Trzy słowa

Urszula Rogólska

publikacja 30.04.2015 06:00

– Faustyna! Za mało ciasta zrobiłaś! – woła ze śmiechem mama Irena Papla, kiedy 13-latka wpada do domu, a my zajadamy się najlepszą pizzą na świecie. – Faustyna to nasza specjalistka od ciasta drożdżowego – zachwala mama.

Jezu, ufam Tobie – te słowa prowadzą przez życie rodzinę Ireny i Zbyszka Paplów z bielskiego Lipnika Łukasz Masłowski Jezu, ufam Tobie – te słowa prowadzą przez życie rodzinę Ireny i Zbyszka Paplów z bielskiego Lipnika

Zrobiła ciasto i pobiegła na zbiórkę harcerską. A na zbiórce zastęp Faustyny też miał coś pichcić. – Spaghetti było! – szybko wyjaśnia Faustyna po powrocie do domu i z uśmiechem od ucha do ucha dosiada się do nas. Pyszna pizza w dobrym towarzystwie w „sali kominkowej” (jak tu wszyscy nazywają przytulny pokoik) ciepłego domu w Lipniku – to jest to! Są mama Irena, tata Zbyszek, ich trzecia z kolei córka, 21-letnia Jola, studentka AWF-u, obok – Faustynka i najmłodsza – 8-letnia Anastazja. Nastusia. W pracy i rozjazdach są najstarsi z rodzeństwa – 26-letnia Klaudia i 24-letni Nikodem.

Czerwony notes

– Gdzie czerwony notes?! Bez czerwonego notesu będzie katastrofa! – mama rozgląda się po pokoju i... na szczęście notes jest! – W notesie jest wszystko: adresy, kontakty, telefony, pilne sprawy do załatwienia. – Biuro to tu jest cały rok, ale kiedy przychodzi kwiecień, to wiem, że się zaczyna na dobre, i wtedy lepiej schodzić mamie z drogi – Zbyszek patrzy na Irenkę i puszcza oko, bo przecież wcale tak nie jest. To już trzeci z rzędu kwiecień w rodzinie Paplów, który jest inny od wszystkich wspólnie przeżytych w ciągu wcześniejszych 23 lat. Ostatniego kwietnia, w czwartek, po raz trzeci z Hałcnowa wyrusza Diecezjalna Bielsko-Żywiecka Piesza Pielgrzymka do sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Bez domu Ireny i Zbyszka w Lipniku pewnie by jej nie było...

Pątniczka w mundurze

Hałcnów–Łagiewniki przed rokiem. Trzeci dzień pielgrzymki. Idziemy z Wysokiej do Mogilan. Każdy pielgrzym wygląda jak pielgrzym: wygodne buty, sportowe ubranie, plecaczek. Aż tu obok przemyka dziewczynka w harcerskim mundurze. – Założyłam mundur, bo wiedziałam, że będziemy przechodzić przez miejsce bardzo ważne dla mojej 58. Drużyny Harcerskiej „Biali” im. gen. Józefa Hallera w Bielsku-Białej – przez Polankę Hallera – tłumaczyła mi wtedy nastolatka. – Ta miejscowość należała do rodziny naszego patrona. Kiedy zobaczyłam też niedaleko tabliczkę z nazwą miejscowości Jurczyce, trochę żałowałam, że nie możemy tam skręcić, bo tam właśnie urodził się generał Haller – oficer Wojska Polskiego, legionista i harcerz. A harcerką z Polanki była... Faustynka Papla!

Nie odpuściłem

– W 1984 roku ks. Józef Walusiak, wtedy wikary na Złotych Łanach, zebrał pierwszą grupę, która pielgrzymowała pieszo na Jasną Górę – mówi Irena. – Dowiedziałam się o tym od koleżanki. Za rok się zdecydowałam. Miałam 16 lat. Od tego czasu chodzę co roku. – Ja „wstąpiłem do tego seminarium” w 1987 roku – śmieje się Zbyszek. – Skończyliśmy z Ireną tę samą szkołę tańca w Bielsku. Nigdy raczej „nie narzucałem się Panu Bogu”. Nieraz tata solidnie dał do zrozumienia, co myśli o moim chodzeniu w niedzielę nad Białkę zamiast do kościoła... Irenę spotkałem kiedyś na dyskotece w ówczesnym „Metalowcu”. Ale była tylko raz. Chodziłem co tydzień z nadzieją, że przyjdzie znowu, aż w końcu się doczekałem. I już żadnego tańca nie odpuściłem. Wiedziałem o tych jej pielgrzymkach. Co było robić. Chciałem mieć Irenkę, musiałem chodzić na pielgrzymki... Zbyszek od razu zgłosił się do noszenia nagłośnienia. – Wychodziliśmy z Białej. Pod grapę na Wyzwolenia ciągnąłem chyba pół grupy na kablu, bo większość zamiast go podtrzymywać, żeby się nie wlókł po ziemi, podciągała się do góry – śmieje się Zbyszek. Co roku pielgrzymka wciągała go coraz bardziej. Kogo brakowało, Zbyszek go zastępował: był kwatermistrzem, nieraz porządkowym, „ekologiem” (czyli tym, który zbiera śmieci po pielgrzymach). Pobrali się 26 lat temu, w 1989 roku. Kiedy na świat zaczęły przychodzić dzieci, każde od początku swoich chwil pod sercem mamy już szło na Jasną Górę. Aż w końcu Jasnej Góry było mamie za mało...

Jesteś pierwsza

– Tak na serio to chyba zaczęło się od narodzin Faustynki w 2002 roku. Jan Paweł II święcił wtedy bazylikę w Łagiewnikach, dwa lata wcześniej kanonizował siostrę Faustynę – opowiada Irena. – Pamiętam, jak wtedy przyszedł mieszkający po sąsiedzku z nami ksiądz proboszcz, śp. ks. Marian Michalik, z albumem o Łagiewnikach pod pachą: „Sprawdziłem. Jesteś pierwsza Faustyna w Lipniku” – mówił do naszego niemowlaka. Specjalnie pojechał do Łagiewnik po ten album dla niej... Dwa i pół roku później, w sierpniu, Irena i Zbyszek wracali po pielgrzymce z Jasnej Góry. Postanowili wpaść do rodziny w okolice Stalowej Woli. Faustynka była z nimi. Wybrali się na grzyby. – Po drodze weszliśmy do sklepu. Faustyna chciała gumę do żucia... To, co się później zaczęło, było jednym z najgorszych momentów w naszym życiu. Znajoma pielęgniarka od razu rozpoznała symptomy: zatrucie grzybami. Faustynka nie jadła grzybów, ale dotykała ich rączkami, którymi później wzięła do ust tę gumę. Wystarczyło. – Przez miasto, w którym było siedem radarów i ograniczenie do 40 km/h, pędziłem do szpitala 150 na godzinę – opowiada Zbyszek. – Do tej pory nie przyszedł żaden mandat... – Ja się tylko modliłam: „Faustynko, pilnuj jej...” – mówi Irena. Natychmiastowa pomoc. Cud. Po kilku dniach rodzice trzymali w rękach całe i zdrowe dziecko...

Znalazłaś mnie!

Jest rok 2012. Ojciec Jan Góra zaprasza na Lednicę. Temat: „Miłość Cię znajdzie”. Na Polach Lednickich 40 sióstr zakonnych będzie tańczyło z relikwiarzami św. Faustyny. Irena podejmuje decyzję: „Muszę tam być z Faustynką. I podziękować”. Razem z ks. Mikołajem Szczygłem, wikarym w Lipniku, zabierają grupę młodzieży i jadą na Lednicę. Taniec sióstr urzeka Irenę... Kiedy ruszają w kilkudziesięciotysięczny tłum młodych, by każdy mógł dotknąć relikwii, prowadzi małą Faustynkę, by ta mogła być przy choć jednej z nich... Sama staje z boku. Nic więcej nie trzeba. Tłum i ścisk dokoła. – Nagle czuję, że ktoś dotyka mojego ramienia. Patrzę – siostra zakonna z relikwiarzem... – mówi wzruszona Irena. – „O! Faustynko! Znalazłaś mnie!”, uśmiechałam się do relikwii. Do dziś nie wiem, jak to się stało...

A gdybyśmy tak...

Przychodzi 6 sierpnia 2012 roku. Z Hałcnowa wyrusza piesza pielgrzymka na Jasną Górę. Wśród pielgrzymów – ks. Mikołaj Szczygieł, dziś główny przewodnik pielgrzymki łagiewnickiej. – Wiedzieliśmy, że był kiedyś na pieszej pielgrzymce, ale jakoś tak nie podzielał wtedy naszego entuzjazmu w tym chodzeniu – uśmiecha się Irena. – Tuż przed Trzebinią jest podejście w Luszowicach. A z doświadczenia wiem, że nic tak nie pomaga pielgrzymom w trudnych momentach, jak zagadanie ich. Podbiegam więc do księdza i mówię: „Księże, a gdybyśmy tak zorganizowali pielgrzymkę do Krakowa?”. Na początku popatrzył na mnie, że tak powiem, lekko zdziwiony. Ale tak się rozgadaliśmy, że doszliśmy do Trzebini, nie wiedząc nawet kiedy. Po drodze na Jasną Górę do Ireny, Zbyszka (który w pomysł został wciągnięty jeszcze w domu w Lipniku) i ks. Mikołaja zaczęli dołączać kolejni entuzjaści pomysłu pieszego pielgrzymowania do Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach. Dziś to główni odpowiedzialni za śpiew, porządek, zabezpieczenie medyczne. Już wiedzieli, że jeśli pielgrzymować, to nie w małej grupie, nie parafią, ale... diecezją!

We wrześniu przygotowania ruszyły pełną parą. Najpierw objazd trasy. Pięciokrotny. Potem wizyta u księdza biskupa Tadeusza Rakoczego. I... problem z terminem. – Myśleliśmy, żeby wyruszać w Boże Ciało i być w Łagiewnikach w niedzielę. Zapomnieliśmy, że to termin diecezjalnej pielgrzymki na Kaplicówkę – opowiadają. – Kolejny termin – długi weekend majowy. Tak jakoś wymyśliliśmy, że dobrze by było ruszyć 30 kwietnia, żeby pielgrzymi mieli więcej czasu w Łagiewnikach 3 maja. Nie byliśmy do końca przekonani do tej daty. – Aż tu kiedyś przeglądam Faustynkowy album od księdza proboszcza i... łapię za telefon – mówi Irena. – Dzwonię do księdza Mikołaja: „My na pewno musimy wyruszyć 30 kwietnia!”. Wcześniej nie wiedziałam, że tego dnia, w 2000 roku, Jan Paweł II kanonizował siostrę Faustynę... A potem lawina ruszyła... 30 kwietnia 2012 roku po raz pierwszy pielgrzymi poszli z Hałcnowa do Łagiewnik. Wielu mówiło, że sukcesem będzie 250 osób... Wyszło ponad 800. Przed rokiem – 1100. A ze wstępnych szacunków wynika, że w tym roku będzie ich jeszcze więcej!

Nie nasze dzieło

– Jestem pewna, że to nie nasze, ludzkie dzieło – mówi Irena. – Bo w najbardziej nieoczekiwanych momentach pojawiali się ludzie, którzy rozwiązywali wszystkie moje problemy związane z pielgrzymką. Od razu „proboszczem pielgrzymki” czy też, jak mówimy, „pielgrzymkowym bacą” okrzyknęliśmy ks. Jerzego Wojciechowskiego, naszego proboszcza z Lipnika, który od początku pomaga nam w wieloraki sposób. Każdy krok wydawał się po ludzku niemożliwy. A Pan Bóg nas zaskakiwał coraz bardziej: otwarte serca proboszczów, do których przyjeżdżaliśmy, prosząc o przyjęcie pielgrzymów; muzyków, którzy napisali hymn pielgrzymki; pani prof. Elżbiety Kuraj, która wykonała nasze logo; dalej całe grono ludzi dobrej woli, którzy nie szczędzili swoich umiejętności, talentów, możliwości, żeby włączyć się w to pielgrzymowanie. Nie umiałam mówić do nich inaczej niż: „Spadł(a) nam pan/pani z nieba”. I te słowa – wypowiedziane tak bardzo spontanicznie – naprawdę poruszały ich serca...

Niewidoczni

Czy w takiej sytuacji dom rodziców piątki dzieci może być normalny? – Czy ja wiem... – Irena i Zbyszek patrzą na siebie i wybuchają śmiechem. – To można napisać wprost: bez pani Ireny i jej rodziny tej pielgrzymki by nie było – mówią wszyscy zaangażowani na jakimkolwiek etapie w organizację „Łagiewnik”. Wszyscy bez wyjątku. – Tak naprawdę dla przeciętnego pielgrzyma ich trud jest mało widoczny – mówi jeden z księży. – Nie mówię nawet o miesiącach pracy organizacyjnej, telefonach, mejlach, wyjazdach związanych z organizacją pielgrzymki. Wystarczy popatrzeć choćby na takie szczegóły jak: znaki poszczególnych grup z podobizną patronów, które idą na czele, metalowe stelaże, na których niesione jest nagłośnienie, czy te, na których mocowane są worki na śmieci. Niby prozaiczna sprawa, ale bez pracy Zbyszka tego by nie było. Do tego kto przygotował magazyn pielgrzymkowy na poddaszu kościoła w Lipniku? Też Zbyszek... – Tak naprawdę Zbyszek – choć niewidoczny – jest w sztabie jedną z najważniejszych osób, „człowiekiem od wszystkiego” – nie waha się Irena. – Obiektywnym okiem potrafi ocenić każdą naszą decyzję, widzi jej niedociągnięcia. Kiedy ktokolwiek zawali, on ratuje sytuację i pomaga mi w niesieniu odpowiedzialności za wiele spraw.

Bardzo odpowiedzialne role pełnią już także dzieci Paplów. Klaudia w zeszłym roku została głównym kwatermistrzem. Doświadczenie taty w tym zakresie było nieocenione. Nikodem jest w ekipie bagażowych. Jola pomaga mamie w biurze pielgrzymki, na niej też spoczywa opieka nad Faustynką i Nastką – zarówno w czasie przygotowań do pielgrzymki, jak i na trasie. – A my układamy koszulki dla pielgrzymów w pudłach – najmłodsze córki Paplów koniecznie chcą dać znać, że pomagają rodzicom. – Kiedy czytam „Dzienniczek” siostry Faustyny, nieraz wybieram sobie słowa, które mogłyby mnie prowadzić. Ale i tak zawsze okazuje się, że wracam do tych trzech najważniejszych: „Jezu, ufam Tobie”... – mówi Irena. – Mam obrazki z relikwiami św. Jana Pawła II i św. Faustyny. Niedawno dostałam też ten ze św. Józefem Bilczewskim – to trójka z grona patronów naszej pielgrzymki. Zawsze mam ich przy sobie i zawsze im mówię: „Biorę was ze sobą i załatwiajcie wszystko, bo wiecie, że ja nie potrafię”. I załatwiają...