Wakacyjna kindersztuba

Katarzyna Matejek

publikacja 29.07.2015 06:00

Wcale nie chodzi o zasypanie dzieci atrakcjami. Trudno zresztą przebić ofertę mediów, z którymi na co dzień niemal się nie rozstają. Chodzi o coś więcej. O dobre chrześcijańskie wychowanie.

Wakacyjna kindersztuba Katarzyna Matejek /Foto Gość

Dzieciaki, które przyjechały na tegoroczne kolonie organizowane przez Caritas, pochodzą w większości z miast naszej diecezji, tych z wiosek jest niewiele. Plażowanie, zwiedzanie, rejsowanie po Bałtyku to bezsprzecznie atrakcje wypoczynku w Kołobrzegu, a jednak maluchom trudno wejść w rytm wypoczywania. To już pokolenie wychowane w czterech ścianach, przedkładające zabawę multimedialną na wysoko wyspecjalizowanym sprzęcie nad ganianie z rówieśnikami do zmierzchu.

Ognisko ich nie „grzeje”

Popołudnie na terenie ośrodka. Znad ogniska zaczyna unosić się przyjemny dym. Niemal czterdziestka dzieci schodzi się wokół, biorą patyki, smażą kiełbaski. Niby wszystko gra, ale czegoś brakuje. Wychowawcy z przykrością obserwują, że dla ich podopiecznych ognisko to żadna atrakcja. – Kiedy je rozpaliliśmy, nie czuły, że to coś fajnego – ubolewa koordynator i kierownik kolonii Caritas Krzysztof Dzietczyk. – Nie było frajdy i ochoty do zabawy. Trącały się jedno o drugie. Każde z nich przeżywało to indywidualnie. Choć to było już po kilku dniach integracji. K. Dzietczyk jest świadomy, że dzieci wolałyby spędzić ten czas w pokoju, z komórką, internetem. Tam znajdują emocje. Ognisko – przy punktach nabijanych podczas gry choćby na prostych platformówkach – niestety wysiada.

Wystarczyło, że decyzją podjętą jednogłośnie przez wychowawców i rodziców, zapytanych o zdanie telefonicznie, odebrano dzieciom telefony komórkowe na kilka godzin. – To było tylko pół dnia, z czego duża część była wypełniona programem wspólnych zajęć, a zachowanie dzieci objawiało symptomy pewnego uzależnienia od komórki, od gier – zauważa wychowawczyni Ewelina Stokowska. – Dzieciaki po prostu nie wiedziały, co ze sobą zrobić, czym wypełnić czas. Było dużo fochów, a nawet buntów, obrażeń, tupnięć. Niektóre wręcz płakały z powodu braku komórki. Ale pracownicy Caritas nie dają się przekabacić maluchom.

– Właśnie dlatego tak ważne jest wychodzenie na łono natury, zabawy pod gołym niebem – stawia sprawę po męsku K. Dzietczyk. – Dzieci nie są jeszcze w pełni ukształtowane psychicznie, społecznie, potrzebują rozwijać się w warunkach naturalnych, nie wirtualnych. Nie możemy rezygnować, musimy próbować odrywać je od gadżetów. Tutaj wychodzimy każdego dnia kilka razy – nad morze, na plac zabaw przy ośrodku, do miasta, na spacer.

W słabym ciele…

– Realizujemy program oparty na edukacji i wypoczynku oraz rozwijaniu sprawności fizycznej. Ostatnia wytyczna wcale nie jest najłatwiejsza do przeprowadzenia, ponieważ dzieci nie są przyzwyczajone, by bawić się ruchowo – wyjaśnia koordynator. Wychowawcy zauważają, że kondycja młodego pokolenia z roku na rok spada. – Są słabsze fizycznie, zdecydowanie. Niechętnie się ruszają – mówi E. Stokowska. – Mimo to spędzamy czas bardzo aktywnie. Dzień mamy wypełniony zajęciami od 7.30 do 22.00, z jedną godzinną przerwą na poobiednią ciszę. Jednak po zmęczeniu dzieciaków widzimy, że nie są przyzwyczajone do aktywności. Niektóre wolałyby nie opuszczać ośrodka. A powody, by go opuszczać, są interesujące: plażowanie, kąpiel w morzu, zwiedzanie Kołobrzegu, koncert, rejs statkiem, wejście na latarnię morską. Albo baloniada, czyli obrzucanie się w upalny dzień balonami napełnionymi wodą, albo konkurs talentów lub konkurs na piaskową rzeźbę.

Żeby pomóc dzieciom przełamać niechęć do zabaw ruchowych, zaproszono animatora sportowego, który pokazywał im, że na piasku da się nie tylko leżeć lub kopać w nim doły, ale można grać w piłkę w grupie, rywalizować w wyścigach, nauczyć się nowych sztuczek. Bo przecież nigdy nie wiadomo, kiedy będzie potrzebna dobra kondycja fizyczna – jak to zdarzyło się pewnego popołudnia, gdy koloniści musieli biec spory kawałek po plaży, by zdążyć na statek czekający w porcie. – Trasę z ośrodka Aniołów Stróżów do przystani pokonaliśmy w 25 min – uśmiecha się na wspomnienie E. Stokowska. – To był prawie sprint! Ale nikt się nie poddał.

… słaby duch

Ale nie tylko kondycja fizyczna jest do nadrobienia. Kolonie okazują się świetną okazją, by podciągnąć dzieci z… pobożności. Kolonie to nie rekolekcje, nie ma tu konferencji, warsztatów o wierze lub długich czuwań. A jednak trudno przecenić podstawowy „pakiet” modlitw, który dzieciom zaproponowano. – Modlimy się rano i wieczorem, w kaplicy połączonej z ośrodkiem, oraz przed posiłkami. Dla niektórych dzieci to zupełna nowość, pierwszego dnia nie potrafiły się przeżegnać, odmówić „Ojcze nasz” albo „Zdrowaś Maryjo” – relacjonuje opiekunka.

Podczas niedzielnej Mszy św. wychowawcy zauważyli, że niektóre dzieci nie znają części stałych. Nie odpowiadają na wezwania kapłana, nie śpiewają, są bierne. – Na szczęście po kilku dniach widać postępy. Dzieci są bardziej skupione na modlitwie, zaczynają ją przeżywać. A nawet chcą dać coś od siebie – mówi z nadzieją pani Ewelina. Ujęło ją, gdy jeden z chłopców, wcześniej niezainteresowany tym elementem dnia, zapytał, czy może poprowadzić modlitwę. Oczywiście mógł, bo wychowawcy oddają część inicjatywy podopiecznym – to oni pomagają wybierać pieśni i pacierze.

Kolonia katolicka daje dzieciom szansę wzrostu w wierze. Silnie działa tu czynnik wspólnotowy, którego wielu młodych chrześcijan jest pozbawionych we własnych domach, gdzie rodzinna modlitwa zanikła, a Msza św. niedzielna należy do rzadkości.

Bejsbolówki z głów!

Na korektę czeka też kindersztuba. Nie da się zbytnio pobłażać naraz pięćdziesięciu podopiecznym. To, co niejednokrotnie „upiecze się” w rodzinnym domu, u wychowawców nie przejdzie. – Jeśli w pokojach jest bałagan, to dzieci najpierw muszą go posprzątać. Na plażowanie trzeba sobie zasłużyć – mówi pani Ewelina. Janek Skotnicki z Piły przyznaje, że wychowawczynie są konsekwentne, trzymają rygor i bywa, że krzykną. – Ale są fajne, naprawdę je lubimy – zapewnia. Innym dzieciom też nie przeszkadza stanowczość pań, które doczekały się nawet uroczego wierszyka na swój temat. No i pozwalają się obrzucać balonami z wodą.

Jednak wychowawczynie mimo wielu miłych chwil spędzonych z dzieciakami z przykrością zauważają, że dziecięcy savoir-vivre pozostawia wiele do życzenia. Że trzeba je uczyć podstawowych zasad kultury, np. tego, by chłopak nie trzymał rąk w kieszeni, gdy rozmawia z dorosłym lub z dziewczyną. Albo by zdejmował bejsbolówkę, gdy wchodzi do kaplicy. – Niektóre dzieci nie są nauczone zwrotów grzecznościowych. Kiedy przychodzą do pokoju wychowawców po klucz, zamiast „poproszę”, słyszymy „da pani klucz”. Brakuje im też umiejętności okazania wdzięczności – stwierdza E. Stokowska.

– Pierwsze dni były trudne. Musiałyśmy wszystko kilkakrotnie tłumaczyć. Ale fajne jest to, że dzieci szybko łapią.

Menedżerowie SKC

Na 300 wakacyjnych miejsc, które Caritas mogła zaoferować diecezjanom, drugie tyle zainteresowanych czeka w kolejce. Rodzice chętnie wysyłają dzieci na kolonie z wartościami. Czego mogą się spodziewać? Że po tygodniu do domu wróci… wolontariusz. Dzieci przechodzą podczas kolonii szkolenie z wolontariatu. Jedno z nich poprowadziła opiekunka Marta Kamińska. Do pomocy wzięła uczniów z Białogardu, którzy udzielają się w kole Caritas w swojej szkole. Asia Łusiak i Kacper Witek opowiedzieli rówieśnikom, jak w ramach kwietniowej akcji Pola Nadziei stali z żonkilami na ulicy i zbierali datki od przechodniów na rzecz hospicjum. Kacper podszedł do sprawy jak menedżer, zdecydowanym tonem wyjaśniał, dlaczego to robią: – To dla potrzebujących, żeby mogli żyć jak inni.

Promocja SKC (Szkolnych Kół Caritas) powiodła się. – Niektórzy zaplanowali, że sami założą u siebie takie koło. Albo że się dołączą do jakiegoś innego. Ale lepiej, żeby założyli – walczy o sprawę Asia – żeby nie tylko w jednym mieście czy dwóch były SKC, ale w każdym. Nawet za granicą. Przecież można namawiać znajomych lub rodzinę mieszkającą w innym kraju… – rozpędza się wolontariuszka. Do następnych wakacji daleko. Asia i Kacper mają nadzieję, że z wieloma dziećmi uda im się spotkać wcześniej – na rekolekcjach lub pielgrzymce SKC – z tymi, które udało im się namówić na wolontariat.

Kolonie dla każdego

Gdyby nie oferta Caritas lub parafii, które podobny wypoczynek dla dzieci organizują, wiele maluchów musiałoby zostać w wakacje w domach. Według najnowszych danych GUS, 26 proc. polskich rodzin z czwórką dzieci i więcej dotkniętych jest skrajnym ubóstwem. Ponad 10 proc. wszystkich dzieci w Polsce cierpi skrajną biedę. Wypoczynek i wakacyjne wyjazdy są jedną z najbardziej zaniedbywanych aktywności wśród mniej zamożnych rodzin w naszym kraju. Diecezjalne Caritas dysponują 51 ośrodkami kolonijnymi i ponad 5 tys. miejsc. Na potrzeby akcji wypożyczanych jest także blisko 100 ośrodków wczasowych. W naszej diecezji dzieci korzystają z kołobrzeskiego ośrodka wypoczynkowego Caritas im. Aniołów Stróżów.

Tegoroczna akcja wakacyjna to projekt pionierski. – Dotychczas zarówno zimowiska, jak i kolonie letnie były organizowane przez parafialne zespoły Caritas, a co za tym idzie, nie wszyscy mogli z tych propozycji skorzystać, są bowiem i takie oddziały parafialne, które nie były w stanie, ze względów finansowych i logistycznych, tego zorganizować – mówi dyrektor Caritas DKK ks. Tomasz Roda. Te parafialne kolonie nie zostały zarzucone, natomiast od tego roku Caritas diecezji zaproponowała rozwiązanie wspólne dla wszystkich diecezjan. – Najpierw były to 2 tury zimowiska w Białym Dunajcu, a obecnie 5 tur kolonii tygodniowych w Kołobrzegu oraz jedna na Mazurach. Łącznie zapewniliśmy wypoczynek 400 dzieciom.

Choć koszty kolonii nie były wygórowane, wiele rodzin niezamożnych nie było na nie stać. Jednak i takie dzieci miały szansę wyjechać na tygodniowy turnus nad polskie morze dzięki dofinansowaniu przez lokalny PZC, Caritas diecezjalną lub indywidualnych sponsorów. Niektóre już wróciły do domu. Inne czekają na wyjazd. Kolonie Caritas potrwają do 23 sierpnia.

TAGI: