Samotny jeździec

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 26.07.2015 06:00

– Miałem wrażenie, że papież mówi: „Ej, ty, Thomas, zajmij się tym”. I zająłem się – mówi prof. Thomas Hilgers, ojciec naprotechnologii. Był pierwszym głosem lekarskim za oceanem, który stanął do walki z in vitro, antykoncepcją i aborcją.

Podręcznik prof. Hilgersa  zwany „Biblią naprotechnologii”, to pełne kompendium wiedzy medycznej o płodności człowieka Roman Koszowski /foto gosć Podręcznik prof. Hilgersa zwany „Biblią naprotechnologii”, to pełne kompendium wiedzy medycznej o płodności człowieka

Mojżesz w Księdze Wyjścia wzywa do rozmnażania się. A wy słuchacie Kościoła, który mówi wam, że dziecko to dar – rzucił do prof. Thomasa Hilgersa w czasie historycznej debaty w Poznaniu w 2011 r. prof. Marian Szamatowicz. „Dziwne, że do naszej dyskusji o in vitro i naprotechnologii z uporem wtrąca pan, profesorze, argumenty wiary. Używajmy tylko tych medycznych!” – spojrzał na przeciwnika amerykański lekarz.

Pierwsze chyba w świecie starcie „ojca” pierwszego dziecka z in vitro w Polsce z chirurgiem, ginekologiem i twórcą naprotechnologii trwało trzy godziny. „Pan nie jest naukowcem, profesorze Hilgers! Wyników pańskich badań nikt nie powtórzył na świecie. Nie widziałem też pana na żadnym naukowym zjeździe…” – mówił prof. Szamatowicz. Amerykanin spojrzał na Polaka i uśmiechnął się: „Cóż, kolego, nikt nie zaprasza mnie na zjazdy, w których pan uczestniczy, bo jesteśmy z dwóch różnych światów. Polecam panu podręcznik do naprotechnologii, przekona się pan, że wiemy na temat niepłodności więcej niż pan. I że nie niszczymy zdrowia pacjentek i nie zabijamy ludzkich istnień, tak jak pan to robi”.

Niestety, brak uznania wśród ginekologów dla Hilgersa jest faktem. Nic dziwnego, skoro amerykański lekarz wydał wojnę antykoncepcji, aborcji i in vitro w skali świata. Niestety, od początku był w tej walce sam. „Byłem sam, naprawdę sam. Miałem tylko rodzinę, prawie nie miałem przyjaciół” – mówi w rozmowie rzece z Tomaszem Terlikowskim. „Byłem jedynym człowiekiem w USA, którego zwolniono ze służby wojskowej za odmowę wykonania aborcji” – wyznaje. „Poddano mnie wtedy m.in. badaniom psychiatrycznym”.

Gorzej jednak Hilgers przyjmuje fakt milczenia amerykańskiego Kościoła. Episkopat USA nigdy go nie poparł. Kiedy lekarz podzielił się z kilkoma amerykańskimi księżmi swoim entuzjazmem dla encykliki „Humanae vitae” Pawła VI (to ten papieski dokument stał się dla niego bodźcem do stworzenia naprotechnologii), usłyszał: „Po co to czytasz?”. „To była dla mnie wielka próba wiary!” – mówi z bólem. „Ale jeśli się wierzy, to naprawdę można przetrwać i taką próbę”.

Kij w mrowisko

Postawny, wysoki mężczyzna z białą brodą, od razu budzi zaufanie. Mocny uścisk dłoni, ciepły głos i entuzjazm dla życia. Jak to Amerykanin. Pamiętam, gdy pierwszy raz zobaczyliśmy się w Lublinie. Hilgers przyjechał z żoną. Zadbana blondynka, elegancki kostium, makijaż i równie ciepły ton głosu. Zrobili na mnie ogromne wrażenie. To dzięki inspiracji Sue w 1978 r., dokładnie w dniu śmierci papieża, powołano Instytut Pawła VI, pierwszy ośrodek w świecie, który diagnozuje i leczy niepłodność. To ona była jedynym wsparciem Thomasa, kiedy wyrzucano go z kolejnych szpitali za odmowy wykonania aborcji.

Hilgers szybko stał się ikoną sprzeciwu wobec ślepego postępu medycyny. Co ciekawe, ani tego nie planował, ani tym bardziej nie sądził, że zostanie lekarzem. „Wybrałem medycynę, bo mój starszy brat poszedł na te studia” – mówi w książce „Nadzieja na dziecko. Czyli cała prawda o naprotechnologii”. I zaraz dodaje: „Ale miałem świadomość, że jestem we właściwym miejscu”. Hilgers od początku angażował się w działania pro life. I tak poznał swoją żonę. Był 1971 rok. Sue organizowała sympozjum na uniwersytecie w Minnesota. Thomas miał wykład o aborcji. „Każdy z nas miał mówić 15 minut. Moje wystąpienie trwało pół godziny. Sue była o to naprawdę wściekła”. Hilgersowie śmieją się dzisiaj, że byli w zasadzie tylko na trzech randkach. „Poza tym przyklejaliśmy wspólnie znaczki, wkładaliśmy do kopert różne pisma w ramach działalności pro life”.

Ale Hilgersowi nie do końca podoba się to, co robili i robią obrońcy życia w USA. „Nie szukają przyczyn aborcji, zajmują się tylko prawem (…), w ogóle nie interesują się sprawami związanymi z płciowością i płodnością”. Za to Hilgersa wciągało właśnie to. Pierwsze badania nad płodnością przeprowadził już w 1968 r. Przez kolejne lata doszedł do wielu prostych wniosków. „Tu je zapisałem!” – pamiętam, jak profesor położył na ławkę w czasie naszego spotkania gigantyczny podręcznik do naprotechnologii. Nie bez powodu mówi się o nim „Biblia płodności”! Ma rozmiary największego podręcznika do współczesnej interny prof. Szczeklika. Jest tu chyba wszystko, co medycyna wie o rozrodzie. Wykresy, zdjęcia, diagnostyka i leczenie. Ginekologia łączy się tu z chirurgią, endokrynologią i nie tylko. Podręcznik nie doczekał się polskiego przekładu – to niezrozumiała szkoda, bo w Polsce na jego bazie szkoli się sporo lekarzy. Wielu jednak nie posługuje się tak dobrze językiem angielskim i nie może korzystać z wiedzy Hilgersa, który zna się na ludzkiej płodności jak nikt w świecie. Jak z rękawa sypie historiami pacjentek, które zgłosiły się do niego po nieudanych próbach in vitro. „Wydali 20 tys. dolarów na nic. Nie wykryto u nich endometriozy, ani złej jakości spermy u mężczyzny. Poprawiliśmy jakość nasienia, podając hormony mężczyźnie, i wykonaliśmy zabieg laparoskopem u kobiety. I zaszła w ciążę!” – cieszył się Hilgers.

Przekonuje, że wbrew temu, co wmawiają pacjentkom „invitrowcy”, człowiek ma wpływ na swoją płodność. Nie ma tylko cierpliwości. Hilgers wie, co mówi, bo po latach studiów na jezuickim Uniwersytecie Creighton przebadał trzy tysiące kobiet. Stworzył tym samym największą w świecie bazę danych o owulacji. Zespół Hilgersa odkrył wiele zaskakująco prostych przyczyn kłopotów z zachodzeniem w ciążę. Często kobiety cierpią na czasowy braku owulacji. „Wiele z nich ma tzw. zespół pustego pęcherzyka, zapadanie się pęcherzyków lub opóźnione pęknięcie (zachodzi, zamiast w ciągu 10 sekund, przez wiele dni) – tłumaczył Hilgers. – Ciemne krwawienie u kobiet przykładowo może być sygnałem o procesie zapalnym szyjki macicy lub dowodem na istnienie mikropolipów. Wiele przyczyn niepłodności można wyeliminować chirurgicznie lub podając zwiększone stężenie progesteronu”.

Hilgers wbił kij w mrowisko w świecie ginekologów. „Medycyna przez program in vitro zrobiła gigantyczny krok wstecz!” – przekonywał. „Poddała się”.

W rękach Boga

Był 1977 rok. Pierwsze dziecko z in vitro już się poczynało. 25 czerwca 1978 w angielskim Oldham na przedmieściach Manchesteru urodziła się Louise Brown. Choć mało kto wie, że tak naprawdę pierwszej próby sztucznego zapłodnienia dokonał nie Brytyjczyk Robert Edwards, a już w 1961 r. włoski embriolog prof. Daniel Petrucci. Włoch przerwał doświadczenie, kiedy watykański dziennik „L’Osservatore Romano” stanowczo potępił jego działania i zarzucił mu „ingerencję w to, co jest wyłącznym prawem i przywilejem Boga”. Edwards nie miał tyle pokory. Mimo że pojawiła się już papieska encyklika „Humane vitae”. Paweł VI potępił w niej wszelkie sztuczne metody rozrodu.

W 1978 r. lekarze przestali szukać przyczyn niepłodności. „Straciliśmy 30 lat badań!” – mówi Hilgers. Amerykanin nie miał jednak czasu na załamanie, bo 26 września urodziło mu się pierwsze dziecko. „Daliśmy mu na imię Paweł, na cześć papieża” – mówi Terlikowskiemu. Paul (Paweł) Hilgers urodził się w dniu urodzin Pawła VI. „A przyszedł na świat dwa tygodnie przed terminem. Nie ma przypadków” – kwituje lekarz. Kiedy Hilgers trzymał na rękach syna, przypomniał sobie scenę, gdy po raz pierwszy ślęczał nad tekstem „Humanae vitae”. Poruszył go siódmy rozdział, gdzie papież pisze o tym, że rozród człowieka musi odbywać się w naturalnych, a nie w sztucznych warunkach. „Miałem wrażenie, że papież mówi: »Ej, ty, Thomas, zajmij się tym«. No i się zająłem” – mówi prof. Hilgers.

Z Sue więc zaczęli budować w stanie Nebraska instytut. „Zajęło nam to siedem lat.(…) Budowaliśmy wszystko na fundamencie wiary. Po pierwszym roku mieliśmy dramatyczny deficyt”. Hilgersa uratowali Rycerze Kolumba. Nikt inny nie chciał mu pomóc, nie dostawał żadnych dotacji stanowych, bo jego klinika odmawiała badań nad antykoncepcją czy metodami sztucznego rozrodu. Kiedy na Stolicy Piotrowej zasiadł Jan Paweł II, Instytut rozkwitł. „Jan Paweł II rocznie przekazywał nam 50 tysięcy dolarów. Byliśmy jedyną organizacją w USA, która otrzymywała fundusze papieskie” – wyznaje lekarz.

Hilgers jest pochłonięty badaniami, żyje problemami pacjentek, świętuje każde narodzenie ich dzieci. Ale wszystkim tym żyje też jego rodzina. Ma pięcioro dzieci i trójkę wnucząt. W wolnych chwilach słucha Presleya. I tylko jego. Grywa też na perkusji. Jako nastolatek zdobył trofeum najlepszego perkusisty w Minnesocie. Dzieci mają talent po ojcu. I wszyscy uwielbiają mecze futbolu i koszykówki. „Mamy dwa bilety na cały sezon na całą rodzinę i się nimi wymieniamy” – przyznaje Hilgers Terlikowskiemu. „Bo za dużo kosztuje kibicowanie całą rodziną”.

Paul, pierworodny, jest prawnikiem i pracuje w Instytucie Pawła VI. Przejmuje po tacie schedę. Steve i Teresa są rezydentami na ginekologii i położnictwie. Steve, podobnie jak starszy brat, jest też prawnikiem i ekonomistą. Teresa myśli o chirurgii. Matthew – urodził się w dniu ogłoszenia encykliki „Evangelium vitae” – chce studiować medycynę. Hilgersowie podkreślają, że nigdy swoich dzieci do niczego nie nakłaniali. Same chłonęły to, czym żyli rodzice.

Naprotechnolog przyznaje, że jego praca nie tylko wpłynęła na wybory dzieci, ale zaczęła „dotykać ludzi w sposób, którego nie przewidział”. Wiele jego pacjentek się nawróciło. Hilgers sam nie potrafi wyjaśnić tego fenomenu. Jako lekarz ma nie tylko wiarę, serce i wybitną inteligencję. Ma również charyzmę. I w tym, co robi, staje zawsze po stronie Boga. „Jestem tylko Jego instrumentem” – przekonuje. „Podjęliśmy decyzję w Instytucie, że będziemy naszej pracy poświęcać się w stu procentach, że damy z siebie wszystko. To dzieło było od samego początku w rękach Boga”.

TAGI: