Jeżeli Bóg z nami…

GN 51-52/2014

publikacja 23.01.2015 06:00

O umiejętności dawania, dojrzałym macierzyństwie i cudownym Bożym Narodzeniu z Dorotą Chotecką rozmawia Agata Puścikowska.

Dorota Chotecka jest popularną aktorką filmową. Na ekranie zadebiutowała w 1993 r. w głośnym filmie „Pożegnanie z Marią”. Miłośnicy serialu „Ranczo” podziwiają ją w roli Więckowskiej, właścicielki sklepu w Wilkowyjach i żony miejscowego przedsiębiorcy budowlanego. Prywatnie jest żoną Radosława Pazury i mamą 7-letniej Klary jakub szymczuk /foto gość Dorota Chotecka jest popularną aktorką filmową. Na ekranie zadebiutowała w 1993 r. w głośnym filmie „Pożegnanie z Marią”. Miłośnicy serialu „Ranczo” podziwiają ją w roli Więckowskiej, właścicielki sklepu w Wilkowyjach i żony miejscowego przedsiębiorcy budowlanego. Prywatnie jest żoną Radosława Pazury i mamą 7-letniej Klary

Agata Puścikowska: Gdy rozmawia Pani z mediami laickimi, zawsze jest zabawnie i lekko. Media religijne w kółko pytają o nawrócenie. Męczące?

Dorota Chotecka: W pewnym momencie było to rzeczywiście dość trudne. Teraz już nie. (śmiech) I nawet, jak pani widzi, zgadzam się na takie wywiady.

A skąd wiadomo, że będziemy rozmawiać o nawróceniu!?

Mimo że nie bardzo umiem mówić o wierze, to o sprawach mało istotnych nie bardzo lubię mówić. W związku z tym zostańmy przy wierze – sprawach najważniejszych.

Sprawy najważniejsze: gdy czytam Pani wypowiedzi dotyczące życia sprzed Pani wypadku i po nim, widzę cały czas... spójną osobę.

Święty Jan od Krzyża powiedział, że naszymi wrogami są świat, szatan i ciało. I tak jest naprawdę. Moim największym wrogiem stał się w pewnym momencie tzw. wielki świat. Skończyłam szkołę teatralną, zaczęłam pracować, bywać, grać. Poczułam, że jestem królową życia, a życie aktorki powinno właśnie tak wyglądać: piękne stroje, czerwony dywan, kolejne role, wyzwania. Wielki świat, w którym wielka aktorka wiruje i którego używa. Potem dopiero, właśnie w czasie mocno dramatycznym, gdy Radek walczył o życie i zdrowie, po wypadku w styczniu 2003 roku, przyszła gorzka refleksja: ten „wielki świat” działa na własny użytek. Jesteś w nim jak trybik, działasz jak maszynka. Nie dodaje ci to ani wartości, ani splendoru.

Trybik się szybko zużywa…

Niestety. Szczególnie widać to współcześnie. Młode dziewczyny są wykorzystywane przez show-business: do cna wyciskane jak cytryny i niemal wyrzucane. Nie dostają żadnych poważnych propozycji prócz bywania na otwarciu butików czy odgrywania tanich reklam. Tak nie wygląda prawdziwe życie! Ale gdy jest się młodym, sztuczny świat przybiera czasem pozory prawdziwego. Mnie też pseudoświat, maleńki i oparty na ułudzie, wydawał się wielki. Ale rzeczywiście jest tak, jak pani wspomniała: mimo popełnianych błędów w środku pozostałam spójną osobą. W młodości byłam bardzo wierząca, ufałam Bogu i chciałam żyć w zgodzie z nauczaniem Kościoła. Potem przyszło załamanie, czy też zakłamanie. W końcu jednak prawda o mnie, wartości, które były dla mnie ważne, uśpione na jakiś czas, wyszły na szczęście z cienia.

Błogosławiony wypadek?

Może Bóg nie miał innego sposobu, by mnie i Radka przywołać do porządku? Uratował nas – to pewne. W drastycznym momencie życia obudziła się we mnie, na długo uśpiona wiara. Bez niej nie wiem, czy przetrwałabym i wypadek, i wiele późniejszych trudnych sytuacji. Zresztą cały czas Pan Bóg nie odpuszcza. Nawet gdybym bardzo chciała odejść, On nie pozwoli. Cały czas – drobnymi wydarzeniami, napomnieniami, ale i całym morzem łask – ustawia mnie do pionu.

Myśli Pani czasem, co by się z Panią stało, gdyby jednak cud nie nastąpił?

I zostałabym sama? Myślę. Wtedy, po wypadku, w szpitalu, gdy po ludzku nie było szans na uratowanie Radka, najpierw się buntowałam. Potem ryczałam i krzyczałam, nie przebierając w słowach: „dlaczego nas to spotkało?”, „to niesprawiedliwe”. Tak prosto z mostu, normalnie i do bólu szczerze. W końcu... padłam ze zmęczenia. Nastąpił etap pogodzenia: czułam, że Pan Bóg jakoś mnie przez to wszystko przeprowadzi. Ofiarowałam Mu siebie. Mówiłam wręcz, że jeśli zabierze Radka, to niech chociaż mną się zaopiekuje. „Zrób coś ze mną, ocal mnie” – prosiłam. Ocalił nas dwoje. Gdybym jednak została na świecie sama, wiem, że Pan Bóg trzymał mnie już bardzo mocno. Był ze mną i później. Bez jego wsparcia nie dałabym rady. Radek przez wiele miesięcy był nieobecny, milczący, funkcjonował w miarę normalnie 2–3 godziny na dobę. Opiekowałam się nim, starałam zapewnić maksymalnie dobrą rehabilitację. Dużo się w takim czasie w człowieku zmienia, przewartościowuje. Zaczyna się naprawdę widzieć i czuć, co jest ważne, a co kompletnie nie ma znaczenia.

Ślub ma znaczenie. Po kilkunastu latach „kociej łapy”.

Tak. Kilka miesięcy po wypadku przyjęłam (w końcu, po kilku próbach) oświadczyny Radka. Siedział jeszcze na wózku, z nogą w gipsie. Ślub zaplanowaliśmy tuż przed Bożym Narodzeniem.

Właściwie dlaczego wcześniej odmawiała Pani?

Zostałam wychowana na tzw. silną, twardą, niezależną kobietę. Miałam robić karierę i to miało mi dać szczęście. Owszem, obok mógł być facet, ale nie musiał. „Po co małżeństwo? Przecież to zniewolenie!” Wychowanie, otrzymane wartości bardzo przecież wpływają na późniejsze wybory. Nie decydowałam się na małżeństwo, bo kojarzyłam je z obciążeniem, jakimś trudem i bezsensem.

Ślub przed Bożym Narodzeniem. Romantyczne marzenie wielu kobiet.

Żeby było jeszcze romantyczniej, zaplanowaliśmy ceremonię pod Rzymem. Pojechaliśmy na cały tydzień z bliską rodziną. I... tu romantyzm prysł, bo dość szybko uświadomiłam sobie, że za mąż nie wychodzi się tylko za ukochanego mężczyznę. Gdy w końcu pokonałam własne lęki, zwątpienia, przyszły kolejne – zewnętrzne, rodzinne. Podczas wspólnego pobytu uświadomiłam sobie, że wchodzę w rodzinę obcych sobie ludzi, w bardzo trudne relacje. Czułam, że nie dam rady w tej mojej nowej rodzinie. Byłam przerażona. W akcie desperacji zadzwoniłam do swoich przyjaciółek, sióstr klarysek. Opowiedziałam wszystko, zapewne dość histerycznie. Jedna z nich zapytała mnie wtedy, czy bardzo kocham Radka i czy chcę ZA NIEGO wyjść. Gdy przytaknęłam, powiedziała mniej więcej takie słowa: „Za chwilę wychodzisz za mąż. I nawet jeśli wokół masz trudnych ludzi, nie są ci w stanie nic zrobić. Całe niebo jest z Tobą”. Uspokoiła mnie i wzmocniła. Potem odbył się nasz ślub. Radek, nie wiedząc o rozmowie z siostrą, wybrał czytania. Usłyszałam: „Jeżeli Bóg z nami, któż przeciwko nam”...

Jak to jest po tylu latach „wolnego związku” obudzić się żoną?

Różnica gigantyczna, choć nawet trudno to wyrazić. To po prostu wielka komunia między dwojgiem ludzi. Całe życie szukałam poczucia bezpieczeństwa, uciekając od zobowiązań. A to właśnie w małżeństwie dostałam bezpieczeństwo w pakiecie z moim mężem. Nie chodzi mi tutaj o pieniądze, sprawy materialne, lecz o oparcie, radość bycia z drugim człowiekiem.

Gdyby wzięła Pani ślub wcześniej, przed nawróceniem, mogłaby Pani tej radości tak nie odczuwać?

Może rzeczywiście nie byłoby to aż tak mocne i wręcz namacalne. Ale i tak uważam, że nawet jeśli człowiek nie jest bardzo blisko Pana Boga, a ma do wyboru tzw. wolny związek lub sakrament, powinien wybrać to drugie. Gdy się żyje w związku sakramentalnym, Bogu łatwiej dotrzeć, działać.

Cztery lata po ślubie rodzi się Klara Maria. Późne macierzyństwo daje się we znaki?

Fizycznie bywało ciężko. Tym bardziej że sam długotrwały proces zajścia w ciążę był dość stresujący. Jednak poważniejszy wiek matki ma i zalety: byłam mentalnie przygotowana do nowej roli. Wiedziałam, że to jest trud, że nie będzie ślicznie i cukierkowo. Na tak długo wyczekiwane dziecko po prostu patrzy się jak na wielki dar. Jednocześnie też i z nastawieniem, że dziecko to wysiłek i wyrzeczenia. Mały przykład: bardzo chciałam karmić piersią, ale w moim przypadku, ze względu na czynniki anatomiczne, było to ogromnie trudne. Nawet pani od laktacji zaczęła już wątpić. Walka trwała ponad miesiąc i w końcu się udało. Karmiłam Klarę półtora roku. Teraz córka ma prawie 8 lat. Mam w stosunku do niej całe morze cierpliwości. Dostosowuję pracę tak, żeby dziecko na tym nie traciło. Robota nie ucieknie, a dzieciństwo Klary tak.

Przy jednym dziecku rzeczywiście łatwiej znaleźć dla niego czas. I na wychowanie, i na późniejsze prowadzenie w dorosłość.

Moja mama, wychowując mnie i brata, udowodniła, że dzieciom w pewnym momencie trzeba dać wolność, możliwość wyboru, podejmowania decyzji. Mówiła, że życie dziecka to życie autonomiczne, niezależne od rodziców. I ja się z tym całkowicie zgadzam. Matka, ojciec w pewnym momencie muszą odsunąć się na bok, obserwować dziecko, ale nie ingerować. To jest zasada, której, myślę, należy przestrzegać niezależnie od liczby dzieci w rodzinie. Najważniejsze, co można dziecku dać, to mądra niezależność, chęć brania odpowiedzialności za swoje życie. To ważniejsze niż darowanie domu lub samochodu.

Tych ostatnich piątce dzieci nie dam. Jednemu być może bym dała.

I nie wiadomo, co jest lepsze. Obserwuję naprawdę bogatych ludzi, których dzieci po prostu chcą dorabiać się same, żyć samodzielnie, na własną rachubę. Myślę, że to dobry model. Rodzice oczywiście, jeśli mają możliwość, mogą coś dzieciom darować, ułatwić im wejście w dorosłość. Ale i tak najważniejsze jest to, co niematerialne. Poświęcony wcześniej czas, akceptacja, wartości, w których dziecko wyrastało.

Święta u Pazurów są...?

Rodzinne, religijne i piękne. Staram się chodzić na Roraty, rok temu byłam na wszystkich. Chociaż to wyzwanie. Wstaję, biorę lampion, idę niemal nieprzytomna. Tuż przed Bożym Narodzeniem, ostatni tydzień to niemal umartwienie, bo oczy się kleją, zimno, czasem chlapa lub śnieg. Ale to się opłaca. Po takim przygotowaniu zupełnie inaczej przeżywa się święta. Inaczej się je też przygotowuje: z radością, spokojem. Zawsze zresztą świętujemy u nas w domu. Przyjeżdża trzy czwarte rodziny.

Sielanka idealnej rodziny?

W naszej rodzinie nie jest idealnie. Bo nie ma ludzi idealnych. Są sytuacje trudne czy wręcz bolesne. Jak pewnie w większości rodzin… A ja nie potrafię udawać, że coś jest białe, jeśli jest czarne. Mamy córkę, chcemy wychowywać ją spójnie, w wierze i wartościach, w prawdzie. Osobiście robiłam w życiu dużo głupich rzeczy. Wiem więc, że czasem łatwo się pogubić. Wiem jednak również, że w końcu trzeba dojrzeć, dorosnąć. Zła nie wolno nazywać dobrem.

Radykalnie...

Prawdziwie. Chciałabym, żeby szczęścia życia z Bogiem doświadczyli wszyscy. Również ci, którzy się od Niego oddalili. Ale wiem z doświadczenia, że aby było to możliwe, trzeba walczyć, działać. Samo stwierdzenie, że się „tęskni za Bogiem”, gdy żyje się nadal po staremu, nic nie da. Nie potępiam nikogo, żadnego człowieka. Ale nie muszę godzić się na akceptowanie pewnych złych postaw i czynów. Sama doświadczyłam największego dobra właśnie po nawróceniu. I takiego, prawdziwego dobra wszystkim życzę. Takim dobrem chcę się dzielić. I to są moje najszczersze, najgłębsze życzenia świąteczne dla wszystkich.

Święta są czasem szczególnego dzielenia...

To prawda. I są czasem, gdy można pomyśleć, jak mądrze dawać. Mój mąż działa w fundacji pomagającej bezdomnym. To wielki front i wielka bitwa. Ja nadal szukam i działam na mniejszym polu. Ale może i na mnie przyjdzie czas, gdy będę mogła działać szerzej. Coraz częściej o tym myślę, że nasze pomaganie powinno być zorganizowane, sensowne i konkretne. Nie chodzi o to, by dając, uspokoić własne sumienie, lecz dając – najlepiej jak można – pomagać drugiemu człowiekowi.

Kolacja wigilijna została kupiona?

Jaka kupiona! Robię wszystko sama! Pierogi, uszka, barszcz, karpia, kluski z makiem, śledziki, chleb nawet sama piekę. Uwielbiam wigilię. Przygotowuję to wszystko z ogromną radością, bez stresu, bez przymusu. Myślę zresztą, że jeśli w domu nie ma radości przy przygotowywaniu świąt, warto pewne sprawy przemyśleć i przewartościować. Przecież te przygotowania są dla kogoś i po coś.

Kolędy?

Oczywiście. Radek i Klara śpiewają najgłośniej, a Klara do tego gra na pianinie. Nie oddałabym Bożego Narodzenia za nic na świecie. Radek czyta Pismo Święte, potem są prezenty. Rodzice Radka, moja rodzina. Zapach i atmosfera. Zawsze jestem tym do głębi wzruszona. Chciałabym, żeby to wspomnienie, ten widok pozostał mi w pamięci do końca życia. Gdy będę już bardzo stara i zamknę oczy, chciałabym zobaczyć właśnie ten obraz: małą Klarę, ukochanego męża, rodziców przy wigilijnym stole.

TAGI: