Zielona katedra

Katarzyna Matejek

publikacja 02.06.2015 06:00

Jacek Todys, nadleśniczy z Polanowa, ma ten przywilej, że praca jest jego pasją. Kiedy chce od pracy odpocząć, z powrotem idzie do lasu. A tam spotyka się z... Bogiem.

 – Czyż ten rysunek minerałów  pod mikroskopem elektronowym  nie zachwyca bardziej  niż dzieła Picassa?  – Jacek Todys w parku  petrograficznym namawia, by przyjrzeć się zdjęciom prezentującym skały  zdjęcia Katarzyna Matejek /Foto Gość – Czyż ten rysunek minerałów pod mikroskopem elektronowym nie zachwyca bardziej niż dzieła Picassa? – Jacek Todys w parku petrograficznym namawia, by przyjrzeć się zdjęciom prezentującym skały

Do lasu wprowadziła go rodzina. Ojciec był strażnikiem leśnym, matka pracowała w nadleśnictwie, harcerstwo też wiodło leśnymi ścieżkami. Uczyło szacunku dla wartości. Dziś tą wartością dla Jacka Todysa jest przyroda, która każdą mszaną łodyżką mówi o potędze przyrody. A ta odnosi do potęgi Boga. Zwłaszcza o świcie.

Fabryka

Dla pana Jacka las to nie romantyczny obrazek. – Las to fabryka – mówi przekornie. – Chodzenie z flintą na plecach i lornetką? Pracownik lasu nie ma na to czasu. Polować z aparatem lub strzelbą można, ale po godzinach, najczęściej o świcie albo wieczorem. Z romantyki odarły go studia w Warszawie. – W pierwszych latach na uczelni mówiliśmy: „O, biegnie sarenka”, w kolejnych – „Sarna!”, a w końcu – „Szkodnik!”, bo zjada las – śmieje się leśniczy, niepewny, jak czytelnicy zareagują na to łamanie schematów.

Jego własnej pasji nie złamały. – Przeciwnie, początkowo myślałem o pracy na uczelni. Do tej pory mam takie ciągotki, lubię naukę, rozumiem jej znaczenie, lubię eksperymentować w lesie. Jednak myśli o pracy w charakterze naukowca nie trwały długo. – „Kiedy pójdziesz na staż, już nie wrócisz na uczelnię”, uprzedził mnie mój promotor. I miał rację. Po dwóch miesiącach w terenie praca w lesie mnie tak zafascynowała, że już wiedziałem, że tam zostanę – wspomina pan Jacek. I został. Najpierw w Drawsku Pomorskim, potem w Białogardzie, a od siedmiu lat, już jako nadleśniczy, w Polanowie.

Nie taki las straszny

Wchodzimy w las. Jest miękko, bo pod stopami dywanik z mchu. To pierwsze chwile szczęścia każdego grzybiarza. Leśnik inaczej chodzi po mchu. Dla niego bryophyta (czyli mech; pan Jacek nadal lubuje się w łacińskich nazwach) to kopalnia wiedzy. – Jeśli jest to rokiet pierzasty, to wiem, że gleba jest odpowiednia, bym zasadził tu sosnę. Gdy widzę płonnik, to znaczy, że jest tu średnio wilgotno, więc może powinienem pomyśleć o zadrzewieniu świerkiem. A jeśli wejdę w torfowce lubiące wilgoć, to zrobię wszystko, żeby ochraniać to cenne miejsce. Nie będę pozyskiwał tu drewna, najwyżej wyniosę to przewrócone. Mało to sielankowe. Dlaczego więc niektórych tak wciąga, że nie potrafią rozmawiać o niczym innym? Pan Jacek przyznaje się, że na prywatnych spotkaniach z leśnikami każdy z nich podejmuje bohaterskie próby, żeby nie rozmawiać o lesie, ale wówczas rozmowa się nie klei. Rozkręca się dopiero, gdy wchodzą na ulubiony temat. – Las wciąga, choć… – pan Jacek zastanawia się, jak oddać charakter swojej pracy. – Idzie się do lasu nie tylko w słoneczny dzień. Idzie się w deszcz, wiatr, śnieg. Błoto to codzienność. Mamy dobry sprzęt, ubranie, ale nie ma nieprzemakalnej odzieży. Są komary, więc nawet w upał lepiej zapiąć się pod szyję. Są kleszcze – borelioza to zawodowa choroba leśników. Ale las mnie tym wszystkim nie przestraszył.

Leśny Big Brother?

Ulubiona działka nadleśniczego to naukowe eksperymenty. Aktualnie ze współpracownikami sprawdzają, jak ochraniać drzewostan przed szkodnikami, a pogłowie sarny jest duże. – Założyliśmy ponad 40 jednoarowych powierzchni porównawczych, każde po 7 poletek. Jedne są ogrodzone, inne owinięte wełną lub plastikowymi osłonkami albo posmarowane środkami chemicznymi. Która z metod jest najskuteczniejsza i finansowo najbardziej opłacalna? – zastanawia się pan Jacek. Ścisłe dane będzie posiadał dopiero po podsumowaniu eksperymentu. – Inne doświadczenie przeprowadza u nas Instytut Badawczy Leśnictwa. Założył czterem jeleniom obroże telemetryczne. Możemy je śledzić, żeby zlokalizować miejsca ich żerowania. Po co? To nie Big Brother, tylko zbieranie danych o tym, co jedzą – mówi i pochodzi do komputera. – O, widać, że teraz łanie Sorenka i Madzia chodzą razem. Byk Adaś uciekł za Miastko. Kłusownik, nazwany tak, bo zdjęliśmy go z wnyków i zamiast na talerze, trafił do programu, jest obecnie w okolicach Żukowa.

Intruz czy sprzymierzeniec?

Las to nie tylko rośliny i zwierzęta. To też człowiek. – Ludzie, którzy żyją z lasu, oczekują, że las coś im da. 100 kubików drewna to 1 etat w gospodarce rocznie. My pozyskujemy 100 tys., czyli z naszej troski o las 100 osób ma pracę: leśnicy, nasi podwykonawcy, ci, którzy transportują i przerabiają drewno – wylicza nadleśniczy. – Dla zbieraczy runo leśne to jedno z głównych źródeł dochodu. We wrześniu mogą posłać dziecko do szkoły z pełnym tornistrem, bo latem zarobili, zbierając jagody lub kurki. Ile kurek można zebrać w sezonie? Mam znajomego, który zbiera tonę. Niektórzy całkowicie zrezygnowali z odwiedzania lasów z obawy przed kleszczami – choć niepotrzebnie. Kleszcz usunięty z ciała w ciągu 24 godzin nie jest zagrożeniem dla zdrowia nosiciela.

Jest jednak coraz więcej osób, które korzystają z lasu w sposób bardziej świadomy. – Przybywa biegaczy, rowerzystów, dlatego przygotowujemy dla nich coraz więcej ścieżek. Są osoby uprawiające leśny geocaching, czyli poszukiwanie skarbów według GPS. Przygotowaliśmy dla zwiedzających park petrograficzny pod Polanowem, są wieże widokowe, Szlak św. Jakuba. Popularyzujemy wiedzę o lesie, organizując Dni Różnorodności Biologicznej – pan Jacek przekonuje, że jego nadleśnictwo podejmuje inicjatywy przyciągające ludzi do lasu.

Człowiek jest tu mile widziany, choć bywa też niszczycielem. Codziennym problemem są śmieci. Najwięcej to odpady przemysłowe pozostawione po remoncie mieszkań lub przez zbieraczy: butelki, worki foliowe. – Rocznie wydajemy na sprzątanie 50–100 tys. zł – wylicza leśnik. – Śmieci z jednego nadleśnictwa wypełniłyby basen pływacki. W nadleśniczym jest jednak więcej wdzięczności niż złości na ludzi, bo ważniejsze jest to, że człowiek jest największym sprzymierzeńcem lasu. – Wydajemy setki tysięcy na ochronę przeciwpożarową, mamy śmigłowce, wieże… A i tak połowa pożarów jest wykryta przez człowieka. Za pośrednictwem telefonu komórkowego jest w stanie bardzo szybko nas zaalarmować – wyjaśnia.

Leśne katedry

Las bukowy jest ciemny, przez większą część roku niedostępny dla ludzi. Ludziom podobają się te sosnowe, bo w nich jest dużo grzybów, jagód. Leśnicy to rozumieją i tak kształtują lasy, by w wokół miast było więcej tych drugich. – Jesteśmy w krainie buka. Gdybym nie trzymał buka w miejscu siekierą, to w ciągu 100 lat wyparłby dęba, sosnę, zostałby monolit bukowy – wyjaśnia leśnik. – Widząc różnorodność, którą Pan Bóg czyni w przyrodzie, staramy się o mądre kształtowanie lasu. Stuletni ścinamy, bo to najlepszy czas dla odnowy młodego. Przyrodę kształtujemy tak, by była przyjazna dla człowieka. Pan Jacek nie ma wątpliwości, że przyroda to dzieło Boga. – Widzę w tym Inteligentny Projekt. To nie przypadek, że w danym miejscu pojawia się sosna. Nawet jeśli została tam zasadzona moją ręką, to przecież dlatego, że obserwuję tę Bożą. Staram się naśladować Jego dzieło, czyli naturę, owszem, czasem nawet ją przyspieszać, ale zawsze działając zgodnie z nią.

Wstaje o 3 rano, bierze aparat fotograficzny, jedzie do lasu. Świt. Unoszą się mgły. zwierzęta schodzą z pól w gąszcz drzew. – Wszystko to sprzyja kontemplacji. Odmawiam wtedy brewiarz, to mój najlepszy czas modlitwy – zwierza się pan Jacek. Im dalej w las, tym więcej… Boga. Są miejsca, w których leśna medytacja staje się jeszcze głębsza. Panu Jackowi trudno dobrać odpowiednie słowa. – Gdy wkraczam tam, to czuję się jak w katedrze. W katedrze Pana Boga. Taki majestat. Czuję Jego potęgę, to, jaka potężna moc uczyniła z małych sadzonek 40-metrowe drzewa. Dech zapiera.

Którędy do domu

A potem wraca. Do nadleśnictwa i do rodziny. W niej też spotyka Boga. – Od wielu lat jesteśmy z żoną we wspólnocie Domowego Kościoła. To jest nasz sposób na szczęśliwe małżeństwo. Formacja oazowa pomaga nam iść ciągle do przodu, rozwijać się, lepiej się komunikować ze sobą, głębiej poznawać. Nie ukrywa, że musi się pilnować, by to drugie po Bogu miejsce oddawać ukochanej żonie, a nie ukochanej pracy. – Ostatnio zdarzyło mi się w niedzielę skręcić odruchowo do nadleśnictwa zamiast do domu – przyznaje zakłopotany. – Cóż, gdy kocha się swoją pracę, to trzeba uważać. Narzucić sobie dyscyplinę. Bo las wciąga.

TAGI: