Jutro śpimy Bóg wie gdzie

Anna Kwaśnicka

publikacja 14.04.2015 06:00

Spała w ciumie za kołem podbiegunowym, pięć dni jechała plackartą, łapała stopa, podróżując „drogą na kościach”, ale przede wszystkim przeżyła mnóstwo serdecznych spotkań z obcymi ludźmi, którzy dzieli się z nią wszystkim, co mieli.

 Łapanie stopa trwało wiele godzin Agnieszka Zientarska Łapanie stopa trwało wiele godzin

Agnieszka Zientarska na Syberii była już trzy razy. Ale wciąż jej mało. – Dopiero tam, gdzie jest ogromna pusta przestrzeń, gdzie nie jest łatwo kogokolwiek spotkać, ludzie doceniają, czym jest rozmowa z drugim człowiekiem. Wiele osób zabierało nas na stopa, wiele osób gościło nas w swoich domach. A ich wszystkich łączyło to, że byli szczęśliwi, że mogli nas spotkać. Dziękowali nam, że zamiast do wielu turystycznych miejsc na świecie, zdecydowaliśmy się przyjechać właśnie do nich – opowiada podróżniczka, która zaczęła poznawać świat od przejścia francuskiej drogi do Santiago de Compostela.

– Poczułam ogromne pragnienie, by pielgrzymować szlakiem Camino. Wtedy pierwszy raz łapałam stopa, by dojechać w Pireneje, gdzie rozpoczyna się droga. Ta pielgrzymka dodała mi ufności, że nie trzeba się zbytnio martwić, dodała mi też wiary w to, że w drodze spotyka się ludzi, których ma się spotkać. Moje podróże to kolejne etapy camino. Byłam w Ameryce Południowej, studiowałam na Tajwanie, pielgrzymowałam stopem do Ziemi Świętej, choć dojechałam do Gruzji, Armenii i Azerbejdżanu, pielgrzymowałam też do Medjugorie, ale to właśnie Camino było u początku mojego poznawania świata – przyznaje Agnieszka.

Pięć dni w pociągu

W końcu urzekła ją Syberia. Początkowo marzyła o tym, by zobaczyć na własne oczy Mongolię. By przekonać się, jak wygląda życie ludzi, którzy prowadzą koczowniczy tryb życia, którzy nie posiadając właściwie nic, tak naprawdę mają wszystko. Na wyprawę do kraju Czyngis-hana wyruszyli we czwórkę latem 2013 roku, a trasa tej wakacyjnej podróży wiodła koleją transsyberyjską do Irkucka, potem stopem wokół Bajkału, największego jeziora na świecie, aż po Ułan Bator w Mongolii. – Wtedy Syberia, która miała być tylko po drodze, zachwyciła mnie bardziej niż cel mojej podróży. To ziemia oblana krwią, to ogromne, wciąż nie do końca spenetrowane terytoria, zajmujące dziesiątą część lądów na Ziemi – podkreśla Agnieszka Zientarska. Opowiada, że już sama podróż koleją transsyberyjską, która z Moskwy do Irkucka trwała 5 dni, była fascynującym doświadczeniem. Jechali najtańszą klasą, w tzw. plackartach. Do wagonu wsiedli z wieloma obcymi osobami, a po kilku dniach podróży czuli się jak członkowie jednej wielkiej rodziny. – Ludzie chętnie opowiadali o sobie, o swoich troskach. Odczuwało się niesamowitą głębię spotkania ze współpasażerami. Znam trochę rosyjski, oni dość dobrze rozumieją polski, więc daliśmy radę pokonać bariery komunikacyjne – opowiada Agnieszka. Opisuje, jak na stacjach, na których pociąg stawał na kilka godzin, rozkwitał handel. Mieszkańcy sprzedawali nie tylko jedzenie, piwo czy kwas chlebowy, ale błyskotki, żyrandole, dewocjonalia. Praktycznie wszystko, co tylko się dało.

W polskiej Wierszynie

Pięciodniowa podróż pociągiem to dopiero początek syberyjskich wojaży. – Wraz z kolegą Witkiem postanowiliśmy na stopa objechać Bajkał. Udało się. Z tej wyprawy najbardziej utkwiły mi w pamięci spotkania z mieszkańcami Wierszyny. To polska wioska, której historia sięga 1910 roku. Wtedy kilkadziesiąt polskich rodzin otrzymało propozycję osiedlenia się na Syberii. Do dziś żyją potomkowie pierwszych osadników, którzy pielęgnują polski język, zwyczaje i obrzędy. Chciałam do nich pojechać, ale do tej wioski nic nie dojeżdża. W końcu udało nam się złapać na stopa ciężarówkę, a później rosyjską policję specjalną. Kiedy funkcjonariusze dowiedzieli się, dokąd jedziemy, zjechali ze swojej trasy i zawieźli nas do celu – opowiada podróżniczka. – W Wierszynie stoi piękny, drewniany kościół. Duszpasterzuje tam ks. Karol Lipiński, oblat z Kędzierzyna-Koźla, który pochodzi z ziemi kluczborskiej. To było nie do uwierzenia, ale na końcu świata spotkałam księdza, który jest częścią Opolszczyzny – uśmiecha się. W jej pamięci zapisały się też spotkania ze starszymi mieszkankami Wierszyny, które gości z Polski podjęły wszystkim, co tylko miały, a do tego chętnie opowiadały o swoim życiu i śpiewały polskie piosenki. – Tym ludziom jest ciężko, żyją bardzo biednie, ale mimo to są radośni i weseli. Gdy słyszą, że ktoś im współczuje, że mieszkają na końcu świata i żyje im się źle, to dziwią się takim myślom. Oni uważają, że są tam, gdzie jest ich ziemia, gdzie jest ich życie – tłumaczy Agnieszka.

Droga na kościach

– Moja druga podróż na Syberię, również z Witkiem, odbyła się w ubiegłe wakacje. Wybrałam Kołymę, gdzie więźniowie obozów w ciężkich warunkach budowali drogę z Madaganu do Jakucka. Wielu z nich zginęło przy pracy i są pochowani w tej drodze – opowiada podróżniczka. Jej pielgrzymka „drogą na kościach” to hołd oddany tym, którzy zginęli. – Chciałam przejść ją pieszo, ale ze względu na zbyt duże odległości między miejscowościami i ataki niedźwiedzi, zdecydowałam się na przejechanie jej na stopa. W miesiąc pokonaliśmy 2 tysiące kilometrów. Nigdy nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy spali kolejnego dnia, kogo spotkamy, a spotykaliśmy niesamowitych ludzi, którzy z wielką otwartością i życzliwością pokazywali nam, jak żyją – przyznaje Agnieszka. Byli honorowymi gośćmi w sanatorium w Tałaji, towarzyszyli rodzinie, która na weekend wybrała się na polowanie do „doliny śmierci”, stali się także jednymi z bohaterów filmu dokumentalnego, który kręciło moskiewskie Muzeum Gułagu. Wszystko przez przypadkowe spotkania przy drodze. – Na dłuższy czas utknęliśmy przy przydrożnym barze, kilkaset kilometrów od Madaganu. Nic nie jechało, a gdy przejechał samochód, nie zdążyłam podbiec do drogi. Nie było wiadomo, co robić dalej. Ale powiedziałam wtedy, że nic nie dzieje się bez przyczyny. I wtedy – co było niesamowite – podjechał do nas duży kopalniany samochód. To była ekspedycja z moskiewskiego muzeum, która zabrała nas ze sobą. Odwiedzali pozostałości po obozach, a towarzyszyli im świadkowie historii. Była tam też ekipa z Uniwersytetu Moskiewskiego, która podążała śladami Warłama Szałamowa, pisarza i poety rosyjskiego, więźnia gułagu. Z nimi udało nam się dotrzeć w miejsca, do których inaczej byśmy w ogóle nie dojechali, m.in. do obozu Dnieprowskie – wspomina Agnieszka.

Zimą wśród reniferów

Dwa tygodnie niedawnych ferii zimowych podróżniczka również spędziła na Syberii. Tym razem wybrała Workutę za kołem podbiegunowym. – Chciałam się przekonać, jak ludziom żyje się w ogromnych chłodach, ale chciałam też zobaczyć zorzę polarną. Wyruszając z kolegą do Rosji, mieliśmy wykupione bilety, ale nie planowaliśmy tego, co będziemy robić na miejscu. Okazało się, że na stacji kolejowej czekał na nas Ramil, którego wypytywałam na internetowym portalu podróżniczym o warunki życia w Workucie. Był ciekawy ludzi, którzy zimą przyjechali za koło podbiegunowe. Zaprosił nas do siebie, zapoznał ze swoimi przyjaciółmi, pokazał miasto – uśmiecha się Agnieszka, a słuchając jej opowieści można pomyśleć, że to wszystko jest bardzo proste. – To spotkanie pociągnęło za sobą kolejne. W końcu poznaliśmy też Stiepana, który jest Nieńcem. To nacja rdzennie żyjąca na tych terenach. U Stiepana w odwiedzinach byli jego krewni, którzy mieszkają 100 kilometrów od miasta. Zaproponowali nam, że możemy z nimi pojechać. Mieli skutery śnieżne, do których podczepili sanie.

W życiu tak nie podróżowałam. Nie miałam się czego złapać, prędkość potęgowała poczucie zimna, ale widoki były przepiękne. Doświadczyłam poczucia niesamowitej przestrzeni, byłam wzruszona wieloma odmianami bieli i słońcem, które położyło się na horyzoncie – opowiada podróżniczka. Na miejscu, na ogromnej białej przestrzeni, stały trzy ciumy. To drewniane, stożkowe konstrukcje o średnicy ok. 9 metrów, które przykryte są skórami reniferów. W nich toczy się całe życie wieloosobowych rodzin. – Przez kilka dni byliśmy gośćmi Jakoba, brata Siepana, i jego rodziny. Zajmują się hodowlą reniferów. Choć to coś znaczenie więcej niż hodowla, bo oni żyją w wielkiej przyjaźni z tymi zwierzętami. Widziałam to na własne oczy – podkreśla podróżniczka, zafascynowana spotkaniem z rodziną Jakoba. – Nieńcy, których jest około 35 tysięcy, prowadzą nomadyczny tryb życia. Są w stanie w kilka godzin spakować ciumę na sanie i zmienić miejsce zamieszkania. Podkreślają, że dobrze im się żyje, że warunki są ciężkie, ale są dumni z tego, co mają – mówi i jeszcze raz podkreśla, że spotkania z mieszkańcami Syberii pokazały jej, jak bardzo można cieszyć się z obecności drugiego człowieka.

TAGI: