Rozwód poproszę

Joanna Bątkiewicz-Brożek


publikacja 05.02.2015 06:00

Dziś sądy łatwiej i szybciej udzielają rozwodów niż kilkadziesiąt lat temu, choć procedury prawne zmieniły się nieznacznie. Powszechna stała się jednak milcząca akceptacja dla rozwodów, której ulegają także sędziowie.


Rozwód poproszę JAKUB SZYMCZUK /foto gość

Dziś rzadko słyszymy, że A i B doszli do ściany, wyczerpali wszelkie próby pogodzenia się, a sędzia i adwokaci są już zmęczeni mediacjami zmierzającymi do pojednania. Polska legislacja zastąpiła zresztą tzw. spotkania pojednawcze tzw. mediacjami, tak jakby ktoś nie chciał przesądzać celu tych spotkań. Mediacja może przecież dotyczyć tylko porad, „jak rozwieść się z klasą”. Niedawno „Gazeta Wyborcza” lansowała dodatek o rozwodach. Reklamowy spot telewizyjny zachęcał: „jak prosto i szybko się rozwieść”. 
Milcząca akceptacja dla rozwodów wkrada się do domów rozwodzących się ludzi, ale obejmuje także sędziów i mediatorów. Taka mentalność rzutuje na postępowanie sądowe i przedziera się do paragrafów ustaw w różnych krajach Europy. Choć są i chlubne wyjątki. 


Byle szybko i z głowy


Prawnicy, z którymi rozmawiam, twierdzą (niestety anonimowo), że tajemnicą poliszynela w środowisku sędziów jest fakt, że rozwodów udziela się szybko, omija się mediacje. Wszyscy chcą mieć sprawę z głowy. 
Widać to w statystykach. Z danych GUS wynika, że w 2012 r. zawartych zostało 190 tys. związków, a rozwiodło się prawie 70 tys. małżeństw. Znikoma liczba par (niecałe 6 tys.) czekała na wyrok blisko rok, wiele (ponad 20 tys. przypadków) dostało rozwód po dwóch lub trzech miesiącach, pozostałe rozstały się w świetle prawa nawet po miesiącu. Bo w Polsce można wnieść pozew o rozwód już kilka tygodni po zawarciu małżeństwa. Przed sądem trzeba dowieść zupełnego rozkładu małżeństwa w trzech płaszczyznach: fizycznej, emocjonalnej i finansowej. Jak można zrobić to w ciągu jednej, dwóch rozpraw w ciągu miesiąca? 
Ani GUS, ani Ministerstwo Sprawiedliwości nie podają, ile spraw o rozwód, po nadaniu im biegu, udało się oddalić. Bo też i nie ma się czym chwalić.


Bronisław Czech, sędzia Sądu Najwyższego w stanie spoczynku, próbował podjąć się tego zadania. W „Kwartalniku Sędziów Rodzinnych” (nr 20–21) w 2012 r. opisuje, jak, zaniepokojony sytuacją, przeprowadził w jednym z okręgów sądowych „sondażowe badanie sposobu merytorycznego rozstrzygania spraw rozwodowych w sądach pierwszej instancji”. Przeanalizował pracę blisko stu sędziów w pełnym roku kalendarzowym w latach 80. XX wieku. Okazało się, że większość z nich, rozstrzygając sprawy, czasem po kilkadziesiąt rocznie, „w ogóle nie oddalała powództwa” lub robiła to bardzo rzadko. Badanie sędzia powtórzył po prawie 30 latach w dwóch sądach okręgowych. I wynik był podobny. 
Sędzia sygnalizuje problem: „W okresie po wprowadzeniu do polskiego prawa od 1 stycznia 1946 r. instytucji rozwodów stale zmniejszał się stosunek liczby wyroków oddalających powództwo do ogólnej liczby wyroków wydanych w tych sprawach, np. w r. 1959 wynosił on 11,53 proc., a w latach 1996–98 już tylko ok. 1,5 proc. (dotyczy wyroków prawomocnych)”. W roku 2010 wynik jest podobny, choć dotyczy wyroków nieprawomocnych. „Świadczy to o postępującej liberalizacji orzecznictwa w sprawach rozwodowych” – notuje sędzia Czech. „Powstaje pytanie – dodaje – czy coś innego oprócz realiów konkretnej sprawy, a jeśli tak – co, wpływało na sposób rozstrzygania spraw rozwodowych”. 


Kiepska mentalność


Problem rozwodów jest złożony. Po pierwsze sporo pobierających się ludzi jest niedojrzałych do małżeństwa – to obserwacja z perspektywy także sędziów. Na mentalność prorozwodową wpływają również media: w kolorowych pismach roi się od przykładów rozbitych małżeństw celebrytów. Organizacje feministyczne też robią swoje: kobieta ma być niezależna i nie rezygnować z niczego. A w małżeństwie nie zawsze tak się da, czasem trzeba iść na kompromisy. Zmieniająca się mentalność społeczna musi mieć wpływ na sędziów. Może i wywierać presję, by iść z prądem liberalnego myślenia. Sędzia Czech pisze: „Osobowość sędziego jest kształtowana przez wiele czynników, może mieć zarówno dodatni, jak i ujemny wpływ na rozpoznawanie spraw, ma szczególne znaczenie przy rozstrzyganiu spraw rodzinnych”. Wiele więc rozbija się o etykę. 
Ciekawe jest to, że sądy mogą, a nawet powinny odmówić udzielenia rozwodu w trzech przypadkach. Jeśli rozwód będzie sprzeczny „z zasadami współżycia społecznego”. Na przykład kiedy jeden z małżonków jest ciężko chory i potrzebuje pomocy, nie można go zostawić. Po drugie gdy rozwodu „żąda małżonek winny rozkładu pożycia (chyba że strona przeciwna wyrazi zgodę na rozwód)”. Wreszcie trzeci warunek: jeśli „ucierpi dobro małoletnich dzieci”. „W praktyce odmowa orzeczenia rozwodu nie zdarza się często” – przestrzegają prawnicy na forum prawniczafirma.pl. Czemu? „Bo wystąpienie powyższych okoliczności należy solidnie i bezsprzecznie udowodnić”.


Czy tak trudno udowodnić, że w wyniku rozwodu ucierpią dzieci? Jak sąd to robi? „Wiele zależy od nastawienia i preferencji sędziego” – piszą prawnicy (a to też ciekawe, że nie ma tu ścisłych zasad). I albo sąd powołuje świadka, który opowiada o sytuacji dziecka, albo wysyła do domu dziecka kuratora. Ten przychodzi raz, rozmawia, obserwuje i spisuje sprawozdanie. Jeśli sąd będzie miał wątpliwość, może skorzystać z opinii Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego. „Przyznam, na wiele lat praktyki raz widziałam opinię, że rozwód jest sprzeczny z dobrem dziecka” – komentuje na swoim blogu Agnieszka Swaczyna, adwokat mediator.
Tymczasem Stowarzyszenie „Union des familles”, które przeprowadziło ankietę na tzw. sierotach rozwodu w Europie, bije na alarm: mamy na naszym kontynencie ponad 3 mln dzieci z rozbitych rodzin. Prawie 40 proc. z nich twierdzi, że rozwód ich rodziców pogorszył ich życie. A ponad 80 proc. mówi o „głębokim cierpieniu, poczuciu osamotnienia, braku miłości, myślach samobójczych”. Ponad 39 proc. sierot rozwodu zrujnuje swój związek. 


Oczywiście są przypadki, kiedy rozstanie się rodziców jest lepsze dla dziecka. Kiedy na przykład on pije, robi awantury, bije żonę czy gwałci ją na oczach dziecka. Jeden z sędziów (pozostaje anonimowy) opowiada o takim przypadku. – Ona więc zabrała dziecko i wyprowadziła się. Mąż i tak widział w żonie współwinowajczynię za rozpad małżeństwa. My jednak orzekliśmy, że ta kobieta nie tylko mogła, ale miała obowiązek uchronić dziecko przed przemocą i odejść. 
A co z pozostałymi sprawami? Przecież nie wszyscy rozwodzący się rodzice piją i „łomoczą się” na potęgę.


Walczyć o czas


Gwoździem do trumny rozpadających się związków stała się w Polsce nowelizacja prawa w 2005 r., jeszcze za rządów Marka Belki. Wykreślono wtedy z procedury rozwodowej tzw. posiedzenia pojednawcze. Zastąpiono je mediacją. Już sama nazwa wieje chłodem. Kodeks postępowania cywilnego art. 436 par. 1 rozdziału drugiego o „Sprawach o rozwód i o separację” mówi, że „jeżeli istnieją widoki na utrzymanie małżeństwa, sąd może skierować strony do mediacji”. Co oznacza „sąd może”? Są kraje w Europie, gdzie nie tylko „może”, ale „musi” (Francja, Włochy). Wyjątkiem są sprawy, w których jeden z małżonków jest uzależniony od alkoholu, narkotyków, chory psychicznie lub kiedy w rodzinie dochodziło do przemocy. Paragraf 2 dodaje, że „przedmiotem mediacji może być także pojednanie małżonków”. Czy nie powinno być celem? 
W związku z nowelizacją prawa Ministerstwo Sprawiedliwości stworzyło sieć mediatorów.

Co ciekawe, wielu z nich nie ma wykształcenia psychologicznego. Niektórzy to socjologowie, bankowcy, ratownicy medyczni. Choć powinni posiadać umiejętność z zakresu negocjacji, ich mediacja w praktyce sprowadza się tylko do ustaleń, kto i jakie alimenty będzie płacił po rozwodzie. Coraz więcej też adwokatów i firm prawniczych lansuje zamiast pomocy w powrocie do małżeństwa tzw. rozwód z klasą. Ma być bez scen i z kulturą na sali sądowej. 
„Obserwujemy, a mówię to na podstawie rozmów z sędziami okręgowymi, ogromną niechęć do podjęcia postępowania mediacyjnego” – mówił w czasie 24. posiedzenia Komisji Rodziny i Polityki Społecznej w 2006 r. Antoni Szymański (wypowiedź ze stenogramu posiedzenia). Członek Zespołu ds. Rodziny Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu Polski walczył o to, by przywrócić posiedzenia pojednawcze przed rozwodem. Powołując się na dane z 2004 r., dowodził, że to właśnie dzięki nim udało się wówczas wycofać kilka tysięcy postępowań. „A teraz na przykład w Sądzie Okręgowym w Gdańsku można policzyć na palcach rąk liczbę mediacji. Co to oznacza? Że będziemy mieli wzrost liczby rozwodów, bo nie ma czasu na przemyślenie decyzji, która jest życiową dla obojga stron, a także dla ich dzieci” – dodawał Antoni Szymański.
Szymański apelował, że „jeśli już poszliśmy w kierunku mediacji, to powinny one być powszechniejsze i obowiązkowe”. A w sprawach o rozwód małżonków mających małoletnie dzieci powinien to być warunek złożenia pozwu. A nie jest.
Co da mediacja? Czy pojednanie bez terapii ma sens? Jest zawsze pierwszym dobrym krokiem. I jak pisze ktoś na forum kryzys.org (Mare1966): „Samo oddalenie pozwu to tylko półśrodek. Ale chyba tak trzeba walczyć o czas!”.


Europa i piekło rozwodu


Instytucja rozwodów była już znana w Europie w epoce rzymskiej, ale zanikła dzięki Kościołowi. Na ławy sądowe rozwód trafił z kodeksem cywilnym Napoleona z 1804 roku. Francja zresztą, kraj Imperatora, przez lata toczyła prawdziwą bitwę o rozwód. Mentalnie, mimo dziś wysokich statystyk rozwodowych (na 250 tys. zawieranych małżeństw rozpada się 130 tys. wg INSEE), rozwodnicy są tu źle widziani. Wstrząsem było dla Francuzów rozstanie się Nicolasa Sarkozy’ego 
z Cecilią. O tym, że głowa państwa siadła do obiadu z prezydentem USA samotnie, pisały z goryczą wszystkie gazety. Zresztą Francja należy do tych wyjątków, gdzie rozwód przez pewien czas był możliwy tylko z orzeczeniem winy jednej ze stron. Jeśli wina jednego z małżonków była poważna, groziły mu sankcje, z więzieniem włącznie. Trzy lata po wprowadzeniu laicite, w 1908 r. wprowadzono we Francji instytucję separacji w przypadku zaniku pożycia fizycznego małżonków. Reżim Vichy rozwody mocno ograniczał – nie wolno było wnosić o rozwód przed upływem trzech lat związku. Aż doczekano roku 1975. 
Ciekawe, że kiedy nad Sekwaną i Tybrem zalegalizowano rozwody, natychmiast rozpętała się wojna o aborcję. I w Rzymie, i w Paryżu pisano o „agresywnym i długofalowym ataku mającym na celu rozbicie rodziny” (podobne sformułowania znalazły się w listach episkopatów obu krajów).


Negatywnym przykładem w Europie jest Hiszpania. Hiszpański Instytut Polityki Rodzinnej twierdzi, że ten kraj jest liderem w UE pod względem liczby rozwodów. Na 4 małżeństwa rozwodzą się dziś 3. Do takiego stanu przyczynił się rząd premiera Zapatero. Wbrew opiniom ekspertów i Rady Stanu w 2005 r. przyjął ustawę o „rozwodach ekspresowych”. Decyzja o rozwodzie może być podjęta przez jedną stronę bez podania przyczyny i z pominięciem okresu separacji i mediacji sądowej. Innym „liderem” mentalności prorozwodowej jest Belgia. Tam rozwód dostaje się od ręki i w efekcie rozpada się ponad 70 proc. zawartych małżeństw. Połowa małżeństw kończy się rozwodem na Litwie i Łotwie, w Rosji i Szwajcarii oraz w Niemczech i Liechtensteinie. Najniższe wskaźniki w Europie ma Irlandia – 15 proc. oraz Bośnia i Hercegowina – 8 procent. Dane pochodzą z lat 2005–2011 z narodowych instytutów statystycznych. 


Najdłużej przed rozwodami broniła się Malta. Przed trzema laty 53 proc. mieszkańców tej katolickiej wyspy opowiedziało się w referendum za legalizacją rozwodów. Rozwód jest tam jednak obwarowany warunkami. Małżonkowie mogą go dostać tylko po 4 latach separacji i pod warunkiem, że rozwód nie wpłynie negatywnie na dobro ich dzieci. W Niemczech rozwód musi być poprzedzony rocznym czasem separacji w przypadku, gdy wniosek wnoszą obie strony. 3 lata trzeba poczekać, jeśli o rozwód wniosła jedna ze stron. 
Dobrym przykładem są Włochy. Na rozwód czekają aż 5 lat. To czas na przemyślenie i próbę naprawy związku. I jak twierdzą sędziowie – to się sprawdza. Ale nad Tybrem rozwodzą się w tzw. dwóch prędkościach. Łączy się to tam z historią wprowadzenia rozwodu w 1970 roku. Tej samej nocy, kiedy włoskie radio nadało komunikat o przegłosowaniu prawa Fortuna–Baslini o rozwodach, 25 czołowych katolickich intelektualistów podpisało apel o referendum w tej sprawie. Trzeba było czekać aż 4 lata, by doszło do skutku. Ale tamtejszy świat katolików był spolaryzowany. Rozwodom przeciwstawił się tylko jeden ruch, Comunione e Liberazione ks. Luigiego Giussaniego. CL jako jedyny poparł włoską Konferencję Biskupów. W opozycji stanęli m.in. członkowie ACLI (Chrześcijańskie Stowarzyszenie Włoskich Pracowników), której twarzą był wtedy Romano Prodi. W efekcie podziałów przy 90-procentowej frekwencji trzy czwarte Włochów powiedziało „tak” dla rozwodów. Przeciwni byli mieszkańcy Kalabrii, Bazylikaty na południu oraz regionu Veneto na północy Włoch. Do dziś podział się utrzymuje, ale włoscy socjologowie głowią się nad jego fenomenem. Dlaczego? W tzw. czerwonej strefie Półwyspu Apenińskiego, czyli tej, która poparła prawo Fortuna-Baslini, rozstaje się jedynie 17 par na 10 tys. mieszkańców (prowincja Crotone). W strefie zielonej, przeciwnej rozwodom w 1974 r., rozpada się aż 98 par na 10 tys. mieszkańców (przykład katolickiej prowincji Lodi). 

Duży wpływ ma na to mentalność ludzi. 
– Na Północy wychodzi się za osobę, a na Południu człowiek żeni się z całą rodziną. I choć model jest tu patriarchalny, czyli żona słucha i męża, i jego rodziców, to w przypadku kryzysu rodzina męża wyjmuje największe działa i mobilizuje się, by mediować i pomóc w pojednaniu małżonków. Rodzina naciska na sąd o mediacje. A sądy rozwodów udzielają niechętnie – tłumaczy na łamach periodyku „Science e Vita” Maria Luisa Mingrone, sędzina z Crotone. I dodaje, że rozwód jest wciąż uważany we Włoszech za piętno społeczne. Jak mówił ojciec Pio, „rozwód to przepustka do piekła”. I Włosi zdają się trzymać tej zasady.


Na forum, gdzie swoje żale wylewają rozwodzący się małżonkowie, znalazłam wpis, który zdaje się dobrze puentować powyższy tekst: „Trzeba nie zgadzać się na rozwody. Bo taka niezgoda to świadectwo dawane światu, że małżeństwo to bardzo poważna sprawa. Nie wiadomo, dokąd to świadectwo trafi – może do kogoś z rodziny (nie będzie doradzał – rozwiedź się, znajdziesz inną/ innego), może do sędziego – nie będzie pochopnie orzekał rozwodów?!”.

TAGI: