GOSC.PL |
publikacja 11.07.2015 05:44
Pięcioro dzieci. Duży brązowy dom. Radości i smutki. Zajrzysz?
jakub szymczuk /foto gość
Kasia Głowacka i jej wspaniała rodzina. W tle – duży brązowy dom...
Dom trochę w endemicznym stylu Świdermajer, trochę w stylu angielskim. W salonie piecyk. Zapach ciasta i kawy wita od progu. Na drewnianym stole... laptop. Z tego laptopa nowina o rodzinie, miłości i zwyczajnym życiu idzie w świat. Czasem nowina to radośniejsza, czasem trudniejsza. Ale zawsze dobra… A mama z dużego brązowego domu zaprasza: – Rozgość się, napij kawy. Poczytaj, porozmawiaj i posłuchaj.
Sieciowe wartości
Katarzyna Głowacka od blisko ćwierćwiecza jest żoną Michała i mamą pięciorga dzieci. Najstarsza córka Natalia jest już mężatką. Młodsza Maria studiuje, syn Filip kończy liceum, Asia chodzi do gimnazjum. A najmłodszy Tomeczek ma... cztery latka. Z tym Tomeczkiem to była wielka niespodzianka. Bo wiek mamy już dość poważny, a tu ciąża. Mimo wielkiej radości była więc i obawa: jak to wszystko się ułoży, czy późne macierzyństwo nie okaże się zbyt trudne. I najważniejsze: czy w ogóle się uda?
Udało się. Dziś Tomcio jest szczęśliwym, radosnym chłopcem. A jego mama dzieli się swoim doświadczeniem macierzyństwa z młodszymi matkami. Taka potrzeba serca. – Gdy jeszcze byłam w ciąży z Tomkiem, jak to większość współczesnych ciężarnych, dużo surfowałam po internecie. I jak większość chyba mam przy nadziei szukałam informacji, ale i jakiegoś wsparcia. Wtedy jeszcze popularne były fora, na których spotykały się matki dzieci urodzonych w tym samym czasie. Szybko się okazało, że szukając wsparcia, Kasia zaczęła wspierać. Młodsze i mniej doświadczone mamy. Bo chociaż młode matki mają bardzo dużo pytań i lęków związanych z macierzyństwem, mądrych i wyważonych odpowiedzi na nie w internecie jak na lekarstwo. Raczej można poczytać o teoriach, które nijak się sprawdzają, bądź też o negatywnych doświadczeniach związanych z rodzicielstwem. Czasem też mamy ulegają przeróżnym „dziegciowym” modom, co skutkuje jeszcze większym zagubieniem i lękami. – Jakoś tak wyszło, że dużo kobiet zaczęło do mnie pisać, pytać o różne sprawy. Starałam się odpisywać i pomagać. I już wtedy zakiełkował pomysł, żeby stworzyć jakieś przyjazne rodzinie miejsce w internecie. Miejsce, w którym byłoby przytulnie i domowo, a jednocześnie można by porozmawiać nawet na poważne tematy.
Mama jak… miś
Jednak żeby doszło do realizacji pomysłu, potrzeba było czasu. Bo najpierw urodził się Tomek, więc i życie rodzinne (jak to przy maluchu) wywróciło się do góry nogami. Pieluchy, wizyty lekarskie, tysiąc spraw. A do tego starsze dzieci i tłumaczenia (Kasia jest tłumaczem z angielskiego). Ale kiedy Tomek podrósł, pomysł z pisaniem rodzinnym powrócił jak familijny bumerang. – Nie znam się na komputerach, więc nie bardzo wiedziałam, jak się za to zabrać. Tytuł jedynie wymyśliłam. Oglądaliśmy wtedy z Tomkiem dobranockę o Misiu w dużym niebieskim domu. I tak mi się skojarzyło, że jestem… mamą w dużym brązowym domu. W niebieskim i brązowym domu jest przyjaźnie i wszyscy są mile widziani. Domownicy i goście. Więc i blog nosi tytuł: „Mama w dużym, brązowym domu”. Marysia z Natalką zrobiły mamie projekt logo i stronę internetową.
– Pierwszy wpis, trochę nieśmiało, umieściłam rok temu. Odzew był bardzo pozytywny. I, o dziwo, spory. Pisały matki, młodsze i starsze. Z różnym doświadczeniem życiowym, mamy wielodzietne i mamy jedynaków. I twierdziły, że wszystkie poczuły się na moim blogu jak... u siebie. A im więcej wpisów, tym większe zainteresowanie czytających. – Pełne zaskoczenie, bo to przecież blog niszowy, niekomercyjny, i chociaż lekki, to o sprawach dość... ważkich. Czasem się słyszy, że internauci wybierają tylko treści bzdurne, niezbyt zaangażowane. Tymczasem okazuje się, że gdy pojawi się alternatywa, sporo osób z niej korzysta. Więc gdy blogerki piszące o rodzinie i dzieciach (a sporo takich w sieci) popełniają wpisy o dziecięcej modzie i najnowszych stylizacjach na chrzest, Kasia pisze o przygotowaniach do... ślubu najstarszej córki. Pisze o sakramencie, o radości całej rodzinny, o wielkim rodzinnym świętowaniu. I o weselisku, które zostało wyprawione w... rodzinnym ogrodzie. Nie w sali wynajętej za tysiące złotych.
– Dzielę się swoim życiem. Piszę prawdę. Również o wierze. Odpisują wierzący i niewierzący. A mnie to bardzo cieszy, bo nie ukrywam, że mój przekaz ma też coś z łagodnej ewangelizacji. I o dziwo: chociaż w realu często się słyszy „postępowe” poglądy typu: „A po co młodym ślub, niech pomieszkają razem i się wypróbują”, to do mnie docierały słowa pełne szacunku. I gratulacje, że tak wychowałam córkę, że mimo młodego wieku świadomie chciała sakramentu.
Trudne tematy również
Kasia pisze w miarę regularnie, raz w tygodniu. Często nocą, gdy cały duży brązowy dom śpi. I gdy wszystkie domowe obowiązki wypełnione. Do wpisów dodaje autorskie zdjęcia. Jak sama mówi, działa w kulturze obrazka, więc szanuje jej (trudne) prawa. – Niedawno spore zainteresowanie wywołał wpis o homeschoolingu. Bo chociaż nasze dzieci chodziły i chodzą do szkół, bywa, że dla ich dobra i za ich zgodą przez jakiś czas uczą się w domu. Marysia w ten sposób przygotowywała się do matury i zdała ją świetnie. Od września również Asia będzie uczyć się w domu. Ale największy chyba odzew wywołał trudny temat. Wpis okupiony własnymi łzami i trudnymi doświadczeniami. Temat poronień. Wpis wzruszył matki po stracie, ale i ojców. Bardzo wielu mężczyzn pisało potem do Kasi, dzieląc się własnym bólem. – Czasem myślę, że Pan Bóg kazał pisać mi bloga tylko po to, żebym poruszyła właśnie ten temat...
Misyjka bez laurki
Niejednokrotnie kiedy pisze się o wartościach, rodzinie i dzieciach, wychodzi nazbyt laurkowo. – Nie u mnie! Po pierwsze właśnie dlatego, że poruszam i trudne sprawy. A po drugie – bo piszę szczerze. Niedawno szczerze opisałam, jak skłóciłam się z mężem, wyszłam z domu w klapkach, zmarzłam, spłakałam się i zabłądziłam. Po drodze zmówiłam Różaniec i... złość mi przeszła. W dodatku dotarło do mnie, że może mąż miał rację (trochę) – śmieje się Kasia. A mąż nie protestuje. Przeciwnie, wspiera blogerską karierę żony. Bo jak już pisać o rodzinie, to bez lukru. A duże (już) dzieci? Są też częstymi bohaterami matczynych wpisów?
– Wszystkie dzieci pytałam o zgodę i wszystkie nie tylko się zgodziły, ale i kibicują temu mojemu pisaniu – mówi Kasia. – Więcej! Nawet mój młody zięć dołączył do naszej gromadki jako... kolejny bohater bloga – śmieje się Kasia. – Może bał się odmówić teściowej? Bo mama z dużego, brązowego domu jest postacią flagową. Ale równie ważny jest bohater zbiorowy. Czyli duża, kochająca się, zwyczajna rodzina. – Czy pisanie jest moją misją? Za duże słowo. Ale lubię to robić, widzę w tym wartość. I wiem, że pomagam ludziom. Więc misja to nie jest, ale... misyjka z pewnością. Mam misyjkę w dużym brązowym domu.