Nasze życie w ubóstwie

Mira Fiutak


publikacja 13.03.2015 06:00

- Nie mogę się nadziwić, ile wokół siebie mamy przedmiotów, których nie potrzebujemy - mówi mieszkanka Zabrza, która regularnie przynosi swoje rzeczy.


Za ladą (od lewej) Paulina Mańka, Iwona Zdunek i Katarzyna Wodecka
 Mira Fiutak /Foto Gość Za ladą (od lewej) Paulina Mańka, Iwona Zdunek i Katarzyna Wodecka


A znajdziemy tu wszystko, od igły po telewizor. Są ubrania dosłownie za kilka złotych, książki, stare płyty, czasem trafiają się obrazy. Ludzie oddają sprzęty domowego użytku, niekiedy również meble. – Zazwyczaj wtedy, kiedy ktoś likwiduje mieszkanie – mówi Beata Lutosławska, która nadzoruje pracę Punktu Dobroczynnego.
Od połowy 2013 r. trafiło do niego prawie 3,5 t ubrań i 200 kg różnych artykułów gospodarstwa domowego czy sprzętu rehabilitacyjnego. – Nie rozdajemy rzeczy – zaznacza Maria Demidowicz, prezes zabrzańskiego koła Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, które prowadzi punkt. – Przekonaliśmy się, że lepiej nie dawać czegoś za darmo, bo to zniechęca do aktywności. Do naszego magazynu przy Ośrodku Wsparcia dla Kobiet w Rokitnicy trafiały osoby kierowane przez MOPR. Niektóre z nich w krótkim czasie zabrały po kilkadziesiąt kilogramów odzieży, która nie zawsze była im potrzebna.


Czego szkoda wyrzucić


Zabrzańskie koło, szukając nowych źródeł finansowania działalności, postanowiło stworzyć punkt dobroczynny inspirowany podobnym, uruchomionym wcześniej przez TPBA we Wrocławiu. Prowadzony jest on w zgodzie z przepisami nt. zbiórki publicznej. Każdy może dzięki niemu jakoś pomóc towarzystwu: nabywając coś, wrzucając datek do puszki lub po prostu coś przynosząc. Trafiają tu najróżniejsze rzeczy, zarówno od osób prywatnych, jak i z fundacji Serafin z Holandii, z którą towarzystwo stale współpracuje.


– Ja mam szczególny sentyment do porcelany, zachwycam się każdą filiżanką, która tu trafia. Kiedyś ktoś przyniósł nam cały karton malutkich kamionkowych wazoników. Pewnie czyjąś kolekcję – wspomina Beata Lutosławska. – Wielu rzeczy, które mamy w domu, szkoda nam wyrzucić, bo są dobre. A tutaj jeszcze mogą się komuś przydać. A może to będzie coś, co ktoś bardzo chciał mieć, ale nigdy nie było go na to stać? Czasem trafiają się prawdziwe perełki, niewielkie meble, wymagające renowacji, dlatego odwiedzają nas też koneserzy takich przedmiotów.


Z holenderskiej fundacji dostają sporo sprzętu rehabilitacyjnego dobrych firm. Mają porozumienie z właścicielem firmy zajmującej się naprawą takiego sprzętu, który sam porusza się na wózku. Przegląda łóżka, wózki, podnośniki, rowery, potem kupuje potrzebne części i naprawia. Przekazywany sprzęt jest w pełni sprawny, a jego wartość jest kilkakrotnie niższa niż na rynku.


Taki niewielki wkład


– Parę lat temu, kiedy likwidowałam mieszkanie mojej samotnej cioci, natrafiłam tam na cenne rzeczy, które nie były mi do niczego potrzebne – mówi jedna z zabrzanek, regularnie oddająca do punktu różne przedmioty. Wtedy trafiła do MOPR-u. – Różnica jest taka, że tutaj oddane rzeczy nie są rozdawane; trzeba za nie trochę zapłacić i są z tego pieniądze dla potrzebujących. To nie jest przytyk do MOPR-u, ale nie zawsze powinno się rzeczy rozdawać, bo wówczas ludzie często mniej sobie te rzeczy cenią – uważa.


Zaczęła znosić do punktu różne rzeczy. – Starałam się, żeby były dobrze utrzymane i wyczyszczone. Nie działałam na zasadzie: nie wiem, co z tym zrobić, oddam i niech inni się martwią. Przyznam, że czasem przygotowanie tych rzeczy, np. sztucznych choinek, które trzeba było wyczyścić, zajęło mi sporo czasu. Ale robiłam to, wiedząc, że jest to jakiś niewielki wkład w pomoc potrzebującym w moim mieście – wspomina.


Na pewno nie za tanio?


Punkt mieści się na rogu ulic 3 Maja i Sienkiewicza. Przyciąga kolorowymi, często zmienianymi witrynami. – Lokal towarzystwo wynajmuje na preferencyjnych warunkach od ZBM TBS sp. z o.o. w Zabrzu. Udało się go wyremontować i wyposażyć dzięki prywatnym darczyńcom – na różne sposoby wspierał nas m.in. nasz ówczesny kapelan ks. Wiesław Żurawski – jak i dzięki dotacjom, wygranym w ramach konkursów ogłaszanych przez wojewodę śląskiego i Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej – wyjaśnia Maria Demidowicz. – Pracują tu wolontariusze, osoby bezrobotne, dla których jest to pierwszy krok do aktywizacji zawodowej – dodaje.


Paulina Mańka, która doraźnie pomaga w punkcie, wcześniej, w ramach trzymiesięcznego projektu, była doradcą zawodowym w Klubie Albertyńskim. Ma za sobą studia właśnie w tym kierunku. Kiedy skończy się jej umowa związana z tym projektem, planuje podjąć tu wolontariat. – Na początku miałam wrażenie, że rzeczy tutaj są zbyt tanie. Mam na myśli te po kilka złotych. Nie spotkałam wcześniej ludzi, którzy są w aż tak trudnej sytuacji finansowej. Ale tutaj widzę, że są też osoby, dla których ta oferta jest odpowiednia, które w innym wypadku nie byłyby w stanie z niej skorzystać – mówi.


Sto par włóczkowych papci


– Na początku działalności towarzystwo było nastawione na dawanie, całkowite zaopiekowanie się i indywidualne towarzyszenie. Osoby, które usamodzielniliśmy i które otrzymały mieszkania, po kilku latach wracały do nas, zostawiając lokale zapuszczone, zniszczone i zadłużone – wspomina Maria Demidowicz. – Zrozumieliśmy, że to nie jest dobra droga. Właściwa pomoc uzależniona jest od dobrej diagnozy osoby i rodziny. Stworzyliśmy trwający rok kompleksowy program wychodzenia z bezdomności dla kobiet i matek z dziećmi. Po zrealizowaniu programu, w tym podjęciu pracy, w różnej formie, osoby te mogą skorzystać z mieszkania readaptacyjnego, gdzie muszą się same utrzymać i częściowo pokrywają opłaty. I dalej korzystają ze wsparcia naszych specjalistów – wyjaśnia.


Halina Polej co poniedziałek przynosi po kilka par papci zrobionych z włóczki. – Oglądam telewizję i nudzi mi się, więc równie dobrze mogę w tym czasie coś robić. Dlatego biorę ze sklepu stare swetry, które nie nadają się już do użytku, pruję je i robię te papcie. Mam co robić i w dodatku jest z tego jakaś korzyść – opowiada. Kiedy w tygodniu przechodzi obok punktu i widzi przez szybę, że w koszyku wystawionym na ladzie brakuje już włóczkowych papci, szybko podrzuca kolejne. Liczy, że od początku mogła zrobić już ze sto par. Z zawodu jest inżynierem górnikiem. Teraz na emeryturze, ogrywa w brydża komputer i robi na drutach. – Ćwiczę umysł i ręce – śmieje się. Uważa, że taki punkt powinien być w każdym mieście.
– Odkąd przekazuję rzeczy, przez moje ręce przeszło mnóstwo przeróżnych rzeczy, od butów po sztućce. I nie mogę się nadziwić, ile wokół siebie mamy przedmiotów, których tak naprawdę nie potrzebujemy – mówi stała ofiarodawczyni. I dodaje: – Przy okazji można sobie zrobić refleksję, jak wygląda nasze życie w ubóstwie. Nie mówię w niedostatku, ale ubóstwie rozumianym po chrześcijańsku, żeby nie gromadzić i nie wydawać pieniędzy na rzeczy niepotrzebne.


Jak pomagają?


Towarzystwo Pomocy im. Brata Alberta Koło Zabrzańskie prowadzi placówki całodobowego pobytu:


  • Ośrodek Wsparcia dla Kobiet i Dzieci, 25–27 miejsc.
  • Mieszkania Readaptacyjne czasowego pobytu dla kobiet i matek z dziećmi, 10–15 miejsc.
  • Dom św. Brata Alberta „Przytulisko” dla bezdomnych mężczyzn, 42 miejsca

Placówki doraźnego wsparcia.
  • Klub Albertyński, w ramach którego działa Punkt Dobroczynny przy ul. 3 Maja 34, tel. 32/ 630 19 49. Czynny od poniedziałku do piątku w godz. 9–14, w środy w godz. 12–17.

TAGI: