Uśmiech na dyplomie

Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 25.03.2015 06:00

Wiktoria dużo czyta z Moniką, lubi też wykreślanki. – Nasze zajęcia zaczynamy od „wisielca” i prawie zawsze ja wygrywam – chwali się. Teraz i szkolne problemy pokonuje z większą łatwością.

Powyżej: Uczniowie z różnych klas razem ze swoimi tutorami tworzą zgraną ekipę zdjęcia Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Powyżej: Uczniowie z różnych klas razem ze swoimi tutorami tworzą zgraną ekipę

To nie klub młodych mam, choć w rozmowie co chwilę słychać „moja Kasia”, „mój Bartek”. To akademia, której studentami są uczniowie szkół podstawowych. Niezwykła, bo zajęcia odbywają się w niej indywidualnie, a uczeń i wykładowca uczą się od siebie nawzajem.

Akademia Przyszłości to jeden z pomysłów ks. Jacka Stryczka – tego samego, który zainicjował Szlachetną Paczkę czy Ekstremalną Drogę Krzyżową. W tym roku w Opolu zajęcia odbywają się drugi rok.

Indeksy sukcesu

Norbert w akademii jest od pierwszej edycji. O swojej tutorce Magdzie mówi, że jest bardzo twórcza, ma wiele fajnych pomysłów. Dzięki niej już łatwiej opanowuje stres i nieśmiałość. – I mamy taką fajną, matematyczną grę planszową – dodaje tajemniczo. – A my gramy czasem na zajęciach w karty i przeważnie wygrywam – rzuca Karolina, ale od razu uspokaja: – Takie dla dzieci... A w pani Dorocie najbardziej lubię cierpliwość: tłumaczy coś raz, a jak nie zapamiętam, to znowu, aż się nauczę. Pamiętam, jak robiliśmy zakładki do książek. Wtedy nauczyłam się rysować, a pani Dorota napisała dla mnie krótki wierszyk – uśmiecha się. W akademii jest od września, ale już dzięki ćwiczeniom z rysowania ostatnio dostała dobrą ocenę z geometrii.

W pierwszej edycji uczestniczyło 30 dzieci z trzech szkół, teraz 52 uczniów z czterech podstawówek. Każdy ma swojego wolontariusza, tutora, z którym spotyka się raz w tygodniu na godzinę w swojej szkole. – Przeważnie wybiera się jeden przedmiot, którym się zajmują, ale nie są to typowe korepetycje – opowiada Marta Suchorska, psycholog z wykształcenia, koordynator regionalny AP. – Chodzi nam o to, by dzieci się bardziej otworzyły na świat, na rówieśników, poprawiły swoją samoocenę, która często przez niepowodzenia w nauce bądź różne sytuacje rodzinne jest niska. Polski czy matematyka to tylko jedna z dróg, w których mogą oni zacząć osiągać sukcesy, a przez to zmieniać myślenie. Stąd dzieci podczas inauguracji roku szkolnego otrzymują tzw. indeksy sukcesu. W ciągu roku mają różne wyjścia, spotkania, imprezy integracyjne, a w Dzień Dziecka „fotel prezesa” – idą do różnych instytucji, gdzie mogą usiąść na miejscu dyrektora. Rok podsumowuje uroczysta gala, a „studenci” otrzymują dyplomy z trzema największymi sukcesami.

– Czasem na początku jest nim uśmiech dziecka, punktualne przyjście, odezwanie się czy spokojne siedzenie przez 5 minut. To niby drobna rzecz, ale czasem kamień milowy – podkreśla Marta Suchorska.

Wędka zamiast ryby

Tutorką Konstancji jest Magda. Pomaga jej głównie w angielskim. Konstancja najbardziej zapamiętała dzień, w którym nauczyła się haftu matematycznego na kartce, i lekcje angielskiego podczas spaceru. Dziś samodzielnie tłumaczy z angielskiego piosenkę. Magda opowiadając o Norbercie, mówi, że opanował już swoją nieśmiałość, nie krępuje się w tłumie. A procenty to po prostu rozkłada na łopatki. – I w ogóle dumna jestem z niego, bo to bardzo fajny chłopak – uśmiecha się wolontariuszka. Dzieci do programu typuje zwykle pedagog szkolny, biorąc pod uwagę zachowanie dziecka, jego wyniki w nauce i możliwości innej pomocy dla niego ze strony rodziców. Przeważnie w programie jest 10 osób z jednej placówki. – Nie jest naszym zadaniem wychowanie dziecka, ale to daje mu taki zastrzyk informacji konstruktywnych i poczucie, że jest osoba, która w niego wierzy, rozmawia jak równy z równym, poświęca czas tylko jemu – podkreśla Danuta Bedrunka, koordynator ds. promocji.

Choć same spotkania trwają ok. godziny, to ich przygotowanie zajmuje drugie tyle. Stąd także nabór dla tutorów jest niełatwy. – Proces rekrutacyjny wolontariuszy jest dość długi, ale to dobrze, bo jeśli ktoś nie ma czasu, żeby wypełnić aplikację, przyjść na rozmowę i przejść szkolenie, to tym bardziej nie będzie przez rok poświęcać czasu dziecku – opowiada Agnieszka Patyk, studentka psychologii. – Ja najpierw zostałam tutorem, a teraz też koordynatorem ds. rekrutacji. Mnie też to sporo dało: pewność siebie, inne spojrzenie na ludzi, umiejętność pracy pod presją czasu... – Ja trafiłam do akademii, przeczytawszy ogłoszenie. Pomyślałam, że to naprawdę jest mądra pomoc: ja jako wolontariusz mogę się rozwijać, pomagając jakiemuś dziecku, przez szkolenia zdobywać doświadczenia – potwierdza Marta Suchorska.

– Widać, że korzystają tu obie strony. Ciekawą sprawą jest dobieranie się par. Na wstępie wypełnia się ankiety dotyczące zainteresowań, potem głos mają też sami zainteresowani, którzy bardzo często sami „wpadają sobie w oko”. I najczęściej skutkuje to dużą zgodnością i dopasowaniem. Tak dobrały się nieśmiała Magda, drugoklasistka, i jej tutorka Klaudia. Magda najbardziej lubi z nią czytać. Sporym osiągnięciem było dla niej przeczytanie całej czytanki o kotku. Docenia to też mama Madzi, Ewelina. – Te zajęcia dużo jej dają; stała się śmielsza, przestała się tak wstydzić, dużo częściej się uśmiecha – mówi. Z kolei Klaudia chwali dziewczynkę, podkreśla, że zawsze rozpiera ją energia, nawet po szkole jest pełna zapału i sił do pracy. A Tomek, z którym Agnieszka pracuje drugi rok, śmieje się, że już zdążył przerosnąć swoją tutorkę.

Przełomowy komiks

– Właśnie wracam z zajęć mojej Kasi. Wyszła dziś na środek klasy i przeczytała fragment tekstu, z ładną intonacją, nawet przechadzając się jak aktorka. Siedziałam schowana z tyłu i pękałam z dumy – opowiada rozpromieniona Magda Suchorska. – Widzę w niej zmiany, każde zajęcia z nią mnie uskrzydlają. Jeśli przepadną, czegoś mi brakuje. A jej sukcesy są moimi sukcesami, cieszę się nimi bardziej niż swoimi. „Jej” Kasia chodzi teraz do szóstej klasy, jest dziewczynką bardzo nieśmiałą, ale bardzo inteligentną. Trudności w nauce wzięły się właśnie z braku siły przebicia. – Na początku nie potrafiła nawet przyjmować komplementów, ale z czasem się tak nie spinała, zaczęła się cieszyć z sukcesów. Duże wrażenie zrobiło na mnie, że odważyła się pójść sama do wychowawcy, prosząc o zmianę klasy – wymienia. I rozmowa od razu schodzi na dzieci.

– Kiedy poznałam Krzysia, miał problem głównie z językiem polskim, czytanie szło mu bardzo opornie. Przełamanie tego postawiliśmy sobie za cel, ale miałam wrażenie, że nie ma żadnych efektów. Przełom nastąpił, gdy raz kupiłam mu komiks. Ucieszył się, a po dwóch tygodniach przerwy od zajęć okazało się, że przeczytał już cały i że było super. Zrozumiałam, że to było dla niego ważne. Potem szło dużo łatwiej. Jego mama w czerwcu, dziękując, napisała mi w SMS-ie, że Krzyś polubił czytanie, że będzie za mną tęsknił, bo już żałował dwóch miesięcy bez tych spotkań. Ważniejsze od przerobionego materiału są relacje, poświęcenie czasu na zabawę, różne gry i rozmowy – tłumaczy Agnieszka Patyk. Podkreśla, że tutor, pomagając dziecku, sam się rozwija. Często coś mu mówiąc, patrzy nagle na siebie i myśli: „A jak ja robię w swoim życiu?”. I coś w nim zmienia.

Tutorki uczą się też od swoich podopiecznych: – Jestem dumna z Karoliny, bo się nie poddaje, zwłaszcza w matematyce jest konsekwentna. Ona nie boi się kogoś o coś zapytać, choć kiedyś był z tym problem, zauważa rzeczy, które mnie by nie przyszły do głowy, więc zmienia także moje postrzeganie świata. Do tego satysfakcja, że moje rady się komuś przydają – mówi Dorota.

Dziecko przed ślubem?

Akademia powoli się rozrasta. Program jest realizowany w 24 miastach, gdzie są uczelnie wyższe, bo wolontariuszami, którymi mogą zostać osoby w wieku pomiędzy 18 a 30 lat, są zwykle studenci. Przeważają dziewczyny, w Opolu rok temu był tylko jeden tutor, obecnie jest ich trzech. – A szkoda, bo taki męski wzorzec: stabilności, spokoju i konsekwencji bardzo by się niektórym dzieciom przydał. Może należało zacząć rekrutację od politechniki zamiast od uniwersytetu? – śmieją się dziewczyny. Prócz wolontariusza i dziecka jest jeszcze darczyńca, którym może zostać każdy. Udział w programie dla jednego dziecka to koszt 700 zł – w tym wyprawka, materiały do nauki, różne wyjścia i szkolenie wolontariusza. Darczyńca może śledzić postępy dziecka poprzez wolontariusza, dać prezent na święta, otrzymać od dziecka kartkę bądź ją przesłać. Może być to jedna osoba lub kilka, a także firma lub instytucja. Takie „stypendium” mogą też ufundować dziecku narzeczeni, np. prosząc, by zamiast kupowania kwiatów na ślub wpłacić dowolną sumę na rzecz wybranego dziecka.

– Akcja „Kochanie, będziemy mieli dziecko” to chyba jedyny przypadek, gdy Kościół pozwala mieć dziecko przed ślubem – śmieją się wolontariuszki. Szczegóły na: www.akademiaprzyszlosci.org.pl. A dzieci? Z zapałem opowiadają o wyjściu do filharmonii opolskiej, o udziale w próbie, grze na różnych instrumentach, malowaniu na prawdziwych sztalugach. I już rozważają, jak mogą zrobić coś dobrego – wybrały wizytę w schronisku dla zwierząt, prócz karmy zapewniając zwierzakom wspólny spacer i pieszczoty.

Niektóre imiona dzieci zostały zmienione.

TAGI: