Ścieg biegnie na okrągło

Anna Kwaśnicka

publikacja 18.01.2015 06:00

Z ks. Jerzym mam pewną umowę. Jeśli umrę pierwsza, to odprawi mój pogrzeb i dopilnuje, by na pomniku zostało napisane: „Najlepsza kapciarka świata”...

W robieniu wełnianych bucików pani Helena stała się specjalistką W robieniu wełnianych bucików pani Helena stała się specjalistką

Ta historia zaczęła się w opolskim więzieniu, gdzie pani Helena odsiadywała wyrok za morderstwo. – Moje życie bardzo źle się poukładało, dwa kompletnie nieudane związki, dziesięcioletni wyrok – mówi. Choć wydawało się, że nadziei na lepsze jutro nie ma, dziś jej życie jest całkiem inne. Jest mamą i babcią. I każdego dnia kolejne motki wełny przerabia na niemowlęce pantofelki. Przekazuje je ks. Jerzemu Dzierżanowskiemu, diecezjalnemu duszpasterzowi rodzin i dyrektorowi Diecezjalnej Fundacji Ochrony Życia. Takich bucików od 1997 r. zrobiła ponad 50 tys. par. Każdego dnia powstają kolejne.

Takie jakby maskotki

– Zawsze garnęłam się do roboty. Całe życie byłam aktywna, ukończyłam szkołę zawodową, pracowałam w kuchni. Gdy w 1996 r. znalazłam się w zakładzie karnym, przerażała mnie przede wszystkim bezczynność. Dzień w dzień to samo. To jest wykańczalnia – wspomina. – Bez pracy nie da się tam przetrwać. Pewnego dnia wezwał ją do siebie wychowawca. – Już nie pamiętam, z jakiego powodu. Ale pamiętam, że gdy tam weszłam, zobaczyłam mnóstwo wełny. Od razu spytałam, co się z nią stanie – opowiada. Usłyszała, że wełnę przynosi ksiądz, i że jeśli chce, to może ją dostać. Chciała. Oczywiście, że chciała. Na drutach umiała robić, a przecież i inne więźniarki już dziergały. Dzięki takiemu zajęciu da się nie zwariować w monotonii więziennego życia. Tak powstawały kamizelki z kieszeniami, spódnice, później i kapcie dla mieszkańców Domu Matki i Dziecka w Opolu, podszyte skórką, żeby się nie ślizgały. – Z resztek wełny zrobiłam maleńkie paputki. Takie jakby maskotki, które spodobały się księdzu. Za jakiś czas poprosił, bym zrobiła ich więcej. I tak się zaczęło – uśmiecha się.

Więźniarki dla samotnych matek

– Od 1995 r. odwiedzałem osadzone kobiety, byłem pomocnikiem ks. Tadeusza Słockiego, więziennego kapelana. Wtedy też już od 2 lat byłem opiekunem Domu Matki i Dziecka. Dlatego opowiadałem więźniarkom o specyfice naszej placówki, o tym, czym ona żyje i czego doświadczają samotne matki – tłumaczy ks. Jerzy Dzierżanowski. To więźniarki zdecydowały, że chcą pomóc. Pomysłu długo nie trzeba było szukać. Najpierw powstawały sweterki, czapeczki, szaliki. Później też kapcie, które ks. Dzierżanowski zawoził do Domu Matki i Dziecka. Z czasem zaczął dostarczać do więzienia coraz większe ilości wełny. Wkrótce do dziergających więźniarek dołączyła pani Helena. Bardzo szybko jej specjalnością stały się dziecięce pantofelki. Wiele innych pań podejmowało się tego zadania, ale zniechęcone szybko rezygnowały. Wolały robić coś większego – swetry czy czapki. Bo przy niemowlęcych bucikach ledwo się rozpocznie ścieg, a już go trzeba kończyć i zaczynać kolejną parę. – Wiele osób mówi mi, że to dla nich zbyt żmudne zajęcie, że nie rozumieją, jak mogę jedno i to samo robić na okrągło przez kilkanaście lat. A ja to lubię. Cieszę się, że te papucie się przydają – twierdzi pani Helena.

Niech przypominają o modlitwie

W diecezji opolskiej te buciki stały się symbolem ochrony życia. W uroczystość Zwiastowania Pańskiego podczas diecezjalnych obchodów otrzymują je wszyscy, którzy podejmują duchową adopcję dziecka poczętego. Od kilkunastu lat dostają je też narzeczeni, którzy kończą cykl przedmałżeńskich spotkań w małych grupach prowadzonych przez ks. Jerzego Dzierżanowskiego. – Chcę, żeby te symboliczne pantofelki przypominały im o modlitwie w intencji ich przyszłych dzieci – tłumaczy duszpasterz rodzin. Z kolei w Katolickim Ośrodku Adopcyjnym i Opiekuńczym buciki otrzymują też małżonkowie na zakończenie warsztatów przygotowujących do adopcji. Te kolorowe paputki można później zobaczyć wiszące w samochodach lub przy dziecięcych wózkach. Są rozpoznawalnym znakiem modlitwy za dzieci i troski o ochronę życia. Ks. Dzierżanowski, głosząc w parafiach rekolekcje, też obdziela pantofelkami. Opowiada wtedy o duchowej adopcji czy działaniach Diecezjalnej Fundacji Ochrony Życia, ale zachęca również do przekazania wełny zalegającej po domowych szafach i strychach. To właśnie motki przynoszone przez ludzi trafiają do więźniarek.

Dzień w dzień trwa produkcja

Pierwszą przepustkę pani Helena wspomina niezbyt dobrze. Idąc ulicą, cały czas myślała, że wszyscy widzą w niej skazaną. Była tak zdenerwowana, że nawet się przewróciła, przechodząc przez ulicę. Wszędzie wokół szum, duży ruch, a przecież w zakładzie karnym tego nie ma. Dzięki wsparciu dzieci, a także odwiedzinom u ks. Jerzego Dzierżanowskiego kolejne przepustki były coraz przyjemniejsze, a i wyjście na wolność nie było traumatycznym przeżyciem. Ale powrót do normalnego życia nie oznaczał rezygnacji z robienia bucików. Pani Helena mówi, że będzie je robić, dopóki będzie żyła. W jej mieszkaniu na okrągło, dzień w dzień, trwa produkcja. Nie dla zysku. Dla ludzi. Pani Helena wstaje wcześnie, około 5 rano, i już od świtu myśli o swojej domowej manufakturze. Maleńkie papcie w żywych kolorach powstają nawet w trakcie spotkań ze znajomymi, odwiedzin u schorowanej sąsiadki czy oglądania telewizji. – Nie mam żadnego problemu z tym, żeby jednocześnie rozmawiać z kimś i robić na drutach – twierdzi. Jej wyroby trafiają już nie tylko do polskich domów, ale i do Polonii w Kanadzie i USA. Kiedyś jej wnuczka w przedszkolu powiedziała, że ma babcię znaną na całą kulę ziemską, bo robi takie niezwykłe pantofelki. W efekcie pani Helena musiała zrobić paputki także dla... przedszkolaków. – Najbardziej czasochłonne są bąbelki, którymi ozdabiam każdy bucik. Najpierw robiłam je na tekturze, ale to wymagało więcej pracy. Dlatego nauczyłam się je robić na dwóch palcach, żeby mi to nie zajmowało pół dnia – mówi.

Za każdym bucikiem historia

W zakładzie karnym, gdzie nie brak przekleństw i agresji, nie dała się wciągnąć w półświatek. – Miałam szczęście, że mogłam pracować społecznie, bo i sprzątałam u pielęgniarki, i w administracji, a nawet w kantynie. Przede wszystkim poznałam księży, którzy regularnie przychodzili do więzienia. Spotkania i rozmowy z nimi bardzo mi pomogły, odmieniły moje życie – opowiada kapciarka. – Życie pani Heleny to piękny przykład wychodzenia na prostą. Ona dziś nie tylko robi pantofelki, ale stale modli się za tych, którzy je dostają. Ludzie są wzruszeni. Przekazują dla niej listy i podziękowania – opowiada ks. Jerzy Dzierżanowski. Trochę wełny, para drutów, chęć do pracy i otrzymane zaufanie stały się ważnymi składnikami resocjalizacji. – Pani Helena zaskakuje mnie pogodą ducha. Jest przecież mocno doświadczona przez życie, ma nie najlepsze zdrowie, a zawsze tryska optymizmem. Z wielką radością z nią współpracuję – przyznaje duszpasterz. Z kolei panią Helenę cieszą historie, które ks. Dzierżanowski opowiada jej, przywożąc wełnę i odbierając kolejne kartony gotowych bucików. – Mówi mi o ludziach, którzy paputki dostają. Kiedyś wspominał o małżeństwie, które bez skutku stara się o dziecko. Przekazałam im wtedy jedną parę przez ks. Jerzego z zapewnieniem o modlitwie, żeby Pan Bóg pobłogosławił im dzieckiem. I ta pani zaszła w ciążę i ogromnie mi dziękowała. A przecież to nie moja zasługa... – mówi pani Helena.

TAGI: