Naszym znakiem był parasol

ks. Marcin Siewruk
; GN 46/2014 Zielona Góra

publikacja 25.11.2014 06:00

Nie słychać gotującej się wody. Prawie nic nie widać i nie słychać, boli oparzona ręka. Po omacku szukam kranu, żeby schłodzić dłoń. Czy zaryzykuję wyjście z domu? Nie ma szans, bez pomocy nie dam rady. Koniec eksperymentu.


Ewa Bączkowska-Skrzek, pełnomocniczka Lubuskiej Jednostki TPG ks. Marcin Siewruk /Foto Gość Ewa Bączkowska-Skrzek, pełnomocniczka Lubuskiej Jednostki TPG

Zakładam mocno przyciemnione gogle, do uszu wkładam szczelne zatyczki i siadam wygodnie w fotelu. Uff…, jak cicho, spokojnie, czysty relaks. Próbuję wstać, przejść do kuchni, żeby zaparzyć sobie herbatę. Trudno znaleźć łyżeczkę, muszę w pamięci szukać odpowiedniej szuflady. Jak długo może gotować się woda? Dotykam czajnika, sprawdzając, czy na pewno jest włączony i syczę z bólu. Poparzyłem się, nie słyszałem gotującej się wody. Prawie nic nie widać i nie słychać, boli oparzona ręka. Czy zaryzykuję wyjście do miasta, do sklepu albo do kościoła? Na pewno nie, bez czyjejś pomocy nie dam rady. Koniec tego eksperymentu – ściągam energicznie gogle, wyciągam zatyczki i oddycham z ulgą. Teraz można żyć!


Dla 8 tysięcy ludzi w Polsce, dla ok. 60 osób w województwie lubuskim życie w ciemności i ciszy to codzienność, a nie tylko doświadczenie, jakie w szkołach przeprowadzają wolontariusze z Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym. – To tacy ludzie są na świecie – niesłyszący i niewidomi jednocześnie? To musi być największe nieszczęście! – wspomina rozmowę z pewnym mężczyzną Grzegorz Kozłowski, współzałożyciel i przewodniczący TPG.


Staś, włosy i anioły


Ewa Skrzek-Bączkowska po specjalistycznych studiach rozpoczęła przed paru laty wymarzoną pracę w Szkole Specjalnej w Międzyrzeczu. Jednym z jej pierwszych uczniów był 8-letni Staś.


– Przyjechałam do naszego ośrodka filialnego – Domu Pomocy Społecznej w Rokitnie – na zajęcia i wprowadzono mnie do sali, gdzie na łóżku zobaczyłam małego chłopca, taką kruszynkę. Podeszłam bliżej, pochyliłam się nad nim i przedstawiłam. Nie zareagował. Uświadomiłam sobie, że Stasiu ani mnie nie widzi, ani nie słyszy. Nie wiedziałam, jak mogę nawiązać z nim kontakt, zastanawiałam się jak będę z nim pracowała – wspomina nauczycielka.
Jedynym miejscem, całym światem małego Stasia od urodzenia było jego łóżko, a formą nawiązania jakiegokolwiek kontaktu był dotyk. Chłopczyk na początku był bardzo spięty, całkowicie wyizolowany, jakby gdzieś uciekał. Ssał kciuk.


I wtedy rozpoczęły się masaże. – Stopniowo wprowadzałam masaż Shantala, który odbywał się według stałych rytuałów i Staś zaczął się przyzwyczajać. Czas terapii zaczął się wydłużać i nagle okazało się, że chłopiec czeka na nasze spotkania, a co więcej – bardzo polubił moje włosy. Po latach okazało się, że w Domu Małego Dziecka, gdzie przebywał Staś po urodzeniu, opiekunka miała podobne włosy – mówi E. Skrzek-Bączkowska.


Opiekunka przez lata używała tych samych perfum, żeby Staś mógł ją poznać po zapachu, chociaż włosy pozostały najpewniejszym znakiem rozpoznawczym. Po okresie mozolnej pracy udało się nawiązać kontakt do tego stopnia, że pojawiały się nowe impulsy do rehabilitacji. Co roku Staś ze swoją opiekunką wyjeżdżali na wakacje, na turnus rehabilitacyjny do Ustronia Morskiego.


– Stasiu bardzo się cieszył na każdy wakacyjny wyjazd. Naszym znakiem był parasol. Kiedy go dotykał, doskonale wiedział, że wyruszamy na wakacje. Moja mała kruszynka rozpoznawała uczestników rehabilitacji po garderobie, zapachu. To było wspaniałe, po roku dokładnie pamiętał wszystkich – opowiada pani Ewa.
Spotkanie Stasia zmieniło także bardzo mocno młodą nauczycielkę. Podjęła specjalistyczne studia – tyflopedagogikę, na których były zajęcia uczące pracy z osobami głuchoniewidomymi. – To było przeznaczenie – wspomina.
Nagle w trudnym życiu Stasia pojawiły się jasne punkty – znalazła się (a dosłownie pojawiła się nieoczekiwanie) pani Małgosia z Warszawy, która była dobrym aniołem i finansowała rehabilitację, sprzęt. Nie było rzeczy, których nie załatwiłaby dla Stasia od ręki.


– Od samego początku, od pierwszego spotkania powierzałam Stasia Matce Bożej i wierzę, dzięki Jej wstawiennictwu przyjął chrzest św. i Komunię św. Przed rokiem udało się zorganizować dla mojego kochanego Stasia osiemnastkę. Miałam darowany wyjątkowy czas, ale też towarzyszyła mi świadomość, że chłopiec w każdej chwili może odejść i dojrzewałam do tego – mówi pani Ewa.


Życiem dziękować


W grudniu 2007 r., z inicjatywy E. Skrzek-Bączkowskiej, rozpoczęła działalność Lubuska Jednostka Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym. – „Nie umiem dziękować Ci, Panie, bo małe są moje słowa...”. Mam nadzieję, że będę potrafiła i podołam wyzwaniu, jak dalej w tej pieśni, i będę życiem dziękować... Dzięki Stasiowi nabrałam wielkiego szacunku do osób z głęboką, wieloraką niepełnosprawnością. Zaczęłam się zastanawiać, w ilu z nich tkwią święci, którzy nigdy nie będą kanonizowani? – opowiada pełnomocniczka TPG.


Pierwszą przewodniczącą Klubu TPG została Krystyna Luc. Klub i jednostka działają przy Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Międzyrzeczu przy ul. Pamiątkowej 17. Dzięki gościnności ośrodka głuchoniewidomi mają zapewnioną bazę lokalową. Międzyrzeckie TPG wspiera osoby z jednoczesnym uszkodzeniem słuchu i wzroku, organizuje warsztaty, szkolenia, sesje terapeutyczne, dwudniowe spotkania klubowe. Szczególną troską obejmowane są dzieci głuchoniewidome i ich rodzice.


Tradycją Lubuskiej Jednostki TPG są coroczne Pikniki nad Jeziorem Głębokie, wypełnione zajęciami integracyjnymi, warsztatami terapeutycznymi. Ważnym wydarzeniem organizowanym w Międzyrzeczu przez TPG jest koncert „Dotknąć sztuką nieba” promujący twórczość osób z jednoczesnym uszkodzeniem wzroku i słuchu. 15 listopada odbyła się VII edycja spotkań z artystami głuchoniewidomymi. W internacie SOSW Międzyrzecz warsztaty „Nadajemy kod dostępności” poprowadził Grzegorz Kozłowski, przewodniczący Towarzystwa Pomocy Głuchoniewidomym i prezes Polskiej Fundacji Osób Słabosłyszących.


Pętla indukcyjna


– Na prelekcji zaprezentowaliśmy, jak słyszy się z aparatem słuchowym bez użycia pętli indukcyjnej, i – dla porównania – jak słyszy się przez pętlę – tłumaczy G. Kozłowski.
Pętla indukcyjna, szerzej – system wspomagania słyszenia – jest to rozwiązanie, które ma „przybliżyć głos osoby mówiącej do ucha osoby słabosłyszącej”, wyeliminować albo bardzo ograniczyć wszystkie czynniki utrudniające odbiór dźwięku ze źródła znajdującego się w pewnej odległości od osoby z uszkodzeniem słuchu.


Kościoły na przykład należą do najtrudniejszych, „najmniej przyjaznych” obiektów dla osób z niedosłuchem. Z reguły panuje w nich duży pogłos, wierni siedzą dość daleko od ołtarza lub ambony, osoby kasłają, chrząkają, szepczą – to wszystko sprawia, że głos księdza odprawiającego nabożeństwo lub głoszącego kazanie jest bardzo źle odbierany.
Od strony technicznej pętla indukcyjna to kabel okalający jakiś obszar. Może to być cały kościół, ale może być część świątyni. Kabel tworzący pętlę jest podłączony do wzmacniacza, do którego podłączane jest źródło dźwięku – mikrofon. Gdy sprzęt działa wewnątrz obszaru otaczanego przez pętlę powstaje pole elektromagnetyczne. Aparaty słuchowe (zdecydowana ich większość) posiadają cewkę indukcyjną, która jest zdolna odebrać zmienne pole elektromagnetyczne i zamienić je w impulsy elektryczne, przekształcane następnie w aparacie słuchowym na dźwięk. Ważną zaletą pętli jest, że nie wymaga obsługi, o ile zostanie dobrze zsynchronizowana z nagłośnieniem w kościele. Osoby słabosłyszące nie muszą ujawniać się, że mają problemy ze słuchem – wystarczy, że przełączą aparat słuchowy w tryb pracy z cewką indukcyjną. Istotne jest, aby pętla była dobrze wykonana i skalibrowana. Istnieje norma, która precyzuje parametry, jakie powinna posiadać.


Chcieć to móc


Organizacja różnych projektów, wykorzystywanie pieniędzy z różnorakich funduszy są możliwe dzięki pracy wolontariuszy rozsianych po całym województwie. – Naszym wkładem własnym jest właśnie ich zaangażowanie – zaznacza pełnomocniczka TPG.


Bez pomocy często bardzo młodych ludzi cierpiący na głuchoślepotę mieliby o wiele większe trudności w przełamywaniu licznych barier i prezentowaniu swojej osobowości. Wielu wolontariuszy po ukończeniu specjalistycznych kursów jest tłumaczami-przewodnikami wspierającymi osoby z równoczesnym uszkodzeniem wzroku i słuchu.


– Zawsze uwielbiałam pomagać ludziom. Początki mojego wolontariatu były w szkole – pomoc w akcjach, zbiórkach żywności. Później dowiedziałam, że istnieje TPG i włączyłam się w pracę. Zobaczyłam, że są ludzie potrzebujący wsparcia, którzy jednocześnie potrafią być szczęśliwi, chociaż żyją w całkiem innych warunkach – mówi Maja Wołoszka, uczennica II klasy technikum, od 2,5 roku zaangażowana w wolontariat.


W styczniu 2015 r. Lubuska Jednostka TPG zorganizuje dla chętnych kurs tłumacza-przewodnika. Osoby zainteresowane wolontariatem mogą kontaktować się mailowo pod adresem: lubuskie@tpg.org.pl.

TAGI: