Starość pomyślna i niepomyślna

Monika Łącka


publikacja 06.07.2015 06:00

Co dzieje się za murami ZOL? Pytają o to czasem media, pytają też rodziny pacjentów. Sprawdziliśmy: nic złego.


– W zakładzie nigdy nie czuję się samotna – mówi pani Matylda Monika Łącka /Foto Gość – W zakładzie nigdy nie czuję się samotna – mówi pani Matylda

Tu też może tętnić życie. Rzecz jasna, na ile pozwala na to stan pacjentów. Bo w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym w Krakowie przy ul. Wielickiej 267 tworzą oni prawdziwą mozaikę.


Życie wciąż mnie cieszy


– Starość starości nie jest równa – mówi dr Dariusz Kubicz, zastępca dyrektora zakładu ds. lecznictwa, będący w trakcie specjalizacji z geriatrii. – Niektórzy starzeją się dobrze, „pomyślnie” (mówiąc fachowym językiem) i nawet mając 90 lat, mogą być w miarę sprawni fizycznie, umysłowo i starają się prowadzić aktywne życie – tłumaczy.


Jedną z najbardziej dziarskich pacjentek zakładu jest pani Matylda, o której głośno było w mediach 2,5 roku temu. Podczas finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, gdy zbierane były pieniądze na rzecz „godnej opieki medycznej nad seniorami”, z promiennym uśmiechem kwestowała w Sukiennicach. Była najstarszą wolontariuszką w całej Polsce! Dziś ma 95 lat i ciepły uśmiech nadal rozjaśnia jej twarz. To kobieta pełna pogody ducha.
 – Mnie po prostu życie cały czas cieszy i ciekawi – mówi.

Dłuższe odległości pokonuje na wózku inwalidzkim, ale w pokoju, który dzieli z równie sympatyczną starszą panią, porusza się o własnych siłach – powoli i dokładnie stawiając kroki. – Nie mam w sobie żadnej złości, nikomu niczego nie zazdroszczę, ale doceniam to, co mam. W ZOL jestem od marca 2012 r. Bardzo lubię angażować się w terapię, chętnie pomagam też innym – dodaje i częstuje poziomkami.


– Część seniorów starzeje się jednak „niepomyślnie” i już w wieku 70–80 lat potrzebują pomocy w codzienności, bo z różnych powodów niedołężnieją. Ta grupa pacjentów jest u nas najliczniejsza – wyjaśnia dr Kubicz.


Rozliczona każda tabletka


Mimo problemów z poruszaniem się czy kłopotów z pamięcią albo chorób przebiegających z otępieniem i ci chorzy – na miarę swoich sił – uczestniczą w terapiach zajęciowych proponowanych przez ZOL. – Zajęcia odbywają się głównie w godzinach dopołudniowych, bo aktywność pacjentów w wieku podeszłym często jest wtedy największa – wyjaśnia Anna Kliś-Kalinowska, zastępca dyrektora ZOL ds. pielęgniarstwa, szefowa zespołu pielęgniarek.


Od rana prowadzone są zajęcia w ramach hortiterapii, podczas której pacjenci sadzą w doniczkach rośliny i pielęgnują je – np. pomidory, fasolę, kwiaty. Jest też biblioterapia (wspólne czytanie książek i wierszy), filmoterapia, a czasem – gdy do zakładu przyjeżdża specjalnie wyszkolony pies ze swoim opiekunem – także dogoterapia.


W maju, gdy tylko pogoda sprzyjała, w ogrodzie zakładu przy figurze Matki Bożej o godz. 10 były też odprawiane majówki, podczas których pacjenci nie tylko modlili się i śpiewali maryjne pieśni, ale także słuchali mądrych i życiowych opowiadań. Plenerowe majówki już drugi rok prowadził zespół psychologów zakładu. Z kolei na nabożeństwa majowe odprawiane w kaplicy zakładu popołudniami zapraszał kapelan ośrodka.


Każdego dnia o 14.30 chętni mogą jeszcze uczestniczyć w Mszy św., a po południu pacjenci już się wyciszają i odpoczywają. Wieczorem zaś wcześnie zasypiają. To naturalne, podobnie jak i spokój panujący na korytarzach ZOL czy w pokojach dwu- lub kilkuosobowych, czystych i bardzo jasnych. Niektórzy pacjenci oglądają telewizję, czytają, rozmawiają. Inni, podłączeni nierzadko do specjalistycznej aparatury, śpią lub tylko leżą.
Zdarza się, że oprócz schorzeń somatycznych pacjent ma też różne inne dolegliwości – zaburzenia poznawcze, majaczenie czy otępienie. Nie jest w stanie samodzielnie jeść, nie sygnalizuje potrzeb fizjologicznych.

– Czasem też starszy człowiek, przeniesiony z domu, w którym czuł się bezpiecznie, w obce miejsce, gdzie widzi wiele nieznanych twarzy, z osoby spokojnej staje się pacjentem psychiatrycznym: nocą zrywa się, woła swoich rodziców, chce iść na autobus, coś załatwić, a nawet widzi wokół siebie osoby, których nie ma. To także cierpienie, ale psychiczne. W takich sytuacjach pacjentów konsultują psychiatrzy – tłumaczy dr Kubicz, dodając, że w razie wątpliwości odnośnie do farmakoterapii każdy może przeanalizować liczbę leków wydanych z apteki zakładu. Dotyczy to także leków działających na ośrodkowy układ nerwowy, m.in. haloperidolu, który stosuje się w halucynacjach. – Mamy rozliczoną każdą kroplę i każdą tabletkę leków, o których podaniu decyduje zawsze lekarz – podkreśla dr n. med. Janusz Czekaj, od października 2006 r. dyrektor zakładu, lekarz z 40-letnim stażem pracy.


Miejsce na stałe


– Zakład Opiekuńczo-Leczniczy w Krakowie jest instytucją, którą można umiejscowić pomiędzy domem pomocy społecznej a szpitalem dla osób przewlekle chorych. Pomoc jest tu długoterminowa, ponieważ pacjenci, którzy zakończyli leczenie szpitalne, są w tak ciężkim stanie, że nie mogą mieszkać samodzielnie, a ich rodziny pracują i nie są w stanie zapewnić im całodobowej opieki (medycznej, pielęgniarskiej). Zakład staje się więc miejscem „na stałe” – mówi dyrektor.


W placówce, wbrew pozorom, nie przebywają jedynie najstarsi seniorzy. Są także osoby młodsze, mające ok. 60–70 lat, które przeszły udar mózgu, skomplikowany zawał serca, trudną reanimację czy cierpiące na powikłania neurologiczne. W sumie mieszka tu... 510 pacjentów. Przebywają na oddziałach ogólnym, psychiatrycznym oraz stacjonarnym medycyny paliatywnej (jego pracownicy prowadzą również poradnię paliatywną i hospicjum domowe).
Oddział paliatywny – jak zapewnia jego kierownik dr n. med. Jan Iwaszczyszyn, znany i ceniony lekarz oraz etyk – jest jednak nieco odrębną częścią ZOL.

– Jest tu tylko 29 łóżek, ale też specyfika i filozofia oddziału są inne. Mamy pacjentów onkologicznych, cierpiących. Dla mnie każdy chory jest święty, a umierający traktowany jest jak solenizant, bo każdy dzień ma przeżyć najlepiej, jak się da – zaznacza, dodając, że od czasu, gdy szefem zakładu został dr Czekaj, jego oddział przeszedł metamorfozę.


Jedną z pierwszych jego decyzji było zapewnienie całodobowej opieki lekarskiej w ZOL, mimo że pociągało to za sobą duże obciążenia finansowe. – Tu są ludzie ciężko chorzy i tak po prostu musi być – zaznacza dyrektor.
Obecnie personel zakładu tworzy ponad 300 osób. Pacjentami opiekuje się 18 lekarzy (w tym 3 psychiatrów), 162 pielęgniarki, 79 opiekunek, 30 fizjoterapeutów, 6 psychologów. – Na tyle pozwala kontrakt z NFZ, który od kilku lat nie zwiększył się ani o złotówkę. Gdyby można było zatrudnić więcej osób, każda miałaby co robić, ale i dziś z pełnym przekonaniem mówię, że mam zespół świetnych specjalistów w różnych dziedzinach. Są to ludzie z doktoratami, kilkoma specjalizacjami, również duża część pielęgniarek ma wyższe wykształcenie. Większość odnalazła tu swoje miejsce i powołanie i choć pracują za niewielkie pieniądze, robią to z wielkim oddaniem – opowiada dyrektor Czekaj.


By zakład mógł działać jeszcze lepiej, jego pracownicy założyli dwa stowarzyszenia: Przyjaciół Opieki Długoterminowej „Razem Łatwiej” i Przyjaciół Opieki Paliatywno-Hospicyjnej, które zdobywają pieniądze m.in. na zakup potrzebnych rzeczy (w tym wózków inwalidzkich czy pościeli).


Nic do ukrycia


Ważną rolę w opiece nad chorymi spełniają fizjoterapeuci, którzy odpowiadają m.in. za rehabilitację chorych. – W przypadku pacjentów nieprzytomnych, wykazujących terminalną fazę otępienia i leżących, bez możliwości bezpiecznej pionizacji, nie ma mowy o tradycyjnie rozumianej rehabilitacji. Jest natomiast bierna. Również gdy pacjenci bardziej sprawni proszą, żeby danego dnia nie namawiać ich do rehabilitacji, bo źle się czują, szanujemy to – opowiada dr Kubicz.


Zakład opiekuńczo-leczniczy trudno sobie wyobrazić bez dobrych psychologów – ich opieki potrzebują zarówno pacjenci, jak i ich rodziny. Nieraz trzeba nawet załagodzić poczucie winy z powodu oddania rodzica do zakładu. Czasem wymaga to pomocy w naprawianiu relacji w rodzinie. – Najpierw staramy się zaprzyjaźnić pacjenta z otoczeniem, a później prowadzimy terapię, która ma m.in. sprawić, że chory będzie czuł się bezpiecznie. Z kolei terapia neuropsychologiczna i logopedyczna ma usprawniać mowę i pamięć. By codzienność nie była monotonna, organizowane są również pikniki, koncerty. W zakładzie rodzina może odwiedzać chorego nawet przez cały dzień i taka współpraca jest bardzo cenna. Obecność bliskich dobrze wpływa na pacjentów. Otwarte cały czas drzwi najlepiej świadczą o tym, że nie mamy niczego do ukrycia – mówią psychologowie zakładu.


Część rodzin chętnie korzysta z takiej możliwości – są bardzo związane z pacjentami i zauważają dobre efekty terapii. Są jednak i takie rodziny, które – mając niesłuszne poczucie winy – przychodzą do zakładu z negatywnym nastawieniem, a małe problemy urastają wtedy do ogromnych rozmiarów.


Zakład przy Wielickiej może się też pochwalić własną kuchnią, w której przygotowywane są domowe posiłki dla pacjentów, dostosowane do ich diet. – Pacjenci nieprzytomni, niemogący połykać, karmieni są dojelitowo, tzw. dietą przemysłową. Opiekun prawny każdego pacjenta musi wyrazić na to zgodę – tłumaczy dyrektor Czekaj.


Warto też dodać, że szefostwo zakładu od wielu lat zdobywa pieniądze (obecnie m.in. z tzw. grantów norweskich) na remont zakładu, dzięki czemu odnawiane są kolejne jego pawilony.


– O zakładzie mogę powiedzieć jedno: dobrze tu o mnie i o innych pacjentów dbają. Nie czuję tu samotności, nikt mi niczego nie odmawia, a znajomi, którzy mnie odwiedzają, nawet lekko zazdroszczą, że mam tak dobrze – mówi pani Matylda.

TAGI: