GOSC.PL |
publikacja 10.06.2015 06:00
O stewii lepszej niż słodziki oraz o dudku, co lubi wystrychnąć na dudka, z ekologiem i fotografem Piotrem Morawskim rozmawiają Marta Woynarowska i Piotr Duma.
Archiwum P. Morawskiego
Marta Woynarowska: Jak się zaczęło Pańskie zainteresowanie fotografią?
Piotr Morawski: Bardzo pociągał mnie miniony już klimat kliszy, papierowych zdjęć, zenitów, czyli aparatów analogowych. Brat też amatorsko fotografował. Sprezentował mi nawet mieszek do makrofotografii. Czy chciał się go pozbyć, czy też mi sprezentować, do dzisiaj tego nie wiem. (śmiech) Ale makrofotografia mnie ujęła z uwagi na swoje możliwości i urok.
Piotr Duma: Kiedyś było chyba trudniej fotografować, bo każde zdjęcie niemal celebrowało się, by nie zmarnować klatki.
Zdecydowanie. Ale nabywało się wówczas pewnych nawyków, które procentują do dzisiaj. Prowadząc kursy fotograficzne dla dzieciaków, zwracam im uwagę, żeby nie pstrykały bezmyślnie wszystkiego, co widzą wokół siebie, tylko zastanowiły się, co chcą pokazać, utrwalić na zdjęciu. By wykonana fotografia o czymś mówiła, zwyczajnie miała sens.
M.W.: Skąd zainteresowanie tematyką przyrodniczą?
Zawsze było mi blisko do przyrody, która wraz z ekologią stanowi moją pasję. Wybrałem studia związane z ochroną środowiska, chcąc rozwinąć moje przyrodnicze zainteresowania. Okazało się jednak, że tej przyrody to zbyt wiele nie było. Od dawna prowadzę ekologiczny tryb życia, w który wpisuje się m.in. wegetarianizm (od 20 lat). Ma on ścisły związek z ekologią i nie wynika tylko z miłości do zwierząt, ale też ze świadomości, jak trujący i niszczycielski dla środowiska jest cały proces związany z produkcją i obróbką wyrobów mięsnych. Przyroda w obecnych czasach to także ucieczka z miasta. Jeśli tylko mam wolną chwilę, wsiadam do auta lub na rower i w ciągu 15 minut od zamknięcia mieszkania mogę znaleźć się w samym centrum rykowiska jeleni.
P.D.: Jak robi się zdjęcia zwierząt, ustawia, kadruje?
Tu nie ma czasu na celebrację. Świadomy fotograf wcześniej przeprowadzi rekonesans, na podstawie którego wybierze konkretne miejsce, ustawi się w odpowiednim punkcie, gdzie będzie miał interesujące tło, wybierze stosowną porę dnia, a także kierunek padania światła. Potem zostaje już tylko zamaskowanie się i oczekiwanie. Zupełnie inaczej sprawa wygląda podczas spaceru, rekonesansu, kiedy coś dojrzymy, coś nas zaskoczy.
M.W.: Jakie zdjęcie wystawiło Pana cierpliwość na największą próbę?
Chciałem sfotografować łanie biegnące przez wodę w promieniach zachodzącego słońca. Często przechodząc tam, widywałem je. Niestety kiedy pojechałem z aparatem, okazało się, że zajęło mi to tydzień. Dzień w dzień każde popołudnie tam spędzałem. A one albo wychodziły za późno, albo kryły się gdzieś w krzakach. Aż w końcu przyszedł oczekiwany dzień i wyszły o takiej porze, że udało się to zdjęcie zrobić. Do wymagających hartu ducha i ciała należą zdjęcia bielików, które wykonuje się zimą. Mój rekord to siedem tzw. zasiadek w jednym sezonie. Niestety wszystkie bezskuteczne, gdyż żaden bielik się nie pokazał. Przychodziłem przed godziną 6 rano, gdy jeszcze było ciemno, i wychodziłem też po ciemku, żeby ewentualnie nie spalić sobie tego miejsca. Fotografowanie ptaków drapieżnych to jest bardzo trudna sprawa i amatorom nie polecałbym, gdyż fotografuje się podczas silnych mrozów, w temperaturze od 10 do 15 stopni poniżej zera. Ponadto trzeba się liczyć z około 12-godzinnym siedzeniem w jednym miejscu. Naturalnie można sobie przygotować jakiś szałasik, namiot, zakamuflowany np. trzciną. Pomocne są również styropian lub karimaty i naturalnie profesjonalne ubrania.
P.D.: Czy jest jakieś zdjęcie, które Panu „uciekło” sprzed obiektywu?
Dudek. Wiele razy widziałem go, ale z daleka. Owszem mam go na zdjęciu, niemniej to nie jest to.
M.W.: Czy w fotografii przyrodniczej obowiązują jakieś pisane i niepisane zasady?
Tak. Jest nawet spisany kodeks etyczny fotografa przyrody, zabraniający np. robienia zdjęć przy dziuplach, przy gniazdach. Wielu fotografów niestety łamie te zasady. Widzimy często na wystawach bociany czarne na gnieździe, dzięcioła przy dziupli. Wszystkie te ptaki są chronione. I zgodnie z przepisami takie zachowanie podlega pod paragraf. Tego typu zdjęcia nie są zbyt dobrze oceniane podczas konkursów, wystaw.
P.D.: Przeżył Pan jakąś niebezpieczną przygodę podczas fotografowania?
Na szczęście nic mi się nie przytrafiło. Nawet podczas bardzo bliskiego spotkania z lochą dzika, która prowadziła warchlaki. Chrumkała, ale nie pogoniła mnie. Jedynymi nieprzyjemnymi chwilami są spotkania z komarami i kleszczami. Podczas jednego wieczoru kiedyś złapałem ich aż cztery.
M.W.: Zajmuje się Pan również działalnością proekologiczną.
Współpracuję ściśle z kolegą z Ligi Ochrony Przyrody. Poruszamy i próbujemy rozwiązywać różne problemy. Ostatnim, świeżym pomysłem jest projekt „Wieża dla jerza”, który zyskał szeroką aprobatę mieszkańców Tarnobrzega. Chodzi o budowę specjalnych wież dla jerzyków, które po modernizacji kolejnych budynków w mieście straciły swoje naturalne miejsca do lęgu. A to przecież najlepsi odławiacze komarów. Walczymy z wnykami. Od kilku lat mam domek na wsi i tam uprawiam różne gatunki roślin, które u nas są mało popularne. Jak udaje mi się je rozmnożyć, to dzielę się sadzonkami. W zeszłym roku rozdawałem sadzonki stewii. Ludzie sobie nie zdają sprawy, że jej jeden listek słodzi filiżankę herbaty. Zachęcam gorąco do jedzenia, zwłaszcza wiosną, pokrzywy, która po odpowiednim przyrządzeniu smakuje jak szpinak.