Kiedy świat stanął na głowie

ks. Marcin Siewruk

publikacja 23.03.2015 06:00

– Musiałam z trójką dzieci uciekać z domu, bo bałam się o nasze życie. Najgorsze było to, że nikogo nie obchodziło, co się u nas dzieje – opowiada Monika Gricuk, mama trojga dzieci.

Monika Gricuk samotnie wychowuje troje dzieci, 18-letnią Weronikę, 5-letnią Hanię i 3,5-letniego Łukasza. Sziwa, owczarek niemiecki, jest ulubienicą rezolutnej Hani ks. Marcin Siewruk /Foto Gość Monika Gricuk samotnie wychowuje troje dzieci, 18-letnią Weronikę, 5-letnią Hanię i 3,5-letniego Łukasza. Sziwa, owczarek niemiecki, jest ulubienicą rezolutnej Hani

Drzwi skromnego mieszkania otwiera pani Monika. Zza niej wyglądają dzieci. – Jak tylko skończę szkołę, to razem z Sziwą będę pracowała w policji – mówi w drzwiach uśmiechnięta 5-letnia Hania. Razem z siostrą Weroniką, w towarzystwie owczarka niemieckiego, wróciła z przedszkola. W sam raz, bo 3,5-letni braciszek Łukasz właśnie obudził się z popołudniowej drzemki. Siadamy w z panią Moniką kuchni przy okrągłym stole. Popijając gorącą herbatę, filigranowa 40-latka opowiada swoją historię.

– Jestem wdzięczna ludziom za okazaną pomoc, dla mnie i dzieci. Chociaż przykre jest to, że wsparcie nie przyszło z tej strony, z której można by się spodziewać. Musiałam z trójką dzieci uciekać z domu, bo bałam się o nasze życie. Najgorsze było to, że nikogo nie obchodziło, co się u nas dzieje. Właściwie wielu ludzi uważało przemoc w domu za naturalną, osobistą sprawę. Większość po prostu przymykała oczy, udając, że jest w porządku, oni przecież niczego nie widzieli. W końcu przyszedł przełomowy moment. Dwa lata temu prześladowana matka zdecydowała się wyjechać do Gorzowa Wlkp. i rozpocząć nowe życie. Chciała przede wszystkim stworzyć bezpieczny dom dla swoich dzieci. Dwa lata pracy terapeutycznej, uczestnictwo w szkoleniach i kursach przyniosły wyniki. Teraz upokarzana i poniżana latami żona i matka może już spokojnie opowiadać o przeżyciach z przeszłości. – W pewnym momencie byłam tak przerażona, załamana, że potrafiłam tylko płakać i krzyczeć. Bałam się wyjść z domu, załatwiałam tylko najważniejsze sprawy i uciekałam, chowałam się do mieszkania – wspomina Monika.

Komu mogłabym pomóc

Na szczęście na drodze poszukującej pomocy rodziny stanęli życzliwi ludzie, m.in. Anita Łukowiak z Caritas Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej. Pani Monika nazywa ją dobrym aniołem, który pojawia się w jej życiu w najodpowiedniejszych momentach. – Z panią Moniką spotkałyśmy się, kiedy prowadziłam program mediacji w rodzinie. Zauważyłam w niej ogromną dobroć i wolę zmiany sytuacji. Później zaproponowałam udział w kursie pielęgnacji chorych i zajęciach z komunikacji interpersonalnej – opowiada pani Anita. Ludzka pomoc i życzliwość pomagają samotnej matce w wychowywaniu 18-letniej Weroniki, 5-letniej Hani i 3,5-letniego Łukasza. Po urodzeniu Weroniki Monika Gricuk długo czekała na kolejne dziecko. Modliła się, żeby znowu zostać mamą i doczekała się. Po latach urodziła się Hania, potem synek. – Miał trochę mniej szczęścia, urodził się jako wcześniak i jeszcze przed porodem pojawiły się komplikacje, ale podjęłam walkę o życie Łukaszka – mówi szczęśliwa mama. Chłopiec przez pierwsze półtora roku życia był intensywnie rehabilitowany, teraz pozostał pewien deficyt psychoruchowy, ale ciągle pracuje z nim zespół specjalistów: logopeda, psycholog i pedagog.

– Wielu ludzi wspiera nas materialnie np. przygotowują paczki świąteczne. Jednak w pamięci utkwiła mi postawa pewnej pani. Dowiedziała się o naszej trudnej sytuacji i postanowiła pomóc, ale nie zrobiła tego anonimowo. Pewnego dnia przyjechała do nas do domu, przywitała się serdecznie, chciała ze mną porozmawiać, poznać dzieci. To było coś wyjątkowego, miała w sobie tyle energii i zapału, bardzo mi tym zaimponowała. Od tego momentu cały czas myślę sobie, komu ja mogłabym pomóc, komu mogłabym przynieść chociaż trochę radości i otuchy – mówi Monika Gricuk.

Lubię ludzi i mam dużo cierpliwości

Mama samotnie wychowująca dzieci przed laty pracowała w Szczecinie w zakładzie opieki zdrowotnej. Miała kontakt szczególnie z ludźmi starszymi, którzy przyjeżdżali na zabiegi ambulatoryjne. Praca sprawiała pani Monice dużo radości i wewnętrznej satysfakcji, chociaż czasami było bardzo ciężko. – W pracy czułam się potrzebna, chciało mi się iść do ludzi, uśmiechać się do nich, pomagać – wspomina. Gdy jej życie osobiste zamieniło się w piekło, przerwała pracę w mieście i przeniosła się do małej miejscowości w województwie lubuskim. Ale tam marzenie o szczęśliwej i kochającej rodzinie prysnęło jak mydlana bańka. Jednak pomimo własnych kłopotów i piętrzących się trudności Monika Gricuk doskonaliła swoje kompetencje zawodowe na kursach i szkoleniach. – Ciągle mam nadzieję, że będę mogła podjąć pracę zawodową na pełen etat, pracując z ludźmi chorymi, starszymi. Na razie opiekuję się moim synkiem Łukaszem i poświęcam czas na jego rehabilitację. Ale jak mały pójdzie do przedszkola, to na pewno podejmę pracę w większym wymiarze godzin – mówi mama 3,5-latka.

Podczas kursu opieki nad osobami starszymi pani Monika miała praktyki w domu opieki społecznej. Szczególnie wspomina pracę na zamkniętym oddziale, wśród ludzi z silnymi objawami demencji, chorymi na alzheimera. – Na pierwszy rzut oka nie mieli żadnego kontaktu z rzeczywistością, ale jak ich bliżej poznałam, próbowałam zagadywać, nagle okazywało się, że te osoby uśmiechają się, potrafią rozpoznać mnie po głosie. Mam świadomość, że będąc w pracy dwa razy w tygodniu, miałam więcej dystansu i cierpliwości, bo nie ma co ukrywać, to jest bardzo trudna i obciążająca psychicznie praca – wspomina praktykę i dodaje: – Na oddziale był też bardzo agresywny pan, który gryzł i kopał. On potrafił czasami podejść do mnie na korytarzu i – chociaż miałam wtedy serce w gardle – złapać mnie za rękę, uśmiechnąć się w czasie spaceru.

Prawie jak moja babcia

– Od roku pracuję w ograniczonym wymiarze godzin, ze względu na rehabilitację Łukasza. Opiekuję się ponadosiemdziesięcioletnią panią Lucynką, która ma niesamowitą energię. Kiedy mam jakiś słabszy dzień i przypomnę sobie jej uśmiech, jej chęć życia, moje problemy stają się nieważne. Pani Lucyna jest dla mnie wzorem, też miała trudne życie, ale się nie załamała i potrafi pięknie żyć. Wstaje każdego poranka uśmiechnięta, modlitwą wita dzień. Oczywiście praca powoduje zmęczenie fizyczne, ale zawsze wychodzę z niej taka czysta, lekka, ze świadomością, że zrobiłam coś dobrego – mówi opiekunka. Z czasem relacje opiekunki i pani Lucyny stały się pełne zaufania i zażyłości, prawie jak babci i wnuczki. Obie panie dużo rozmawiają i systematycznie odwiedzają mogiły najbliższych. Przez całe lato, tydzień w tydzień, przywoziły świeże kwiaty i porządkowały groby. – Wiem, jak ważną rolę dla ludzi starszych odgrywają odwiedziny na cmentarzu, szczególnie że są tam pochowani mąż i córka pani Lucyny – zaznacza Monika Gricuk.

Starsi ludzie mają też swoje przyzwyczajenia, od lat pielęgnowane zwyczaje i pracując z nimi, pomagając, trzeba to respektować, bo są na tym punkcie bardzo wrażliwi. Na przykład liczne pamiątki, drobiazgi, cenne karteczki, bibeloty, a wszystko to poukładane według indywidualnego porządku. Dla seniorów to cały świat, wszystko, co jeszcze do nich należy. – Przypominam sobie pewną sytuację z domu opieki społecznej. Jedna z pensjonariuszek była na początku bardzo nieufna wobec mnie, ale też uważnie obserwowała moje zachowanie. Po jakimś czasie podeszła i poprosiła o pomoc w czymś. Byłam w tym momencie niezwykle zadowolona i dumna, że potrafiłam wzbudzić zaufanie tej starszej kobiety. Myślę, że umiem spełniać oczekiwania starszych ludzi. To sprawia mi ogromną satysfakcję – mówi opiekunka.

Nauczyłam się pokory

Pani Monika mówi, że teraz jej najważniejszym zadaniem jest stworzenie dzieciom bezpiecznego miejsca. Gdy przyjechała do Gorzowa Wlkp., nie znała tu nikogo. Strach powodował, że nie potrafiła być sobą, całkowicie zatraciła poczucie własnej wartości, ciągle bała się o życie. Zawód na najbliższych sprawił, że bała się ludzi, nie szukała z nimi kontaktu. Ostatnie miesiące to żmudne odbudowywanie osobowości pani Moniki. To ważne, bo musi być oparciem dla swoich dzieci. – Chcę zbudować dla nas atmosferę domu, gdzie nie będzie strachu. Chcę, żebyśmy mieli tutaj swój azyl. Pragnę stworzyć solidny fundament dla naszej rodziny. Żyjemy bardzo skromnie, ale potrafimy cieszyć się z tego, co mamy. Późne macierzyństwo nauczyło mnie pokory. Miałam 40 lat, a zostałam sama z trójką dzieci, w tym jednym chorym. Nauczyłam się codziennie rano dziękować, że mogę wstać, umiem załatwić wiele spraw. Potrafię też poprosić o pomoc, umiem zawalczyć o szczęście i bezpieczeństwo dzieci – mówi samotna matka.