Kwiaty pod koła

Katarzyna Matejek

publikacja 13.07.2015 13:39

Jedni popuszczają wodze fantazji i realizują plany, na które w ciągu roku nie mieli szans. Drudzy chcą się po prostu wybyczyć. Inni reperują swój budżet. Są wreszcie tacy, dla których odpoczynkiem jest walka. O idee.

 Grupa rajdowców wjeżdża do Koszalina ZDJĘCIA Katarzyna Matejek /Foto Gość Grupa rajdowców wjeżdża do Koszalina

Jej sztukę w dużej mierze opanowali, przystąpili bowiem do niej już po raz szósty. Wsiedli jednak nie na wozy bojowe, lecz rowery, i ruszyli trasą, która okala całą Polskę. Rowerzyści 6. Rajdu dla Życia w ostatnich dniach czerwca gościli w naszej diecezji. Popasali w Ustroniu Morskim, zmokli w Kołobrzegu, nocowali w Koszalinie, objechali Górę Polanowską, w Miastku zjedli obiad. Towarzyszą im relikwie bł. Karoliny Kózkówny i modlitwa za dzieci poczęte. Ofiarowują w tej intencji swój wysiłek i świadczą o tym, że młode pokolenie Polaków opowiada się za kulturą życia.

Branie w Ustroniu

W północnej nitce rajdu bierze udział 9 cyklistów, cała ekipa liczy 13 osób. Pochodzą głównie z diecezji legnickiej, lecz zapraszają na przyszłe rajdy także naszych diecezjan. Po drodze rozmawiają z mieszkańcami mijanych miejscowości o idei swojej podróży: ochronie życia poczętego oraz przyszłorocznych Światowych Dniach Młodzieży.

– Takiego „brania” jeszcze nie mieliśmy – komentuje pobyt w Ustroniu Morskim ks. Janusz Wilk, asystent kościelny legnickiego KSM-u. – Skończył się nam tam cały zapas ulotek reklamujących ideę pro life, toteż na kolejny dzień przygotowaliśmy podwójną porcję. Rajd przejeżdża przez 22 diecezje i 13 województw. Rozpoczął się w Świnoujściu i przez nasze tereny po 630 km dotarł do Giżycka. Tam przekazał relikwie bł. Karoliny drugiej grupie, która powiozła je dalej, tym razem na południe do Przemyśla. Potem trzecia grupa zawiezie je na zachód do Świdnicy, a czwarta znów do Świnoujścia, gdzie 26 lipca rajd zamknie 2260. kilometr. Rajd co roku w inny sposób opisuje Polskę – raz kształtem krzyża, innym razem – okręgu lub trójkąta symbolizującego Trójcę Świętą. To podkreśla ideę Sztafety dla Życia, która chce objąć całą ojczyznę.

Zanim dorosną

Zapraszanie młodych stojących na progu dorosłości do udziału w projektach, które nie zawężają się tylko do spraw lokalnych, ale mają szersze znaczenie, jest ważne. Młodzi potrzebują kształtować w sobie zdolności, które w późniejszym życiu będą popychały ich do walki nie tylko o własne podwórko, ale też o dobro ogólne. Na tym etapie życia mądry animator ma szansę zaszczepić w swoich podopiecznych zacięcie do społecznikostwa, polityki, służby dobru wspólnemu, i to nie dla profitów. Ks. Janusz Wilk poświęca temu zadaniu już swoje szóste wakacje. – Rajd dla Życia całkowicie je przeorientował. To nie takie proste, bo to nie jest lekki wypoczynek – przyznaje duszpasterz.

Wie, co mówi – w ubiegłym roku w samochód, którym pilotował kilkunastoosobowy peleton, wjechał dużych rozmiarów suv. – Dziękuję Bogu, że to był wysoki pojazd, bo już by mnie na żadnym rajdzie nie było – komentuje wypadek, który dla niego i dziennikarki siedzącej wówczas na miejscu pasażera skończył się pobudką w szpitalu. Sam się dziwi, że potem nie miał pokusy, by zrezygnować z organizowania następnych rajdów. – Męczyła mnie raczej myśl: skąd weźmiemy nowy samochód.

Nie na ślepo

Dużo zależy od inspiracji. Młodym wystarczy niekiedy rzucić hasło, by zapalili się do jakiejś idei. Nie muszą od razu być jej zagorzałymi zwolennikami. Poświęcając się jej, pracując w gronie osób, które ją wyznają, coraz lepiej ją rozumieją, utwierdzają się w niej. Sylwia Gorzelany wspomina akcję na wrocławskim rynku, gdy kilka miesięcy temu rozdawała ulotki pro life. Czuła się niewprawna w rozmowie o in vitro i argumenty jej rozmówczyni dotyczące tzw. sprawy prof. Chazana pozornie wydawały się mocniejsze. – Ale to tak okrutnie brzmiało… Ta pani domagała się śmierci takich dzieci – wspomina z bólem Sylwia. Dziś umiałaby lepiej bronić swoich racji. Rajd tę postawę jeszcze umocni.

Doświadczył tego już dwukrotnie Kamil Duc, wie, co dały mu poprzednie edycje. – Nie chcę wierzyć w sprawę na ślepo – mówi. – Wciąż szukam potwierdzenia, że walczę w tej naprawdę dobrej. Rajd mi w tym pomaga. Na rajdzie łatwiej przełamać się, by wręczyć ulotkę, rozpocząć rozmowę na drażliwy temat. Ludzie są naturalnie zaciekawieni oznakowaną grupą wjeżdżającą do ich miejscowości. Pytają, skąd i dokąd zmierza, i w jakim celu. Zaczyna się rozmowa. To wtedy rajdowcy mogą zobaczyć, że nie taki diabeł straszny, że ludzie często opowiadają się za aborcją, eutanazją lub in vitro ze zwyczajnej niewiedzy. – Dla wielu jest to takie „co z tego, niech sobie będzie”. Ale gdy się z nimi rozmawia, to można usłyszeć, że nie zdają sobie sprawy, z czym to się wiąże. Dlatego właśnie spotkania z ludźmi są dla mnie na trasie najważniejsze. Mówimy im, co o tym myślimy, ale też pytamy ich o zdanie – opowiada Kamil. Zresztą częściej niż ataku ze strony rozmówców doświadczył wsparcia. – Ludzie doceniają nasz wysiłek. Zwłaszcza ci, którzy zetknęli się w jakiś sposób z aborcją, umacniają nas, by mówić o tym dalej.

Kamil sam należy do osób, które zetknęły się z nią w bliskim otoczeniu. Jakiś czas temu zdecydowała się na nią jego znajoma. – Były już nawet tabletki poronne. Zażyła je. Jednak w końcu to dziecko urodziło się, jakimś cudem. Teraz ona jest szczęśliwą mamą. Bardzo szczęśliwą.

Chlebem i… bananami

Ksiądz Wilk wciąga młodych do walki o ochronę życia poczętego, ponieważ nie chce się zgodzić na dyktat mediów, przekonujących, że dziś już niemal wszyscy są za aborcją. – Fenomen rajdu: przez te 6 lat spotkałem się w jednym mieście w Polsce z reakcjami negatywnymi, i była to Warszawa. Tylko tam. A przejechaliśmy wiele dużych miejscowości, np. trasa trzeciej eskapady wiodła wyłącznie przez duże miasta. To zatrważające: Warszawa to przecież nasza stolica – ubolewa duszpasterz. Zarazem rozumie, że wielu ludzi nie znajduje w sobie sił na protestowanie. Jest przekonany, że są jednak i tacy, których Pan Bóg do tej walki powołuje. Zalicza do nich siebie i swoich podopiecznych. Bez wahania inspiruje ich, by podejmowali zadania, które tylu przerastają. – To bardzo podnosi morale. Pokazuje, że jeszcze Polska nie zginęła. I dlatego trzeba mówić o dzieciach, w których ręce złożymy jej losy. Ale te dzieci muszą się najpierw narodzić. To nie może być zastęp pomordowanych – mówi z przekonaniem ks. Wilk.

Zazwyczaj są dobrze przyjmowani. Ludzie sypią im kwiaty pod koła. Bywa, że wyjeżdża po nich powitalny komitet lub wóz strażacki, by wprowadzić peleton do miejscowości. Raz dowiedziało się o nich z radia Koło Gospodyń Wiejskich. Kobiety czekały przy szosie. Żeby im cykliści nie umknęli, zastawiły ją szlabanem. Nakazały skręcać w boczną drogę. – Zajeżdżamy na jakieś podwórko. Tam ogromny stół. Na nim, prócz tradycyjnego jedzenia, 20 kg bananów i 200 drożdżówek. Jedliśmy je 3 dni – śmieje się ks. Janusz. – Pewien proboszcz dowiedział się o naszym przejeździe przez jego parafię z radia. W ciągu pół godziny postawił na nogi całą wieś. Uderzył w dzwon i ludzie się zbiegli. Wszyscy wspólnie modliliśmy się za poczęte życie.

Modlitwa to ważny element rowerowego pielgrzymowania. Eucharystia rozpoczyna każdy dzień, ok. 15.00 rajdowcy odmawiają w miejscu publicznym Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Widzą wyraźnie, jak bardzo Rajd dla Życia prowadzony jest przez słowo Boże. – Każdy rajd otwiera się tekstem o życiu. W tym roku było to czytanie o bezpłodnej Sarze, której Bóg obiecał potomka – mówi ks. Wilk. – Ponadto zdarzyło się tak, że rozpoczęliśmy rajd, gdy polski parlament przegłosował ustawę promującą in vitro. Dlatego podejmujemy także ten temat, mówimy napotkanym ludziom, że żadne eksperymenty i ingerencja medyczna w naturę ludzką nie zastąpią wiary w Boga. On potrafi wzbudzić życie tam, gdzie go po ludzku być nie powinno. Podjęliśmy też decyzję, by modlić się za pary, które bezskutecznie próbują począć potomstwo.

Błogosławiona podróżniczka

Wiozą ze sobą relikwie bł. Karoliny Kózkówny, patronki KSM-u i młodzieży – choć oficjalnie jeszcze nią nie jest, zostanie nią ogłoszona podczas ŚDM w Krakowie. Rajdowcy dla życia tym bardziej czują się zobowiązani, by w czasie postojów zapraszać młodzież na przyszłoroczne spotkanie z papieżem Franciszkiem. – Karolina jedzie na rowerze. Ona… lubi podróże. Leciała już paralotnią i samolotem – uśmiecha się ks. Wilk na wspomnienie poprzednich rajdów, które wiodły równolegle ścieżką powietrzną. Dostrzega, że błogosławiona ma patent na wkradanie się w serca młodzieży. – Jest jak taki dyskretny anioł. Uczy nas bycia razem. Z roku na rok obserwuję, jak młodzi są coraz bardziej zaradni. Na początku trzeba było przydzielać zadania, kto będzie zmywał, kto pakował. Teraz już tego nie ma. Sami garną się do pracy, bez komend. Taka właśnie była Karolina – szukała, gdzie mogłaby pomóc. Oni to samo. Młodym udziela się także jej męstwo.

Kacper Juszczak jest na rajdzie pierwszy raz. Już pierwsze dni dały mu porządnie w kość. – Jest ciężko, nawet bardzo. Ale trzeba się poświęcić. Nie ma opcji, że wymięknę – zapewnia z rycerskim zacięciem. – Trzeba stanąć w obronie życia. Bo kto za te dzieci będzie walczył?