Trening czyni mistrzem

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 19.02.2015 06:00

Wychodzą z domu, zostawiają rodziców i nie mogą się doczekać, kiedy zamieszkają razem, pod jednym dachem i według tego samego grafiku dyżurów.

 Ewelina podpowiada Markowi sprytny sposób na posługiwanie się spisem kontaktów w telefonie Ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Ewelina podpowiada Markowi sprytny sposób na posługiwanie się spisem kontaktów w telefonie

Skończyli szkołę, ale bardzo chętnie uczą się dalej. Tym razem nie liter, liczb, dat i faktów z podręczników, ale liter, liczb, dat i faktów z życia. Codziennego.

Rodzice umierają

Zastanawia się chwilę, a potem opowiada. – Wszędzie go pełno, nawet taki przemądrzały się zrobił. On wie! – mówi mama Marka, a po chwili dorzuca: – Na wszystkim się zna. Tak! Dobrej woli ma więcej, inicjatywy – zaznacza i opowiada o ostatnim pomyśle syna. Chce pomalować pokój. – Myślę sobie, że to jest dobre, ale gdy dzieci są małe – ocenia z kolei mama Justyny. – Wtedy łatwiej przyswajają wiedzę, nabywają umiejętności. Ale na pewno córka nauczyła się współpracować. To widać. Poza tym jest bardziej samodzielna i otwarta na ludzi. Łatwiej nawiązuje kontakt z innymi, chętniej chodzi na zakupy, jest bardziej zaangażowana, chce pomagać innym, wierzy we własne siły – wylicza. Marek ma lat 40, Justyna – 30. Wystarczyło, że w ciągu roku kilka tygodni spędzili w mieszkaniu treningowym, a uwierzyli, że stać ich na więcej. – Bo o to chodzi, żebyśmy sobie poradzili, gdy rodzice umrą – wyjaśnia Justyna.

Przeprowadzka w inny świat

Przygoda zaczyna się w poniedziałek. Gorączkowe pakowanie walizek, a potem przeprowadzka na tydzień do Świdnicy, na ul. Żeromskiego 40. Jadą podekscytowani, bo nie wiedzą do końca, z kim spędzą ten czas. Zawsze jest ich sześcioro, ale nie zawsze są to te same osoby. Wybrańcy. Mieszkanie ma dwie sypialnie, jedna dla mężczyzn, druga dla kobiet. Dwie są także łazienki. Wspólne salon z telewizorem, przedpokój i kuchnia. W sumie 130 mkw. W kuchni na centralnym miejscu wisi tablica, a na niej grafik dyżurów: sprzątanie, gotowanie, pranie, zakupy. Po prostu życie. Grafik przydaje się jednak tylko czasami, bo tutaj każdy rwie się do pracy. Po to się przeprowadzili, żeby poczuć samodzielność. Żeby przekonać się, na co ich stać, na co mogą sobie pozwolić, czym mogą zaimponować, jak daleko się posunąć. Delektują się niezależnością, odpowiedzialnością i zaufaniem. – Bo faktycznie tak czasami jest, że w rodzinnym domu trudno się dopchać do takiego czy innego zajęcia – mówi Ewelina Jastrzębska, kierowniczka mieszkania treningowego.

Wchodzą drzwiami i oknami

Projekt jest realizowany od roku i już wiadomo, że to był strzał w dziesiątkę. Lokal, za jeden procent wartości, miasto sprzedało PSROUU, czyli Polskiemu Stowarzyszeniu na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym (koło w Świdnicy), a wyremontował i wyposażył go Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnoprawnych. Żeby trening przebiegał prawidłowo, potrzebni są asystenci osoby niepełnosprawnej. Tutaj są nimi: Ewelina Jastrzębska, Dariusz Nowaczyński i Radosław Szyler oraz psycholog Sylwia Łabuda-Brennholt. Dzięki nim poszczególne treningi (kulinarny, porządkowy, gospodarstwa domowego, ekonomiczny, higieny osobistej, asertywnej komunikacji, komunikacyjno-społeczny, poruszania się w terenie, kulturalno-rekreacyjny, kultywowania tradycji) zamieniają się w przygodę prawdziwego życia. A wszystko dzięki Ewie Kowalskiej, prezesowi PSROUU, i jego zarządowi – ludziom, którzy, gdy wyrzuci się ich drzwiami, wchodzą oknem, byle tylko swoim dzieciom dać jeszcze jedną szansę na zwyczajność.

Wiem, jak to się robi!

Justyna, lat 30: – Samemu posprzątać, ugotować, upiec ciasto, pójść na zakupy. Rodzice wiecznie żyć nie będą, więc jak brat przyjdzie z pracy, to żeby miał gorący posiłek. Rosół ostatnio ugotowałam. Rafał, lat 38: – Z Iwonką składam pościel. Ma być równo! Marek, lat 40: – Prać, umyć naczynia, robić zakupy – już nic nie jest trudne. Sześcioro podopiecznych Warsztatów Terapii Zajęciowej w Mokrzeszowie i Środowiskowego Domu Samopomocy w Świdnicy (placówki prowadzone są przez PSROUU) co jakiś czas, w różnym składzie, przeprowadza się do mieszkania treningowego. Tutaj przez tydzień są poza rodziną i poza nadzorem rodziców. To ważne, bo zbyt często rodzice są nad- opiekuńczy względem niepełnosprawnych intelektualnie dzieci. Wyręczają je z codziennych zadań, bywa, że nie wierzą w ich możliwości, a czasami brakuje im zwyczajnie cierpliwości, więc robią sami to, co ich dzieciom zajmuje, w ich ocenie, zbyt wiele czasu. – Wprowadzają się tutaj, żeby sprawdzić samych siebie. Żeby okazało się, że mogą, chcą i potrafią – mówi Ewelina Jastrzębska.

Grunt pod nogami

Poza treningiem domowym podopieczni korzystają z innych atrakcji. Kino, teatr, muzeum, zoo z afrykanarium, rejs statkiem po Odrze czy przejażdżka tramwajem – nierzadko są prawdziwym wydarzeniem. Czemu? Bo są pierwszy raz w życiu. Poza tym wykonywanie zadań pod okiem asystenta pozwala czuć się bezpiecznie w nowych sytuacjach. Asystenci bowiem to profesjonaliści. Wiedzą, na co mogą sobie pozwolić, wiedzą dobrze, czego można wymagać. Wyczuwają specyfikę świata swoich podopiecznych i ustawiają im poprzeczkę tak wysoko, żeby z jednej strony jej pokonanie sprawiało im trochę trudności, a z drugiej, w efekcie, żeby mieli szansę się rozwijać. Idą więc do sklepu i robią zakupy. Idą na pocztę, żeby wysłać list. Próbują odnaleźć się w restauracji czy kawiarni. Przyswajają sobie gesty i zachowania, sprawdzają, jak działają słowa i miny, a gdy tracą pewność siebie, wiedzą, jak poprosić o pomoc.

Tutaj czy tam?

Przygoda kończy się w niedzielę. Wtedy przyjeżdżają rodzice. Wszyscy siadają przy jednym stole i dzielą się nowinami. Rodzice opowiadają, co działo się w domu pod nieobecność dzieci (wszystko po staremu). Dzieci gorączkowo opowiadają o swoich sukcesach: nastawiłem pralkę (ciemne z ciemnymi, a jasne z jasnymi i jeszcze znaczki na metkach trzeba sprawdzić), podgrzałam zupę w mikrofali (dziesięć sekund czasami to bardzo niewiele, tutaj robi różnicę), dogadaliśmy się co do programu telewizyjnego (chłopaki sport, dziewczyny telenowelę – raz to, raz coś innego), weszliśmy na wieżę ratuszową w dzień, a potem wieczorem (miasto było zupełnie inne, za drugim razem bajkowe). Gdy wychodzą z kamienicy nr 40 na Żeromskiego, dzieci same już nie wiedzą, gdzie jest prawdziwe życie: tutaj czy tam? Wiedzą natomiast, gdzie im się bardziej podoba…