Dobrze nam to wychodzi

publikacja 24.07.2015 06:00

O muzycznych perspektywach, swoich śpiewakach i czytaniu nut mówi Marta Moneta, dyrygentka.

Dobrze nam to wychodzi ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość

Ks. Roman Tomaszczuk: Jesteś dyrygentką… jak można czytać jednocześnie kilka zapisów nutowych?

Marta Moneta: Potrzebowałam na to dwóch lat, tyle nam to zajmuje na studiach. (śmiech) Teraz nie ma już problemu, dochodzi się do wprawy. Zresztą dla dyrygenta chóralnego ważniejsze od czytania jest słuchanie.

Po co jest dyrygent? Wszyscy mają te same nuty przed oczami, więc czemu potrzebny jest jeszcze ktoś, kto macha rękami?

Dyrygent ma nie tylko pilnować, żeby każdy zaśpiewał czy zagrał odpowiednie dźwięki. On decyduje też o interpretacji utworu. A potem przekonuje wszystkich do tego, że ma rację. (śmiech) Poza tym dyrygent chóralny, a takim jestem, musi też uczyć. Pracujemy bowiem najczęściej z amatorami, profesjonalnych zespołów śpiewaczych nie ma zbyt wiele.

W Prusicach znają Was bardzo dobrze, co w tym roku przedstawiliście jurorom i publiczności?

Cztery utwory. Starałam się tak dobrać program, żeby pokazać walory zespołu. Zaczęliśmy od  „Adoremus in aeternum” Allegriego, jest w tym utworze fragment chorałowy, a my się chorałem zajmujemy, bo wykonujemy śpiewy na Mszy trydenckiej. Potem „Amicus meus”, utwór skomponowany przez brata Haydna. „O crux ave” Rihardsa Dubry – bardzo spokojny i nastrojowy, a na koniec „Laudate Dominum” współczesnego kompozytora Knuta Nysteda, bo zależało mi na czymś mocnym, żywiołowym.

Pomysł na repertuar był dobry, skoro zdobyliście pierwsza nagrodę podczas Przeglądu Pieśni Religijnych.

Jestem w szoku, że tak się stało. Widziałam, że wśród wykonawców jest kilka naprawdę dobrych zespołów, których słuchałam z przyjemnością. Jeśli już dopuszczałam jakieś fantazje na temat werdyktu, to raczej wyróżnienie dla nas, a nie pierwszą nagrodę.

Jest Was tylko jedenaścioro – to tyle, ile rozdziałów liczyła Twoja praca magisterska, którą niedawno obroniłaś.

(śmiech) Na to nie wpadłam, ale faktycznie właśnie uwieńczyłam swoją edukację akademicką zdaniem egzaminu magisterskiego i przedłożeniem pracy magisterskiej pt. „Specyfika pracy z małym zespołem chóralnym na przykładzie Scholi cantorum »Exultet«”, która de facto była opisem naszego zespołu. Oczywiście przede wszystkim pod względem muzycznym.

Możesz nam przedstawić swoim śpiewaków?

Z przyjemnością. Założyciel – ks. Zbigniew Chromy, nasz opiekun duchowy i bardzo dobry baryton. Jemu zawdzięczamy istnienie, ale też rozwój wewnętrzny, co, myślę, ma też wpływ na jakość naszych wykonań. Basem jest także mój brat, Kamil, który doszedł do nas, gdy przeszedł mutację. Właśnie odebrał wyniki egzaminów maturalnych, chce studiować prawo. Dwa młode tenory: Mateusz Bąkowski, student teologii, i Szymon Chojecki, przedstawiciel handlowy – obaj są z nami od samego początku. Dalej mamy alty: Bożena Baranowska, nasz skarbnik i nasz chóralny McGyver, bo nie ma rzeczy, której nie potrafiłaby naprawić i załatwić. Ciepła i serdeczna. Basia Rejkowicz, utalentowana studentka Akademii Muzycznej, gra na fortepianie. Marta Steczko – przepiękna, unikatowa barwa altowa, zakochana w języku portugalskim, który zna. Natalia Murdzek – studentka dyplomacji europejskiej na UWr, śpiewa zarówno w sopranach, jak i w altach, więc bardzo cenna dla dyrygenta. Małgosia Stachoń, także sopranistka, także tegoroczna maturzystka, flecistka. I jeszcze pani prezes Agnieszka Dubicka, pasjonatka cukiernictwa z talentem plastycznym, więc dekoracje jej tortów są niezrównane, skończyła śpiew w szkole muzycznej.

Jesteście przyjaciółmi?

Istniejemy od 5 lat i staliśmy się przez ten czas dla siebie kimś ważnym, bliskim i na pewno specjalnym. Nie boję się nazwać naszych więzów rodzinnymi – choć w tym szerszym znaczeniu.

Brzmi bardzo hermetycznie. Jesteście otwarci na innych?

Oczywiście. Co wynika też z naszej historii. Z pierwotnego składu zostało tylko kilku muzyków. Inni dołączali na różnym etapie naszego rozwoju. Co więcej liczymy na to, że uda nam się pozyskać jeszcze kilka głosów. Uważam bowiem, że praca z 16 lub 18 osobami jest najbardziej komfortowa.

Stajecie się utytułowanym zespołem, więc pewnie nie jest łatwo się do Was dostać

Liczą się talent i pasja śpiewania. Nut nie trzeba umieć czytać.

Zwycięstwo w Prusicach otwiera przed Wami jakieś nowe możliwości?

Owszem, właśnie otrzymaliśmy zaproszenie do udziału w konkursie Vratislavia Sacra. To międzynarodowa impreza i występ przed jej publicznością oraz jury sam w sobie jest już wyróżnieniem. To jednocześnie doping do jeszcze większego wysiłku. Gdy taki cel jest wyznaczony, trzeba naprawdę bardzo systematycznej i metodycznej pracy.

Chyba dobrze, że taka propozycja przyszła właśnie teraz, kiedy wracasz do Świdnicy.

– Tak, dobrze się składa, bo faktycznie byliśmy przez 5 lat moich studiów w bardzo trudnej sytuacji: ja w Warszawie, śpiewacy w Świdnicy. Próby, dojazdy, konsultacje – wielkie wyzwanie i jedyny znany mi zespół pracujący w takim układzie. Teraz będzie komfortowo.

Wiążesz swoja przyszłość ze Świdnicą?

Jak najbardziej. Miałam możliwość zostać w Warszawie, miałam tam pracę, chciałam jednak wrócić do domu. Przede wszystkim ze względu na scholę, bo ten zespół ma tak ogromny potencjał, jest tak dobry, że znalezienie kogoś podobnego byłoby bardzo trudne, a budowanie zespołu od podstaw to już w ogóle zadanie karkołomne. Jestem szczęściarą, dlatego nie zrezygnuję z tego.

Co tu będziesz robić? Mamy już kilku młodych muzyków, a zadań raczej nie przybywa…

To prawda, jest nas kilkoro, ale każdy zajmuje się trochę inną przestrzenią muzyczną. Myślę, że będzie miejsce i dla mnie. Poza tym niedaleko są większe miasta, mam też szersze niż dyrygenckie doświadczenie pracy: uczyłam w szkole muzycznej, jestem organistką. Na razie jak wielu innych studentów, nie tylko po akademii muzycznej, faktycznie szukam pracy.

TAGI: