Pora spełnić trzecie marzenie

Łukasz Czechyra

publikacja 19.03.2015 06:00

Niektórzy lubią motoryzację, inni biegają, kolekcjonują obrazy lub zajmują się majsterkowaniem. Pasją Stanisława Kozłowskiego jest Wietnam.

Stanisław Kozłowski dzięki internetowi nie tylko mógł bliżej poznać Wietnam, ale odnalazł również kolegów ze studenckich czasów Łukasz Czechyra /Foto Gość Stanisław Kozłowski dzięki internetowi nie tylko mógł bliżej poznać Wietnam, ale odnalazł również kolegów ze studenckich czasów

W 2014 roku ukazała się na runku książka Stanisława Kozłowskiego „Narody Wietnamu”. Pozycja prezentuje 54 oficjalnie uznane narody zamieszkujące w tym azjatyckim państwie. To swego rodzaju przewodnik, kompendium wiedzy o egzotycznym kraju. Przy opisie każdej mniejszości narodowej pojawia się liczba ludności, teren zamieszkiwania, historia, kultura, tradycje i wiele innych praktycznych informacji. To jedyna taka pozycja w Polsce.

– To nie jest książka do poczytania na dobranoc. Ma być pomocna ludziom, którzy wybierają się do Wietnamu, żeby wiedzieli, kogo i czego się spodziewać w różnych prowincjach tego kraju. A pojechać tam warto – to kraj niezwykle zróżnicowany, z wielowiekową bogatą tradycją. Wietnam to nie tylko słynne sajgonki, ale bardzo stara, zróżnicowana i bogata kultura – przekonuje Stanisław Kozłowski.

Rodzinna tradycja

On sam o Wietnamie, jego historii, kulturze, narodach, zwyczajach mógłby opowiadać godzinami. Fascynacja zaczęła się jeszcze na studiach, w 1971 roku. Kozłowski pojechał wówczas do Warszawy na egzaminy wstępne na politechnikę. – W wolnym czasie poszedłem do parku Łazienkowskiego i tam przy pomniku Chopina zobaczyłem cudzoziemca, który miał problem z przeczytaniem jakiegoś napisu. Pomogłem mu, zaczęliśmy rozmawiać. Był Wietnamczykiem, rozpoczynał studia w Warszawie – wspomina pan Stanisław. Po przyjeździe do akademika okazało się, że Wietnamczyków na uczelni jest wielu. Wtedy w Wietnamie trwała wojna z Amerykanami, a Polska jako bratni socjalistyczny naród udzielała Wietnamczykom schronienia i zapewniała możliwość edukacji.

– Podczas studiów na politechnice miałem z nimi cały czas bardzo dobry kontakt, z jednym nawet mieszkałem w pokoju w akademiku. Od samego początku mi imponowali. Młodzi chłopcy wyjechali na drugi koniec świata na studia – mieli pół roku kursu przygotowującego, a potem rzucili ich na głęboką wodę, na studia w obcym, trudnym języku. Ale Wietnamczycy to bardzo pracowity naród. Dali radę – opowiada pan Stanisław. Sam uczył się od kolegów języka wietnamskiego. – To bardzo trudny język, tonalny. Trudny, ale piękny. Na początku przypominał mi trochę śpiew ptaków. Każda głoska wymówiona w innym tonie całkowicie zmienia znaczenie – mówi Stanisław Kozłowski. Sam nie dokończył studiów – zdecydował swoje życie zawodowe poświęcić innej pasji, leśnictwu. Wyjechał z Warszawy i od 39 lat pracuje w Nadleśnictwie Jedwabno. Jak sam przyznaje, to był bardzo dobry wybór – w mazurskich lasach jest szczęśliwy. Leśnikiem został syn pana Stanisława, a córka wyszła za mąż za leśnika. Taka rodzinna tradycja.

Praca to nie wszystko

Stanisław Kozłowski przyznaje, że las nie jest całym jego życiem, nawet nie powinien być. – Człowiek dla równowagi powinien mieć przynajmniej trzy punkty podparcia. To tak jak w fizyce – trzy podpory powodują, że obiekt jest stabilny – tłumaczy Kozłowski i dodaje, że oprócz pracy taką podporą powinny być jeszcze rodzina i hobby. – A nawet w takiej kolejności: rodzina, praca, hobby. Rodzina, która wspiera na każdym kroku, praca, którą się lubi, do której się idzie niezależnie od pogody, i hobby, które jest odskocznią – zaznacza leśnik. Takim hobby dla pana Stanisława stał się właśnie Wietnam. Po rzuceniu studiów kontakt z azjatyckimi kolegami się urwał. W końcu jednak pojawiły się nowe możliwości, choćby internet. – Zacząłem znowu się tym wszystkim interesować, zbierać informacje. Po polsku jest ich bardzo mało, ale znajomość różnych języków, w tym wietnamskiego, okazała się bardzo pomocna. Zbierałem te informacje, tworzyłem różne foldery. W końcu jak na to wszystko spojrzałem, wyszło mi, że mogłaby powstać z tego niezła książka – mówi pan Stanisław. Jak pomyślał, tak zrobił – przygotował plan, próbki i wysłał do dwóch wydawnictw. Ku swojemu zdziwieniu bardzo szybko otrzymał pozytywną odpowiedź, w dodatku wydawnictwo zaoferowało nie tylko wydanie książki, ale także jej współfinansowanie.

Wielką pomocą wykazał się także ambasador Wietnamu w Polsce. – Nie mogłem za nic skontaktować się z wietnamskimi urzędami w sprawie wykorzystania zdjęć. Żeby mieć jakieś poparcie, zwróciłem się więc do ambasadora. Powiedział mi, żebym się nie przejmował, szykował książkę, a wszystkie sprawy formalne związane z urzędami on bierze na siebie. Kamień spadł mi z serca. A przy okazji okazało się, że w tym samym czasie studiowaliśmy w Warszawie – śmieje się pan Stanisław. – Wydawnictwo bardzo chętnie zgodziło się na wspólną pracę przede wszystkim z tego powodu, że takiej pozycji w Polsce zwyczajnie nie ma, jeszcze nikt przede mną tematem narodowości wietnamskich się nie zajmował – opowiada miłośnik azjatyckiej kultury.

Jak przegonić złe duchy

A jest się czym zajmować, bo w Wietnamie żyją 54 narodowości. Wietnamczycy stanowią około 85 proc. całej ludności liczącego 90 milionów osób kraju. Reszta to różne narody, z których największe liczą ponad 1,5 miliona osób, najmniejsze zaledwie kilkaset. – W naszej części świata słabsze narody ulegały silniejszym, były polonizowane, rusyfikowane czy germanizowane, albo w trakcie wojen zostały wytępione. A tam przez kilka tysięcy lat wszystkie narody żyją zgodnie obok siebie – tłumaczy Kozłowski.

W swojej książce przytacza wiele zwyczajów i tradycji. Niektóre z nich są zupełnie niezrozumiałe dla cywilizowanego świata. Na przykład w jednym narodzie panuje zwyczaj, że w przypadku długotrwałej choroby czy słabej odporności dziecka, zmienia mu się imię. Chodzi o to, by zmylić złe duchy, które przynoszą choroby. W innej prowincji miejsce pochówku wyznacza się w ten sposób, że rzuca się jajkiem i tam, gdzie się rozbije, tam będzie grób. – Inny naród ma ciekawy zwyczaj dobierania się w pary. Młodzi, zanim zdecydują się na małżeństwo, spotykają się w specjalnej chacie na uboczu wsi i spędzają tam noc... ale wyłącznie na rozmowie – jak sami mówią „od serca” – według ustalonych przez lata zasad. Nie ma szans, żeby doszło tam do czegoś innego, bo wtedy ci młodzi byliby nie tylko skompromitowani, ale czkałaby ich kara. To chyba dobry sposób na poznanie się przed ślubem, bo rozwodów tam praktycznie nie ma – opowiada autor książki „Narody Wietnamu”.

Takich zwyczajów, historii, legend i ciekawostek pan Stanisław zna mnóstwo. – W XI wieku w Wietnamie powstał uniwersytet nazywany „Świątynią literatury”. To była rewolucja jak na tamte czasy, gdyż mógł tam studiować każdy, niezależnie od pochodzenia. Nieważne, czy książę czy syn chłopa. Jedynym warunkiem było to, by był wystarczająco zdolny – opowiada pan Stanisław. Jego zdaniem Europejczycy mogliby się od Wietnamczyków uczyć choćby szacunku dla innych. – Tam jest tyle narodów, mają różne zwyczaje, filozofię, ale potrafią żyć obok siebie w pokoju – mówi leśnik. Jako cechy wyróżniające Wietnamczyków wskazuje opanowanie i pracowitość. – My też potrafimy być pracowici, ale oni są bardziej zdyscyplinowani. Mają wielki szacunek dla wszelkich zasad czy reguł. Prawo stanowione czy wynikające z tradycji – oni tego bezwzględnie przestrzegają – przyznaje Stanisław Kozłowski.

Może na emeryturze

Gdy pan Stanisław wydał książkę o Wietnamie, zrealizował jedno ze swoich marzeń. Drugie spełniło się niedługo potem – dzięki internetowi odnalazł wietnamskich kolegów ze studiów. Wtedy pojawiło się trzecie – pojechać do Wietnamu. – Ale nie z biurem podróży, które oferuje zobaczenie Wietnamu, Kambodży i Tajlandii w tydzień. To nie ma sensu. Trzeba mieć czas, żeby odwiedzić te najbardziej interesujące, często trudno dostępne miejsca – opowiada pan Stanisław. Duże miasta Wietnamu są zeuropeizowane, ale wystarczy wyjechać 100 km od Hanoi, stolicy kraju, by poznać zupełnie inny świat, jeszcze nie do końca skażony cywilizacją. Pan Stanisław w głowie już planuje wyprawę do Azji. – Moi koledzy ze studiów do Wietnamu jechali dwa tygodnie pociągiem przez Związek Radziecki, Mongolię i Chiny. Na szczęście teraz to tyle nie trwa – mówi.