Nie zepnę się liną z byle kim

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 25.07.2015 06:00

Idą tam, żeby uczyć się pokory i smakować prawdziwą przyjaźń.

Do ekwipunku, który waży 40 kg,  trzeba dołożyć „kościół” albo „małego księdza”, czyli zestaw do odprawiania Mszy św. ks. Tomasz Krupnik Do ekwipunku, który waży 40 kg, trzeba dołożyć „kościół” albo „małego księdza”, czyli zestaw do odprawiania Mszy św.

Spotkali się we wrocławskim seminarium. Wojtek Iwanicki, Arek Raczyński i Grzesiek Kwiatkowski – zakochani w Panu Bogu i w górach. Gdy przeszli do Świdnicy, bo powstała diecezja, dołączył do nich Tomek Krupnik.

Korony do zdobycia

Wszystkie kleryckie wakacje spędzali w górach. Rok za rokiem zdobywali kolejne szczyty Korony Gór Polski (jest ich 28). Dojrzewali nie tylko do święceń, ale i do coraz ambitniejszych wypraw. – Mam schodzone Bałkany – opowiada ks. Wojtek, i to on będzie przewodnikiem po księżowskiej przygodzie wspinaczkowej. – Zaczęliśmy nową kolekcję, tym razem Koronę Gór Europy. Na razie od 2008 r. na mojej liście jest odhaczonych 12 wypraw. Zostało jeszcze... 35 – uśmiecha się, ale z bólem, bo leczy rany po ostatniej wyprawie. Na Mont Blanc.

Wszystkie palce

– Adam Bielecki, himalaista, powiedział kiedyś, że żadna góra nie jest warta nawet jednego odmrożonego palca – mówi ks. Wojtek, kiedy zaczyna opowiadać o wyprawie na Mont Blanc, z której wrócił 20 czerwca, i o tej, w której uczestniczy od 9 do 20 lipca – na Elbrus. – Dlatego mimo ogromnego pragnienia wejścia na szczyt nie rezygnujemy ze zdrowego rozsądku – mówi w liczbie mnogiej, bo na najwyższy szczyt Europy wchodził z ks. Tomkiem Krupnikiem, a Elbrus zdobywają w towarzystwie wypróbowanych przyjaciół z Poznania. – Mont Blanc nas pokonał. Na wysokości 4300 przy wietrze 90 km na godzinę i temperaturze minus 8 (odczuwalna to minus 20) decydowaliśmy: iść czy zawracać? Ostatecznym argumentem za odwrotem było to, że przed nami były jakieś cztery godziny marszu (tak! tak! 500 m do szczytu i cztery godziny!), a my nie mieliśmy już ciepłych napojów – przyznaje.

Pod osłoną nocy

Kluczową kwestią jest aklimatyzacja. Powyżej 3000 metrów organizm człowieka z nizin zaczyna fiksować. Objawy są różne i z różnym natężeniem występują, to sprawa indywidualna: wymioty, bóle głowy, zawroty, majaki, obrzęk mózgu – głównie to oraz wszystkie ich kombinacje. – Trzeba więc wchodzić stopniowo, sprawdzając, jak reagujesz na kolejne 100 metrów wyżej. Mont Blanc zdobywa się tak: 3200 pierwszy obóz, potem 3800. Organizm ma czas na przyzwyczajenie się do zmienionych warunków atmosferycznych: przede wszystkim ciśnienia i zawartości tlenu w powietrzu. Stąd, w nocy, wyrusza się na szczyt. Krok za krokiem, czy raczej kroczek za kroczkiem, powoli i miarowo, ale w nieustannym ruchu, żeby nie przemroził wiatr. 18 czerwca wyszła nas ze czterdziestka. Na szczyt wszedł co czwarty. Nam się nie udało.

Bliżej mamy

Każda wyprawa jest próbą dla ciała i dla ambicji. Dla zdrowego rozsądku i hierarchii ważności spraw. Każda jest mocną szkołą, bo pokazuje prawdę o człowieku. – Cenię sobie ludzi, z którymi wyruszam – mówi ks. Wojtek. – Nie zepnę się liną z byle kim – przyznaje. – Góry to śmiertelnie poważny przeciwnik, dlatego wobec ich potęgi trzeba być ubezpieczanym przez kogoś, komu się bardzo ufa – wyjaśnia. Może dlatego chce się tam wracać? Bo jest się autentycznym. Bez udawania, bez masek, bez zadęcia, bez całego stelażu konwenansów – naturalnym, bo tylko taki ma szansę zmierzyć się z wyzwaniem. – Góry to piękno i potęga, to świat, gdzie Bóg jest na wyciągnięcie ręki. Ładnie mówił o tym papież: „Wobec piękna gór czuję, że On jest, i dlatego zaczynam się modlić” (słowa te wyryte są w kamieniu na Mogielicy w Beskidzie Wyspowym) – mówi ks. Wojtek. – I jeszcze jedno, w górach jestem bliżej mamy – dorzuca, wspominając nieżyjącą rodzicielkę.