Człowiek w bólu się rodzi

GN 51/2014

publikacja 25.01.2015 06:00

O porodach, bólu i radości oraz jak rodził się Jezus w betlejemską noc z siostrą ginekolog Augustyną Milej rozmawia Joanna Bątkiewicz-Brożek.

Siostra Augustyna Milej jest jedną z dwóch zakonnic w Polsce, która została ginekologiem położnikiem oraz naprotechnologiem. Dzięki niej wiele borykających się z niepłodnością par dziś cieszy się rodzicielstwem roman koszowski /foto gość Siostra Augustyna Milej jest jedną z dwóch zakonnic w Polsce, która została ginekologiem położnikiem oraz naprotechnologiem. Dzięki niej wiele borykających się z niepłodnością par dziś cieszy się rodzicielstwem

Joanna Bątkiewicz-Brożek: Na oddziale Siostra jest w habicie czy w fartuchu?

Siostra Augustyna: W habicie i welonie! Ale na biało.

Jak pacjentki reagują na siostrę ginekolog?

Różnie. Ale gdy pierwszy raz miałam przyjść do pracy w szpitalu w Rydułtowach, ponoć panie na sali zastanawiały się, jak będę ubrana. (śmiech) I jak zobaczyły mnie w bieli, były mocno zdziwione.

A jak Siostrę traktuje środowisko lekarzy? Z przymrużeniem oka: to ta w habicie, od kościółkowej naprotechnologii?

Różnie. Moi koledzy się cieszą, że nie mam dzieci i biorę dyżury. Ale bywa, że jestem izolowana. Pamiętam, jak na jednym kursie ginekologów w hotelu dostałam dwuosobowy pokój. Czekam na współlokatorkę – myślę: nie wskakuję w piżamę, bo nie będzie widać, że zakonnica. Wreszcie wchodzi pani doktor. Zamarła z wrażenia: „Ale ja jestem niewierząca” – wykrztusiła. – „Ja jestem wierząca” – odpowiedziałam. Pani doktor pokręciła się chwilę, wzięła walizkę: „To ja idę zobaczyć do kolegi, czy tam księdza nie dostał”. Podczas posiłków widziałam zdziwienie w jej oczach, że ze mną ktokolwiek rozmawia…

Ale na samej porodówce już jest chyba inaczej…

Na sali porodowej pacjentki, nawet niewierzące, przyjmują moją obecność jak błogosławieństwo. Poza tym w takich miejscach ludzie łatwo się modlą. Być może strach dyktuje tu taką postawę – niepewność, jaki będzie finał, lęk, czy dziecko będzie zdrowe.

Siostra zakonna została ginekologiem czy na odwrót – ginekolog został zakonnicą?

Ja jestem stara zakonnica, a młody lekarz. (śmiech) Charyzmatem Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia św. Karola Boromeusza jest opieka nad chorymi. W czasach komunistycznych zabrano nam wiele placówek. Ale jak runął mur berliński, pojawił się głosy, że zwrócą nam budynek szpitalny w Mikołowie i potrzeba będzie wyszkolonej kadry. Ówczesna matka generalna wysłała mnie na studia do Rzymu.

Tak po prostu dostała Siostra polecenie: będziesz ginekologiem. 

Taki pomysł miał widać Pan Jezus. (śmiech) Gorsze było to, że nie znałam ani słowa po włosku, a studiować miałam medycynę na Uniwersytecie Sacro Cuore w Rzymie.

I co?

Tydzień płakałam, ale szybko znalazłam się w Rzymie. Mieszkałam w akademiku przy Poliklinice Gemelli. Mieliśmy fajną pakę na piętrze, 17 osób. Po 22 zwykle rozdzwaniały się telefony, bo we Włoszech o tej porze było taniej. Łapałam język, odbierając te telefony i słuchając rozmów. Ale najszybciej uczyłam się w kuchni. Niestety, jak się okazało, również zbyt kuchennego języka. (śmiech) Raz pamiętam, relacjonowałam, co ktoś chciał przekazać przez telefon. Nie będę cytować, ale wyparzyłam z takim sformułowaniem, że zapadło milczenie. Usłyszałam: „Non e da suora”, czyli „zakonnica takich słów nie używa”…

Zakonnice w akademiku mieszkały?

Może nas to dziwić, bo u nas szkolnictwo katolickie nadal uważane jest za elitarne. We Włoszech od dekad jest normą, że zakony, zgromadzenia prowadzą uczelnie, szkoły, akademiki. Klinikę Gemelli w Rzymie, jedną z największych we Włoszech, i kliniki w San Giovanni Rotondo założył przecież o. Agostino Gemelli. Franciszkanin chciał, by pacjenci w tej klinice nie tylko byli leczeni przez wybitnych specjalistów, ale by towarzyszyła temu troska o potrzeby duchowe człowieka.

Pierwszy poród odebrała Siostra w Gemelli?

Tam doświadczyłam piękna narodzin człowieka. Choć każdy poród to jest cud. W Gemelli przyjście na świat dziecka było świętem także dla każdej osoby z personelu. Jeśli rodziło się dziecko, każdy, kto wchodził na blok porodowy, wołał spontanicznie w stronę matki: „Auguri!”, co znaczy „Gratulacje! Najlepsze życzenia!”. A ja dodawałam: Boże, jak dobrze!

A modli się Siostra za dzieci, które rodzą się przy niej?

Modlę się! Jak mnie wzywają na porodówkę, to biegnąc, modlę się: Jezu, rób, co chcesz, ale ma być dobrze! Jednak w trakcie porodu nie zaczynam w myślach odmawiać „Zdrowaś, Maryjo”, lecz zabieram się do roboty, działam jak lekarz: leki, kroplówki, oddechy. Ale doświadczam potrzeby modlitwy na bloku porodowym.

Czasami nie wszystko kończy się dobrze… To chyba najtrudniejsze chwile, kiedy zamiast pierwszego krzyku na bloku porodowym zalega cisza…

Urodzenie martwego dziecka to zawsze jest głęboki ból. Pytam Pana Boga: dlaczego? Moja obecność, habit, często niesie ulgę w takiej sytuacji. Ale mówię rodzicom: możecie i macie prawo wymagać od Boga odpowiedzi na pytanie: dlaczego? On wam jej udzieli. Trzeba domagać się od Boga tej odpowiedzi.

Wiem, że modli się też Siostra za pary, które starają się o potomstwo.

Moim ideałem jest tu dr Boyle z Irlandii, znany w świecie naprotechnolog. W poniedziałki i wtorki pracuje. W środy modli się za swoje pacjentki, w czwartki i piątki znowu pracuje. W soboty i niedziele jest z rodziną. Lekarz, mąż i ojciec ma taki rytm. Stać go, by modlitwa była stałym elementem jego pracy.

Duża część moich zajęć to prowadzenie par, które mają kłopoty z płodnością. Pracuję z nimi jako ginekolog wykorzystujący potęgę metod naturalnych, jednocześnie prowadzę diagnostykę z użyciem wszystkich dostępnych mi osiągnięć medycyny. Modlitwa jest tu cennym dodatkiem. Proszę pacjentki o zdjęcie z mężem, mówiąc, że w domu mam zastęp sióstr, które będą modliły się w ich intencji. W mojej wspólnocie każda siostra ma swój album. Ostatnio żartowały: „No, zobaczymy, która pierwsza będzie miała dziecko”. (śmiech)

Odbierała Siostra kiedyś poród w Wigilię Bożego Narodzenia?

Jasne, wtedy jest zawsze dużo pracy! Pamiętam swoją pierwszą Wigilię w Rydułtowach: na oddziale było tylko kilka pacjentek i personel. Przygotowałam opłatki, stół, świeczki. Myślę sobie: będzie spokojnie i miło. Zapomnij! (śmiech) Każda z przyszłych mam na siłę chciała spędzić święta w domu, ale porodu nie zatrzymasz. Kiedy już musiały jechać do szpitala, miały prawie całkowite rozwarcie. Biegaliśmy jak mrówki, żeby wszystkiemu podołać.

A czy te narodziny w Wigilię są jakieś szczególne?

Nie myślę wtedy takimi kategoriami, tylko zadaniowo: dziecko ma się urodzić bez komplikacji, a mama przeżyć. Tyle.

Czyli zakonnica staje się w 100 procentach lekarzem.

Tego się nie da już u mnie rozdzielić. Czasami gdy widzę, że akcja nie postępuje, mówię: „Idę się pomodlić do kaplicy. Jak wrócę, to zdecydujemy, co dalej”. Kilka razy jeszcze przed końcem modlitwy wołali mnie do porodu (śmiech), a czasami już nie mam wątpliwości, że cięcie…

Myślała Siostra kiedyś, jak to było 2000 lat temu? W stajni rodzi się Jezus. Musi się lać krew, trzeba urodzić łożysko, przeciąć pępowinę. Czy boli Maryję – nie wiemy, bo część teologów twierdzi, że nie, bo jest niepokalanie poczęta, bez grzechu pierworodnego…

Wie pani, że często odbierając poród, myślę o tym. Maryja pewnie też cierpiała, nikt tego nie wie, może z powodu tych prymitywnych warunków – bo każda mama chce, żeby jej dziecko przyszło na świat w jak najlepszym otoczeniu. Maryja była też bardzo odważna, sama poszła do Elżbiety… pieszo, żeby jej pomóc. Pewnie podczas porodu bardziej myślała o Dziecku niż o sobie, a to pomaga przeżyć nawet duży ból.

„Rąbek z głowy zdjęła” – śpiewamy. Babcia mojego męża zawsze denerwowała się: „Co, Ona nie wiedziała, że będzie rodzić? Pieluch nie miała?”.

Myślę, że autor chciał podkreślić jedynie ubóstwo Świętej Rodziny. Ale Maryja na pewno się dobrze do porodu przygotowała.

A może to było idylliczne, aniołowie pomogli…

Nie sądzę. Jest taka scena w Ewangelii, gdzie 12-letni Jezus się zgubił. Maryja jest wystraszona, martwi się. Gdyby towarzyszyła Jej cały czas świadomość, że to jest przecież Bóg i czuwa nad Nim całe niebo, to nie szukałaby z takim lękiem Jezusa. Kiedy Jezus się znalazł, zdenerwowana pyta Go: gdzieś Ty był?! Tak po naszemu: co Ty sobie wyobrażasz? Myślę więc, że ten Jej poród to musiała być najnormalniejsza rzecz, ludzkie przeżycie połączone z wiarą. Pasterze i aniołowie przyszli, jak już było po wszystkim! Maryja, rodząc Jezusa, dotykała Jego człowieczeństwa.

Mamy więc trochę polukrowane wyobrażenie narodzin Jezusa.

Święty Franciszek zrobił pierwszą szopkę w oborze, w gnoju. My dodaliśmy aniołki, wyczyściliśmy ją. Nie słyszymy krzyku Maryi, nie widzimy Jej lęku. Dobrze, że był przy niej tylko Józef. Wie Pani, czego boją się mamy, rodząc? Tego, że jak będą krzyczeć, wyjdą na histeryczki. Mówię im: a krzyknij sobie! A co! Uprzedzam, że choć mnie nie boli, wiem, kiedy i jak będzie nasilał się ból. Najgorsze przy porodzie są strach i niewiedza. I nie waham się podawać dożylnych środków przeciwbólowych, a nawet znieczulenia zewnątrzoponowego. Choć to ostatnie często wydłuża poród, dla niejednej pacjentki to doskonały ratunek przed cięciem cesarskim. Czasami jak bardzo boli, to mówię mamom, że za rok o tej porze będą piekły tort!

Jak człowiek ma ochotę gryźć ściany, to nie wiem, czy myśl o torcie coś daje.

Ważne, żeby być świadomym, że to jest najpiękniejszy dzień w życiu. To mobilizuje, że zaraz będzie pierwszy krzyk, i to jest najważniejsze. I że my też czekamy jako lekarze na płacz tych małych płucek.

Niby się to wie, ale chce się wykrzyczeć Panu Bogu: czemu musi aż tak boleć?!

Myślę sobie, że wtedy w tym bólu rodzi się nie tylko dziecko, ale rodzi się też i matka. Poza tym cierpienie w jakiś sposób pozwala zrozumieć rzeczy, których w inny sposób człowiek nie zrozumie.

Chce Siostra powiedzieć, że cierpienie przy porodzie jest błogosławieństwem? Bo biblijne „będziesz w bólach rodziła” miało być jednak przekleństwem za grzech Ewy.

Ale z drugiej strony Jezus odkupił nas przez cierpienie. To jest może klucz. Myślę, że nie trzeba się bać wykrzyczeć przy porodzie Panu Bogu pytania: czemu tak boli? Jest takie górnolotne stwierdzenie, że cierpienie uszlachetnia. Na pewno rodząca kobieta przez to cierpienie dojrzewa do bycia matką. Człowiek w bólach się rodzi. Pod każdym względem.

TAGI: