Cuda na porodówce

publikacja 14.08.2015 06:00

O żonie Dorocie, dwóch bibliach i pokorze z dr. Przemysławem Binkiewiczem rozmawia Barbara Gruszka-Zych.

Dr n. med. Przemysław Binkiewicz od 10 lat jest ordynatorem oddziału ginekologicznego w Pyskowicach, konsultantem NaProTechnology, ojcem  ośmiorga dzieci Jozef Wolny /Foto Gość Dr n. med. Przemysław Binkiewicz od 10 lat jest ordynatorem oddziału ginekologicznego w Pyskowicach, konsultantem NaProTechnology, ojcem ośmiorga dzieci

Barbara Gruszka-Zych: Moja znajoma przyszła do Pana Doktora zrozpaczona, że jest w nieplanowanej ciąży z trzecim dzieckiem. A Pan jej na to: „Ja mam ich ośmioro”. To ją postawiło do pionu.

Przemysław Binkiewicz: Przykład własnej rodziny jest dobry, bo uświadamia pacjentce, że trudno martwić się drugim czy trzecim dzieckiem w starciu z taką gromadką, jaką mam, i w połączeniu z wykonywanym przeze mnie zawodem.

Planujecie kolejne dziecko?

Jesteśmy zawsze otwarci na życie. Mamy trzech synów i pięć córek. I jeszcze dwoje dzieci mamy w niebie. Najstarsza córka za kilka dni kończy 21 lat, najmłodsza ma 3 latka. Dzieci to wielki dar Pana Boga. Każde z nich wnosi w nasze życie jakąś wyjątkową wartość.

Ich wyjątkowość to też problemy.

Im są starsze, tym bardziej widzimy, jakim ogromnym wyzwaniem jest rodzicielstwo. Na początku uważaliśmy się za super rodziców, a teraz widzimy, jacy jesteśmy słabi. Kiedy byłem młodym lekarzem, pracowałem jak niewolnik, żeby zarobić na utrzymanie rodziny. Nie pamiętam nawet dzieciństwa najstarszych dzieci. Z czasem zrozumiałem, że moją siłą jest właśnie rodzina. Kiedy wszyscy domownicy dobrze funkcjonują, satysfakcja jest tak wielka, że człowiek dobrze odpoczywa w domu. Gdy pojawiają się kłopoty, wtedy prawdziwa praca ma miejsce właśnie tam. Musiałem się nauczyć, że dom nie jest z definicji miejscem odpoczynku, bo niekiedy pojawiają się tam większe wyzwania niż w życiu zawodowym. Kiedy to zrozumiałem, stałem się bardziej pomocnym mężem i lepszym ojcem.

Panuje stereotyp, że rodzina wielodzietna uniemożliwia rodzicom karierę.

Mama lub tata musi poświęcić się wyłącznie dzieciom. Przecież jeśliby oboje rodzice ośmiorga dzieci chcieli robić karierę, to nie będzie ich stać na osiem opiekunek dla swoich pociech.

W Pana rodzinie poświęciła się żona?

Imię mojej żony – Dorota – oznacza „dar Boży”. Ona jest moim największym darem. Wybrała karierę mamy, choć bardzo lubiła swój zawód położnej, no i rachunkowość i zarządzanie, które ukończyła z tytułem magistra. Teraz jest naszym menedżerem domowym, a bycie położną pomaga jej być mamą i „lekarzem rodzinnym”. Pan Bóg stawia jednego człowieka obok drugiego, żeby pomagał mu zmieniać życie. Ona powoli, ale skutecznie, zbliżała mnie do Niego.

Często się modlicie?

Wspólnie z dziećmi modlimy się wieczorem na różańcu. To się zaczęło, od kiedy po powrocie z Medjugorie ponad 15 lat temu zacząłem odmawiać codziennie Koronkę Pokoju. Jestem przekonany, że Maryja pomogła przemieniać naszą rodzinę. Któregoś wieczoru siedzieliśmy przed telewizorem i żona powiedziała: „Zamiast oglądać film, odmówmy Różaniec”. To był luty 4 lata temu. Na kolanach wszyscy odmówiliśmy cały Różaniec. Po kilku miesiącach oddaliśmy telewizor i zamiast się w niego gapić, zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Razem staramy się pamiętać o „Aniele Pańskim”, Godzinie Miłosierdzia.

Na Pana biurku leży Biblia. Przyznaje się Pan w pracy do wiary?

Po prostu z niej korzystam, więc po co ją kryć? A pod nią leży biblia naprotechnologii – podręcznik prof. Thomasa Hilgersa.

Od trzech lat zajmuje się Pan naprotechnologią.

Przez tę drugą część terminu – „technologia” – to nietrafiona w Polsce nazwa, która wydaje się bardziej zrozumiała dla Amerykanów z powodu ich mentalności. Naprotechnologię nazywam więc dobrą medycyną. To zbiór metod diagnostycznych, leczenia zachowawczego i chirurgicznego, stosowanego od dawna w medycynie, który został wybrany do naprawienia płodności. Przez diagnostykę hormonalną, dokładną obserwację cyklu, leczenie zachowawcze jesteśmy w stanie przywracać do normy różne zaburzenia płodności. Kiedy trzeba, sięgam też po nowoczesne endoskopowe metody chirurgiczne. Najczęściej powodem kobiecej niepłodności jest endometrioza, czyli obecności błony śluzowej macicy poza jej jamą. Usuwamy chirurgicznie ogniska tej choroby, zrosty, mięśniaki, naprawiamy jajowody o ograniczonej drożności. Wszystko to wykonujemy z ogromną troską o płodność – stosując profilaktykę przeciwzrostową, zapobiegając najmniejszemu krwawieniu, które może wywołać zrosty. Te metody były skuteczne już w latach 60., 70., tylko potem nastała era in vitro.

Która metoda jest droższa?

Naprotechnologia jest tania i skuteczna. A poza tym pacjentka leczona takimi metodami jest zdrowa i może zajść w kolejną ciążę, czego nie gwarantuje nieefektywna metoda in vitro.

Czy Pana praktyka naprotechnologiczna przynosi efekty?

Co rusz dowiaduję się, że któraś z pacjentek spodziewa się dziecka. Niedługo będzie rodzić pani czekająca na maleństwo 19 lat. Nie operowałem jej, ale musiałem poodstawiać źle zaordynowane leki i wskrzesić w niej wiarę, że dziecko się pocznie. Mając świadomość współdziałania ze Stwórcą, musimy wierzyć, że u Boga wszystko jest możliwe.

Cuda się zdarzają?

Każde dziecko jest cudem. Nie zawsze osiąga się sukces tam, gdzie wydaje się łatwy do osiągnięcia. Kiedy jestem pewien, że zrobiłem już wszystko i musi się udać, nic nie wychodzi. Innym razem, gdy sytuacja jest beznadziejna, jestem zaskoczony efektami. To wielka lekcja pokory. Nie przypisuję sobie żadnych sukcesów. Wszystkie pochodzą od Pana Jezusa.

Czuje Pan, że dzieci zbliżają do Boga?

W Biblii czytamy, że mamy się stać jak dzieci. Dzieci pamiętają ten moment, kiedy Pan Bóg je stwarzał, dlatego są bliżej Niego. Tak samo zbliżamy się do Niego w swojej starości.

Co mówi Pan matce, która ma urodzić dziecko z zespołem Downa?

Warto pamiętać, że w majestacie prawa zabija się najwięcej dzieci właśnie z zespołem Downa. To się dzieje w wielu szpitalach, które codziennie mijamy. A co do matki – mówię jej, że każde dziecko jest darem. Podaję przykłady rodziców, którzy przyjęli takie dziecko i są szczęśliwi. Przyznają, że całkowicie naprawiło się ich życie, które przestało być konsumpcyjne, ale jest nastawione na dawanie. Zresztą nigdy w życiu nie spotkałem matki, która by chciała zabić swoje dziecko.

Kto ją do tego namawia?

Często są to ich partnerzy, niektórzy lekarze, ale też własne matki. Nagłośniona niedawno w mediach aborcja u 15-latki została dokonana wbrew jej woli, na skutek decyzji jej matki. Z eskortą policji dziewczynka została zabrana do szpitala na drugim końcu Polski, gdzie dokonano aborcji. Ale w mediach już tego nie dopowiedziano. W USA badano reakcje kobiet przychodzących do klinik aborcyjnych, żeby zabić swoje zdrowe dziecko. Okazało się, że kiedy zobaczyły w USG, że ich maleństwo ma nóżki, rączki, że bije mu serce, w ponad 90 proc. wycofywały się z tej decyzji.

Zwolennicy aborcji argumentują, że chore dziecko trzeba zabić, żeby po urodzeniu nie cierpiało.

A co z prawem naturalnym i Bożym, które nie pozwala nikogo zabijać? Skąd oni mogą wiedzieć, co to dziecko im pokaże? Przecież nawet urodzenie zdrowego dziecka nie gwarantuje, że po kilku miesiącach nie zachoruje. Myśląc tak, trzeba by pozbywać się dzieci, które zachorowały poważnie po urodzeniu. A co z tymi, które urodziły się żywe, chociaż próbowano je zabić w czasie ciąży? Jaka jest różnica między dzieckiem a dzieckiem? Jeśli przebywa w łonie matki, to można je bezkarnie zabić, a kiedy się urodzi, to już nie? No to przez analogię moglibyśmy je włożyć do worka i zabić, bo go nie widać. Jeżeli tak będziemy łamać prawo naturalne, to niebawem zginiemy.

Mówi Pan matce, że spodziewa się ona dziecka. I co dalej?

Trzeba mu pozwolić się rozwijać. Po pierwsze starać się nie szkodzić. Najgorsze, że często pomagając przyszłym rodzicom w staraniach o poczęcie, muszę naprawiać to, co zostało uprzednio zniszczone.

Myśli Pan o skutkach stosowania antykoncepcji?

We Francji wiele kobiet z tego powodu wygrało procesy z koncernami farmaceutycznymi, a u nas zabronione w wielu krajach środki antykoncepcyjne są nadal dostępne. Mówiąc o tym problemie, trzeba wrócić do lat 60., kiedy w dobie rewolucji seksualnej wynaleziono hormonalną antykoncepcję. Wszyscy oczekiwali, że „tabletkę” zaaprobuje Kościół. Ale wtedy papież Paweł VI napisał encyklikę „Humanae vitae” i obronił nasz Kościół przed klęską. Proroczo przewidział też, jak ogromne będą szkody wywołane tabletkami.

Ich stosowaniem steruje potężny biznes farmaceutyczny.

Kiedy nastoletnia dziewczyna jeszcze nie myśli o rodzicielstwie, serwuje jej się antykoncepcję. Około trzydziestki, gdy ma ugruntowaną pozycję zawodową, zaczyna się starać o poczęcie, i nic nie wychodzi. Tabletki nie tylko likwidują owulację, wywołują zakrzepicę żylną, ale też doprowadzają do zaniku gruczołów szyjki macicy produkujących śluz. To jest proces, który najtrudniej odwrócić. A śluz jest niezwykle istotny, zwłaszcza w przypadku pogarszającej się jakości nasienia, z powodu wieku, noszenia telefonów komórkowych w kieszeniach, pracy z laptopem na kolanach, palenia papierosów itd. Okazuje się, że ta sama firma farmaceutyczna, która sprzedawała tabletki antykoncepcyjne, teraz produkuje leki stymulujące owulację do procedury in vitro. Tym sposobem w ciągu kilku miesięcy zarabia te same pieniądze, co wcześniej w ciągu kilkunastu lat.

Jednak wbrew tym faktom na Pana oddziale rodzi się dużo maleństw.

Cieszę się, że w naszych niespełna 19-tysięcznych Pyskowicach co miesiąc przyjmujemy 100 porodów. Mam pacjentki także z Krakowa, Wrocławia, a nawet zza granicy, które czują tu atmosferę przyjazną życiu. To zasługa świetnego zespołu położnych i lekarzy, którzy kierują się zasadami chrześcijańskimi, a to gwarantuje wysoki poziom.

Co jest dla Pana najważniejsze?

Na pierwszym miejscu jest Pan Bóg. Bo jak On jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu.

Umie się Pan całkowicie zawierzyć Bogu?

Każdego dnia buntuję się wobec przeciwności, ale kiedy klękam przed Najświętszym Sakramentem, mówię: „Dlaczego ja się na Ciebie gniewam? Przecież Ty wiesz, co jest dla mnie dobre”.

I zaczyna Pan umieć przyjmować nawet niepowodzenia?

Wtedy właśnie czynimy największe postępy. Dziękować za dobre rzeczy potrafi każdy. Kiedy dziękujemy za krzyż, zbliżamy się do Pana Boga.

TAGI: