni, dopowiada, że nawet nie trzeba ich wyciągać na spytki. – Przez osiem godzin dyżuru jesteśmy tylko dla nich. W domu rodzinnym taka dyspozycyjność nie zawsze jest możliwa. W. Rutkowska dostrzega u syna tę nową umiejętność. – Damian nauczył się rozmawiać. Kiedy przyjeżdża, siadamy razem i chętniej niż za czasów gimnazjum opowiada o swoich sprawach, szkole, kolegach, problemach. 

Bursa im. św. Stanisława Kostki w Szczecinku spełnia rolę internatu, ale dba także o wychowanie do wartości duchowych. – Chodzi nie tylko o umiejętność rozmowy z nami – podkreśla dyrektor bursy ks. Zbigniew Woźniak. – Stopniowe przekazywanie wiedzy o Bogu oraz cierpliwość, która potrzebna jest nam samym, wychowawcom, aby nie naciskać, owocują tym, że po jakimś czasie, czasem paru miesiącach, czasem po roku, chłopcy z własnej potrzeby idą rozmawiać z Bogiem. Adorują, proszą o spowiedź, przystępują do Komunii. Niektórzy wracają do zarzuconej na długie lata ministrantury. To coś znaczy. Widzimy, że coś dobrego się z nimi dzieje.

Kasia robi rozkład dnia

Do pokoju wychowawców w Boninie wchodzi ciemnowłosy chłopak. Prosi o płyn do czyszczenia podłóg. Nie dyskutuje tonem typowym dla nastolatka, że posprząta, tyle że później. Ma dyżur. – Damian nauczył się w internacie robić pranie – cieszy się W. Rutkowska. – Sam segreguje odzież, obsługuje pralkę, co najwyżej dzwoni i pyta, na jaką temperaturę ją nastawić. W szczecineckiej bursie wychowankowie nie tylko chwytają za miotłę, ale i nakrywają do stołu, wykonują prace wokół budynku. – Na początku niektórych trudno zagonić do grabienia liści – mówi ks. Z. Woźniak. – A potem ktoś, kto wcześniej nie tknął niczego placem, potrafi siedzieć i dłubać coś dla naszego domu, samodzielnie złożyć meble, popracować fizycznie parę godzin. I mieć z tego radość.

Kasia Drzewiecka z Białego Boru mieszka w internacie w Koszalinie. Choć nie musi sprzątać, bo w jej internacie nie ma wychowawców, są tylko portierzy strzegący wejścia do budynku, prowadzi uporządkowane życie. – Nauczyłam się sama wszystko planować: rozkład dnia, tygodnia, jak wydam pieniądze, co zjem na obiad. Czuwam nad porządkiem, nad tym, jak spędzę czas.

Konrad pomaga młodym

Wychowankowie bursy nie mogą sobie pozwalać na ordynarne zachowanie. – Zdarzyło się, że któryś wulgarnie odezwał się do kolegi. Musiał przeprosić, podać rękę. Nie przymykamy oka na takie sytuacje nie dlatego, że mamy nad nimi władzę, ale dlatego, że to jest ich dom – mówi ks. Z. Woźniak. Mieszkanie w dużej grupie rodzi wzajemną sympatię, przywiązanie. Konrad Referda z Darłowa mieszka w bonińskim internacie trzeci rok. – Internat to przede wszystkim dobre koleżeństwo. Ja świetnie trafiłem, bo gdy tu przyszedłem, mieszkało tu wielu maturzystów. Dzięki nim podciągnąłem się w nauce. Teraz sam pomagam „młodym”. A poza tym – dodaje z nutą tęsknoty – niby stuknęła mi osiemnastka, w domu mam już dorosłe życie, pracę, ale... Czekałem całe wakacje, żeby wrócić tutaj, do kolegów. Tęskni się za tym.

– Był u nas w tamtym roku chłopak – wspomina Damian – Jeżyk na niego wołaliśmy. Jednego wieczora paru naszych wpadło z podwórka i wrzeszczy na cały korytarz: „Jeżyk! Jeżyk!”. Wybiegam zobaczyć, co się dzieje, i Jeżyk też wybiega. Patrzę, a oni mu takiego małego jeża przynoszą w dłoniach i mówią: „Jeżyk! Brata ci znaleźliśmy!”

TAGI: