Z ziemi i ognia

ks. Tomasz Lis

publikacja 03.08.2015 06:00

Choć wydawać by się mogło, że nie święci garnki lepią, to jednak garncarstwo to prawdziwe artystyczne rzemiosło i wielka sztuka, przekazywana często z pokolenia na pokolenie. Tylko spod sprawnych i doświadczonych rąk mogą wyjść prawdziwe dzieła sztuki.

 W Łążku Garncarskim wyrób garnków to tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie ks. Tomasz Lis /foto gość W Łążku Garncarskim wyrób garnków to tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie

Garncarstwo jest dla nas zakonem. To sposób na życie. Najpierw trzeba poznać, jak żyli dawni garncarze, potem zinterpretować to, co się robi, i dopiero wtedy staje się prawdziwym garncarzem. Wytwórczość jest już pochodną tego. Życie garncarza wpisane jest w naturę. Obcuje z nią, wydobywając glinę, wyrabiając ją, wytaczając naczynia i wypalając. Nasze dzieła wychodzą z ziemi i ognia – wyjaśnia Paweł Szymański, garncarz z Kamionka Wielkiego.

Warsztat jak laboratoriom

Podczas tegorocznych warsztatów garncarskich w Łążku Garncarskim pod Janowem Lubelskim każdy mógł poznać, podejrzeć i sam spróbować, jak to się garnki lepi. – Moja przygoda z tym rzemiosłem zaczęła się 14 lat temu, całkiem prozaicznie, a nawet powiedziałbym praktycznie. W pewnym momencie mojego życia zostałem bezrobotny i chciałem przyjąć się do muzeum jako cieśla. Jednak nie było zapotrzebowania. Pani dyrektor powiedziała, że potrzebuje garncarza. I tak zacząłem uczyć się tego fachu, poznawać go, aż w końcu przerodził się w pasję, a następnie w sposób na życie – opowiada garncarz.

Kilka lat później otworzył swoją działalność i wraz z Martą Florkowską stworzyli własny warsztat garncarski. – Dziś, aby garncarstwo było sposobem na życie, trzeba prowadzić tzw. dywersyfikację źródeł utrzymania. Podoba mi się to słowo, bo nijak nie pasuje do dawnego warsztatu garncarskiego. Jednak ekonomia wprowadza w życie konieczne zmiany, także i w to rzemieślnicze. Dlatego w naszym warsztacie prowadzimy wraz z ośrodkami akademickimi badania nad dawnymi technikami garncarskimi, poszukujemy informacji o dawnych narzędziach, odtwarzamy różne techniki wyrobu gliny i wytaczania naczyń na zrekonstruowanych dawnych kołach garncarskich. W naszym warsztacie powstają gliniane naczynia do termalnej obróbki potraw, czyli do gotowania i pieczenia. Staramy się także odtwarzać stare techniki wypalania naczyń, budując dawne piece garncarskie, ale także chlebowe czy grzewcze, odtwarzając zadania zduna. Nasz warsztat to bardziej laboratorium doświadczalne i szkoła garncarska niż zakład ceramiczny – podkreśla pan Paweł.

Jak twierdzi, prawdziwy garncarz to ten, kto stara się poznać, zrozumieć naturę, z której czerpie surowiec, i żyć zgodnie z nią. – Dziś ludzie tęsknią za takim stylem życia, gdzie wstaje się wraz ze wschodem słońca, pracuje w ciszy warsztatu i idzie się spać wraz z zachodem. Dlatego tak chętnie przyjeżdżają na prowadzone przez nas warsztaty. Tutaj nikt nie może się spieszyć, bo garncarstwo wymaga dyscypliny i skupienia – podkreśla.

Garncarskie poszukiwania

W Łążku Garncarskim można co roku spotkać wielu garncarzy, którzy wytaczają przeróżne dzbanki, flakony i filiżanki na bardzo rozmaitych kołach garncarskich. Są te klasyczne, tzw. kopane, gdzie rzemieślnik napędza nogą koło zamachowe, a na obracającym się talerzu formuje wirującą glinę, oraz te mniej znane lub całkiem egzotyczne.

– To koło drążkowe używane było w dawnych czasach w Japonii. My odtworzyliśmy je, umieszczając w specjalnej kasecie, która pomaga w przemieszczaniu się z nim na różne spotkania garncarskie. Oryginalnie w japońskim warsztacie lub domu umieszczane było na stałe w podłodze. Napędzane jest siłą rąk za pomocą drążka, którym rozpędza się koło zamachowe. Bardzo charakterystyczna jest postawa garncarza podczas toczenia. Siada po turecku, nie na stołeczku lub zydelku jak przy klasycznym kole – opowiada Marta Florkowska. Podczas prowadzonych warsztatów garncarskich to japońskie koło wykorzystywane jest do pracy z osobami niepełnosprawnymi ruchowo oraz niewidomymi. – Jest ono bardziej bezpieczne, bo taka osoba wygodnie siada i może wraz z garncarzem uczyć się sztuki toczenia oraz poznawać techniki garncarskie – dodaje.

Obok niej niecierpliwie wierci się kilkumiesięczny syn. – To chyba najmłodszy garncarz. Już dziś siedział na kole i rozrabiał. On garncarstwo będzie miał chyba w genach – dodaje z uśmiechem dumna mama. Sama podkreśla, że garncarstwo dopiero z czasem stało się jej pasją. – Trudno określić, czy dawniej kobiety były garncarzami. Na pewno były obecne w warsztatach. Zdobiły wyrabiane naczynia, malowały je i upiększały. Ja uważam, że także wyrabiały naczynia, choć to ciężka praca. Jednak delikatne dłonie kobiety i jej wrażliwa wyobraźnia potrafią tworzyć bardziej wysublimowane dzieła sztuki – dodaje.

Obok w zaimprowizowanym średniowiecznym warsztacie garncarskim pracuje na równie nietypowym kole garncarskim pan Paweł. – Koła garncarskie na przestrzeni wieków miały różne kształty, formy i techniki napędu. To odtworzone jest na podstawie koła z XVI w., z terenów północnych Niemiec i Francji. Jest zbudowane na bazie drewnianego koła od wozu, które pełni rolę koła napędowego. Rozruch odbywa się za pomocą drążka. Napęd z koła przenoszony jest za pomocą cokoliku na talerzyk, na którym formuje się glinę – wyjaśnia.

Tuż obok jeden z garncarzy wytacza duże dzbany na masywnym tradycyjnym kole kopanym. Przy odtworzonym dawnym warsztacie garncarskim stoi nietypowy piec. – To efekt prac sprzed kilku lat, gdy podczas warsztatów odtworzyliśmy średniowieczny piec chlebowy. Z takich pieców, budowanych poza domostwami, korzystali nasi praprzodkowie. Do ich budowy używano gliny, słomy i wierzbowych gałęzi. Najpierw formowano piec, później go wypalano, by był trwały, następnie wypiekano w nim chleb lub gotowano potrawy w specjalnie wypalonej ceramice – dodaje Paweł Szymański.

Sposób na glinę

Jednak nawet największe umiejętności garncarza na nic się nie przydadzą bez dobrego materiału, z którego od czasów neolitu człowiek wytwarza najprzeróżniejsze przedmioty codziennego użytku. – Wiele osób sądzi, że wystarczy tylko wykopać glinę i już można z niej ulepić garnek. Nic bardziej mylnego. Glina to bardzo delikatny materiał i wymaga dużo pracy i doświadczenia, aby ją odpowiednio przygotować do wyrobu – opowiada Czesław Kurzyna, emerytowany garncarz z Łążka.

Dziś najczęściej glina trafia do garncarza ze specjalnych miejsc wydobycia. – Kiedyś trzeba było ukopać tej gliny własnoręcznie – dodaje. Następnie musi ona wyleżakować i dojrzeć. – Jest to materiał naturalny, zachodzą w niej złożone procesy organiczne. Podczas dojrzewania namnażają się w niej mikroorganizmy, które dodają jej lepkości, jest wtedy zdrowsza dla rąk. Taki proces może trwać nawet i kilka lat – wyjaśnia P. Szymański.

Kiedyś glina służyła nie tylko do lepienia garnków. – Była medykamentem, którym zalepiano rany, aby się lepiej goiły, powszechnie leczono nią skórę, była nawet stosowana wewnętrznie, jak dzisiejszy węgiel. Używano ją do oczyszczania włosów i usuwania plam – dodaje.

Dziś jedną z miar prawdziwego garncarza jest wybór i umiejętność przygotowania gliny. – Takich zdolności nabiera się tylko przez doświadczenie. Garncarz uczy się gliny. Z czasem poznaje, kiedy jest odpowiednio wyrobiona, aby można było już z niej lepić naczynia, poznaje, jaka jest optymalna temperatura do jej wypalenia. Ona uczy pokory i cierpliwości – podkreśla Czesław Kurzyna.

Z ojca na syna

Jest jednym z już niewielu garncarzy w Łążku, którzy fachu uczyli się od doświadczonych garncarzy. – Zacząłem naukę, gdy miałem 13 lat, od razu jak skończyłem szkołę powszechną. Ojciec najpierw był zły, że dużo psuję na kole, ale był cierpliwy. Dopiero po 5 latach umiałem lepić niemal wszystko. Jednak najwięcej nauczyłem się od jednego z najlepszych garncarzy Mateusza Startka, który w 1976 r. otrzymał nagrodę Kolberga w dziedzinie garncarstwa ludowego – opowiada pan Czesław.

Garncarski fach od ojca i dziadka przejął także Adam Żelazko, przy którego warsztacie od dziewięciu lat odbywają się warsztaty garncarskie. – Tutaj na wiosce w każdym domu był warsztat. Robiono garnki, dzbany, donice czy kafle piecowe. Potem przyszedł krach, bo każdy wolał używać plastiku. I ja zarzuciłem toczenie. By utrzymać rodzinę, poszedłem pracować do tartaku. Jednak dyrektor muzeum namawiała, abym wrócił do garncarstwa, proponując organizowanie także warsztatów i pokazów garncarskich. Mam nadzieję, że ten fach przejmą następcy. Synowie i wnuki są nim zainteresowani, więc rodzinny warsztat będzie miał kto przejąć, a to najważniejsze – podkreśla Adam Żelazko.

TAGI: