Brama z 5 tysięcy jaj

Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 06.04.2015 06:20

W kilka godzin z wydmuszek budują konstrukcję, którą przed północą zawieszają nad drogą.

 Zrobienie i zawieszenie bramy to nie taka prosta sprawa Archiwum prywatne Zrobienie i zawieszenie bramy to nie taka prosta sprawa

Słysząc o krzyżokach, myślimy zwykle o procesjach konnych, odbywających się w kilku miejscowościach w rejonie Olesna i Raciborza. Jednak w Borkach Małych tradycja ta jest znacznie szersza. Tam chłopcy zbierają się w strażackiej remizie tuż po wieczornym nabożeństwie Wielkiej Soboty. Jest ich zawsze 13, na pamiątkę Jezusa i dwunastu apostołów, koniecznie kawalerów. Kiedy misterne dzieło z wydmuszek wisi już w środku wsi, pomiędzy dwoma wysokimi drzewami, jest czas na jajecznicę ze 130–150 jaj. Solidna porcja, bo i sił trzeba sporo, by przed świtem z wielkanocnymi pieśniami obejść pieszo polami całą wieś i zdążyć jeszcze na Rezurekcję.

Od zawsze

Augustyn Wiendlocha jest borkowianinem od urodzenia, podobnie jak jego ojciec i dziadek. Opowiada, że on, jego tata i wujkowie będąc kawalerami, kultywowali ten zwyczaj. – Tak zawsze u nas było, odkąd pamiętam – przed wojną, w jej trakcie i za komuny. Ale skąd się to wzięło, kiedy zaczęto rozpinać tę bramę i dlaczego – tego nie wiem ani ja, ani nikt ze wsi. A nigdzie w okolicy, nawet w sąsiednich miejscowościach, tego zwyczaju nie ma – przyznaje. – Na pewno było to znane już na przełomie XIX i XX w., bo moja babcia o tym wspominała, ale kto to wymyślił, nie udało mi się nigdzie znaleźć. Najstarsze zdjęcie otrzymane od cioci jest z roku 1952, na kolejnym, robionym w 1990 r., są ojcowie paru dzisiejszych krzyżoków – wspomina Maria Świtała z Borek Małych. Niezależnie od pierwotnego celu kolejne pokolenia młodych borkowian i ich rodziny co roku, od początku Wielkiego Postu, zbierają wydmuszki. W tym roku w wybranym gronie są: Tomasz Jabłonka, Martin Jabłonka, Artur Lesik, Beniamin Brodacki, Łukasz Plewnia, Krzysztof Plewnia, Klaudiusz Bardosz, Dawid Witek, Grzegorz Trocha, Michał Trocha, Jan Marzec i Sebastian Chęciński.

Brama utkana z jaj

W Wielką Sobotę w remizie są ich całe kartony. Wybrani kawalerowie biorą sznurki, druty do usztywnienia konstrukcji i nawlekają wydmuszki, tworząc różnej długości łańcuchy. Te układają na podłodze, a w końcu wiążą ze sobą według przygotowanego projektu. Od kilkunastu lat nad kształtem bramy czuwa Roman Wróbel, który, choć nie jest już kawalerem, wspiera młodszych kolegów. – Dawniej sprawa była prostsza, bo do dyspozycji było około stu, maksymalnie kilkaset jaj. Z czasem ta liczba się zwiększała. Teraz przeważnie nasza brama składa się z ok. 3 tys. wydmuszek. Raz zrobiłem jej projekt i tak zostało – teraz tylko co roku chłopaki dzwonią, czy mam już nowy pomysł – przyznaje projektant. A tych ma wiele – myśli nad nimi już od początku roku, rozrysowuje, przelicza… W końcu na samą poziomą linię nad drogą potrzeba 120 jaj, do tego jakieś motywy zdobnicze. Wybór zależy od tego, ile budulca zbiorą chłopcy. Do tego czasu kształt bramy jest tajemnicą. Czasem wygląda jak wydziergana szydełkiem serwetka, innym razem można rozpoznać w niej krzyż, palmę lub wielkanocnego zająca. Pomiędzy wydmuszkowe wzory wkomponowane są życzenia – napis „Alleluja” lub „Wesołych Świąt” z jednej i „Smacznego jajka” z drugiej strony. Często kompozycję uzupełniają elementy z tworzywa, płyt CD bądź wstążek. – Dla mnie to wielka frajda, zarówno wymyślanie nowego projektu, jak jego składanie. Zawsze jest dreszcz emocji i sporo stresu, czy wszystko się uda, czy efekt będzie taki, jak chcieliśmy, czy coś się nie „rozjedzie” albo nie zerwie, bo przecież nie ma czasu na poprawki. A trzeba uwzględnić ciężar całej konstrukcji, która choć misterna, waży ok. 15–20 kg, oraz jej odporność na wiatr czy deszcze. A potem już tylko radość, kiedy mieszkańcom podoba się nasze dzieło – przyznaje Roman Wróbel.

Wielkanocna niespodzianka

Rekord w ilości użytych wydmuszek padł w 2012 roku. Z półmetrowej wysokości stosu o średnicy 2 m (z 6150 jaj) zbudowano bramę złożoną z prawie 5422 sztuk delikatnego budulca. Nawlekanie i wiązanie bramy na podłodze dużej sali OSP to dość prosty etap. Najtrudniejszą częścią całego przedsięwzięcia jest przeniesienie misternej konstrukcji na miejsce, w środku nocy, i rozwieszenie pomiędzy dwoma drzewami bez większych strat. Od remizy do ul. Bosackiego jest dobrych kilkaset metrów. Aby brama zawisła na wysokości ok. 10 m, niezbędne są drabiny strażackie. – Zdarzyło się przed paru laty, że widząc jakiś ruch nocą, przyjechała policja. Dowiedziawszy się, co robimy, funkcjonariusze oświetlali nam teren – wspominają Tomasz i Martin Jabłonkowie. Zawieszona w czasie nocy paschalnej brama zdobi wieś przez cały rok, zdejmuje się ją dopiero w kolejną Wielką Sobotę. Często mieszkańcy pobliskich wsi albo goście odwiedzający borkowian podziwiają rozwieszone nad drogą wielkanocne dzieło. – Raz tylko brama sięgała tak nisko, że w czasie żniw rolnicy zwożący słomę zahaczali o nią. Teraz więc pilnujemy, żeby się to nie powtórzyło – przyznaje Artur Lesik. W czasie gdy większość chłopców wiesza bramę, kilku robi już dla wszystkich wielką brytfankę pożywnej jajecznicy. Prócz wydmuszek każdy kawaler przynosi bowiem ok. 10 jaj, cebulę, kiełbasę i ucklym (szczypior). W końcu trzeba nabrać sił, nim się wyruszy na pola ze sztandarami, figurą i gromkim śpiewem na ustach. Bo chodzi przecież o uproszenie Bożego błogosławieństwa dla całej wsi.

Radość Zmartwychwstania

Około godz. 3.00 w nocy wychodzą do kościoła pw. Wniebowzięcia NMP. Zabierają stamtąd szarfy, sztandary i figurę Chrystusa Zmartwychwstałego. Niesie ją przeważnie ten, który tego roku ma się żenić. Po odśpiewaniu wielkanocnej pieśni wyruszają na obchód pól. Ich wyjście oznajmia bicie dzwonów. – Sztandary pochodzą jeszcze z poprzedniego kościoła, który spłonął w latach 50. Używane są wyłącznie na tę okazję, choć już bardzo przydałaby się im renowacja – opowiada Beniamin Brodacki. – Ale brzmienie tego „Alleluja”, niosące się nocą w murach pustej świątyni, to coś wspaniałego. Normalnie ciarki przechodzą po plecach – uśmiecha się na samo wspomnienie Roman Wróbel. I opowiada o swoich pierwszych krzyżokach. – Miałem wtedy 15 lat i od zawsze lubiłem śpiewać. Kiedy starszy kolega powiedział, żebym przyszedł na próbę, pękałem z dumy. To była ogromna nobilitacja być w tym gronie, przeważnie też trzeba było mieć przynajmniej 16 lat. I tak zostałem aż do ślubu, a właściwie do teraz. Dobry głos jest niezbędny, bo śpiewa się a cappella, i to przez całą drogę. Stąd też próby wokalne rozpoczynają się już miesiąc przed świętami. – Przy okazji donośne dźwięki płoszą zwierzynę, więc jest bezpiecznie – śmieją się.

Błogosławieństwo dla pól

Podczas obchodu pól bywa mokro i ślisko, to znów pogoda jest wiosenna. Zdarzyło im się też brnąć w zaspach. Dawniej krzyżocy chodzili do rana i wracali do domów. Odkąd stoi nowy kościół pw. Wniebowzięcia NMP, kończą obchód nieco wcześniej. Zatrzymując się dwa domy przed nim, idą się umyć, przebrać i wracają, by dołączyć do procesji rezurekcyjnej. W jej trakcie śpiewają na przemian z pozostałymi wiernymi. Także podczas wojny tradycja ta nie została przerwana, mimo że niemal wszyscy kawalerowie byli w wojsku. Wtedy zastąpili ich żonaci. – Tylko raz, przed wielu laty, zdarzyło się, że jeden z gospodarzy nie pozwolił krzyżokom przejść przez swoje pole. W owym roku na tamte okolice spadł grad, który niemal doszczętnie zniszczył mu uprawy, choć inne pola nie ucierpiały. Nie wiadomo, czy był to przypadek, ale następnej wiosny gospodarz ten sam poprosił kawalerów, by nie omijali już jego pól. I tak zwyczaj ten trwa do dziś, integrując wieś i wzbudzając zainteresowanie w okolicy – podsumowuje Maria Świtała.

TAGI: