Najbardziej 
to lubię Babę Jagę

Marcin Kowalik


publikacja 06.03.2015 06:00

– To jest taka ekipa, że oprócz tego, że dobrze czują się na scenie, to dobrze czują się ze sobą – mówi s. Malwina Świątczak CP.


Wszyscy aktorzy tegorocznego przedstawienia Marcin Kowalik /Foto Gość Wszyscy aktorzy tegorocznego przedstawienia

W Domaniewicach jest tylko jedno przedszkole. Ale nie to przesądza o jego wyjątkowości. Placówka ma to szczęście, że prowadzą je siostry pasjonistki św. Pawła od Krzyża. Udało im się stworzyć przyjazne miejsce dla dzieci. Korzystają też na tym ich rodzice, którzy integrują się między sobą i odkrywają w sobie uśpione talenty. Jedną z okazji do tego jest doroczne przedstawienie, w którym aktorami są mamy i ojcowie przedszkolaków.


Marchewką i kurczakiem


– Pierwszy spektakl wystawiliśmy w 2009 r. Od tej pory na stałe wpisał się w nasz program dydaktyczny. Dzieci też się przyzwyczaiły. Gdy zbliża się pora przedstawienia, niecierpliwią się i pytają: „Czy będzie bajka?” – mówi s. Barbara Polak CP, dyrektor Przedszkola Niepublicznego Sióstr Pasjonistek św. Pawła od Krzyża im. s. Antonietty Farani w Domaniewicach.


Przedstawienie to klasyczna bajka, ale w oryginalnym wydaniu. Były już wystawiane m.in. „Kopciuszek” oraz „Jaś i Małgosia”. W lutym przyszła pora na „Śpiącą królewnę”. Scena pozostała ta sama. Użyczył jej miejscowy Gminny Ośrodek Kultury.
Niektórzy rodzice mieli okazję zaprezentować się po raz kolejny. Tegoroczny spektakl był trzecim, w którym wystąpiła Mariola Wojda. Poprzednio grała czarne charaktery. – Moje dziecko kończy już przedszkole i wszystko wskazuje na to, że był to mój pożegnalny występ. Pomyślałam sobie przed nim, że może uda mi się zagrać w końcu pozytywną postać. Siostry chyba nie chciały, żeby dzieci kojarzyły mnie tylko jako Babę Jagę czy macochę i zgodziły się, żebym zagrała królową – mówi pani Mariola.


Zaskoczyła tym najmłodszych widzów. Przed odsłonięciem kurtyny między przedszkolakami dało się słyszeć głosy: „Najbardziej to lubię Babę Jagę”. – Starałam się dodać humoru tym postaciom, żeby nie były takie sztywne. Myślę, że to zapadło dzieciom w pamięć. Po pierwszej próbie do tegorocznego spektaklu niezbyt dobrze się czułam, bo paliła mi się scena pod nogami. Moja energia musiała być spożytkowana. Trochę tę królową podrasowałam, zrobiłam z niej taką trzpiotkę. Nie wiem, czy było dobrze widać na widowni, ale niemowlę próbowałam nakarmić marchewką i kurczakiem. Chciałam pokazać, jak matka, która bardzo długo oczekiwała dziecka, z chwilą jego przyjścia na świat traci głowę. Musiałam gdzieś tę energię wyrzucić. Udało się dopiero w ostatnim utworze – dodaje.


Wójt na scenie


Ten ostatni utwór to skoczna piosenka, łatwo wpadająca w ucho, która zachęca wszystkich do tańca. Tak było rok temu, tak było i w tym roku. To celowe. – Wybieramy popularne piosenki, dobrze znane dzieciom, żeby chętniej wyszły na scenę – mówi Anna Kostrzewa, jedna z mam aktorek.
Dzieci nie trzeba było długo namawiać. Opierał się trochę wójt Domaniewic Paweł Kwiatkowski, ale uległ urokowi królowej i pokazał, że w marynarce i pod krawatem potrafi ekspresyjnie tańczyć. Później publicznie podziękował aktorom, doceniając ich grę.


– Z roku na rok jest coraz lepiej – potwierdza Magdalena Grabowicz. – Co prawda, nie mam dziecka w przedszkolu, ale dwa lata temu dałam się namówić na gościnny występ. Siedząc na widowni, trochę im zazdrościłam. Chętnie sama bym ponownie wystąpiła.
Bo radość rodzicom dają nie tylko występy, ale i próby przed przedstawieniem.
 – To jest taka ekipa, że oprócz tego, że dobrze czują się na scenie, to dobrze czują się ze sobą – mówi s. Malwina, która czuwała nad przygotowaniami do spektaklu. – Dogadują się bez problemu. Żal będzie mi się z nimi rozstawać, gdy ich dzieci ukończą przedszkole. To są chyba moje najlepsze lata pracy z rodzicami. O co bym nie poprosiła, zawsze jestem mile zaskoczona ich reakcją. Nigdy nie spotkałam się z odmową. A co do scenariusza, to zostawiłam im zupełną dowolność. Bardzo dużo dodali od siebie.


Z antybiotykiem na próbach


A dodali naprawdę sporo. Szczególnie humoru. Brylował w tym Mirosław Michalski w roli Stańczyka. Czasu na przygotowanie było jednak niewiele – niespełna trzy tygodnie. Cześć strojów była z wypożyczalni, panie wykorzystały także swoje ślubne sukienki. – Przyznaję, że w domu nie ćwiczyliśmy. Nie było na to czasu, ze względu na pracę, dzieci i obowiązki domowe. Dopiero na próbach czuliśmy się swobodnie – mówi Karolina Czajka. – Choć byliśmy chorzy. Na próby braliśmy ze sobą antybiotyk, ale to jest tak zgrana grupa i panuje tu tak dobra atmosfera, że zapomina się o chorobie – dodaje Łukasz Czajka.


Państwo Czajkowie są małżeństwem od 7 lat i po raz drugi zagrali małżeństwo na scenie. – Nie byłoby zezwolenia, żeby obcy mężczyzna całował królewnę – śmieje się A. Kostrzewa. Kiedy wchodziła na scenę jako zła wróżka, niektórym dzieciom nie było jednak do śmiechu. – Rolę dobrała mi s. Malwina. Pewnie pod mój charakter – żartuje.


Na scenie wystąpiło także inne małżeństwo – Renata i Grzegorz Brykowie, po raz kolejny ze swoimi starszymi dziećmi Marceliną i Mateuszem. – To dla nas świetna zabawa, ale myślę, że nasze dzieci miały mniejszą tremę, występują przecież w przedstawieniach szkolnych. My byliśmy bardziej spięci. A najmłodszy Jaś – przedszkolak – przychodził z nami na próby. Zapamiętał na tyle tekst, że gdy ćwiczyliśmy, to nas poprawiał. Przed spektaklem zwrócił się nawet do mnie: „Powiedz tacie, że on źle mówi, a jak źle powie, to ja mu krzyknę z widowni” – mówi pani Renata. – Te próby na tyle weszły nam w krew, że w domu zwracamy się do siebie tekstami ze sztuki – dodaje Marcelina.


Przygotowania kosztowały wszystkich sporo wysiłku, ale warto było. – Wracałam z pracy zmęczona. Przychodziłam na próbę i przestawała zupełnie myśleć o problemach. Te wspólne spotkania dodają takiej energii, że jak wracałam do domu, to miałam siłę robić pranie o północy – mówi M. Wojda.


Część z rodziców wystąpiła po raz pierwszy. Dwie sceniczne wróżki – Agata Jarota i Agnieszka Woźniak – to mamy maluchów z jednej grupy. – Tak się złożyło, że mijałyśmy się w przedszkolu i mówiłyśmy sobie tylko zdawkowe „dzień dobry”. Pewnie dlatego, że moje dziecko zaczęło chodzić dopiero od listopada. Dopiero tu, podczas prób, bliżej się zapoznałyśmy – mówi pani Agata.


– A ja dałem się namówić dopiero teraz, gdy moje dziecko kończy przedszkole. Cieszę się, że wystąpiłem. Szkoda jedynie, że miałem tak mało czasu na próby – mówi Paweł Nitera, grający króla. – Żałuję, że mieliśmy przez trzy lata pod ręką taki brylant i go wcześniej nie wykorzystaliśmy – mówi A. Kostrzewa.


TAGI: