TLK widmo, czyli felieton grozy


Agata Puścikowska


GN 33/2015 |

Najważniejsze jest dobre nastawienie. Jednak nastawienia pozytywnego nie dało się utrzymać zbyt długo.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Zachęcona reklamami, że kolej jest już cywilizowana, postanowiłam oszczędzić sobie, a przede wszystkim pięciorgu dzieciom oraz 85-letniej babci, jazdy w upale samochodem. Koleją będzie przyjemniej.

Nie było. Najpierw pociąg się spóźnił. Oczywiście nikt nie informował dlaczego i kiedy dokładnie przyjedzie. Tylko na elektronicznej tablicy migały literki: spóźni się 30 minut, za chwilę 40, by dobić do 50.

Upał, dzieci śpiące i podenerwowane. Weszliśmy do przedziału tuż po 23. A tam… Siedzenia jak sprzed 30 lat. Twarde, wąskie… Damy radę – pocieszałam towarzystwo. Najważniejsze jest dobre nastawienie. Jednak nastawienia pozytywnego nie dało się utrzymać zbyt długo, bo tuż za Warszawą do wagonu wpadła banda młodych ludzi. Już podpici. Z butelkami i puszkami. Oszczędzę opisu, co się działo dalej. Palenie, picie, wrzaski i awantury… A konduktorzy jakby pod tory się zapadli (towarzystwo chyba było bez biletów, a biletów do końca naszej podróży nikt nie sprawdzał). Jakaś ochrona kolei? Czy taka instytucja w ogóle istnieje? Pasażerowie próbowali interweniować, ale skutek był opłakany. Gorąco do tego, nie można było (z jasnych względów) otworzyć drzwi na korytarz. A okno otwierało się tylko na oścież bądź wcale.

Jakieś 40 minut za Bydgoszczą pociąg staje. Lokomotywa się zepsuła. Prawie godzina na małej stacji. Czekamy (nikt nie wie, jak długo), aż przyjedzie lokomotywa zastępcza. Towarzystwo od picia wylazło na peron i dawaj: regularna bijatyka. Panienka od wódki dodaje panom animuszu. Przyjechała jakaś ochrona (ani policja, ani SOR). Pouczyli panienkę, na co pozostali pasażerowie bunt podnieśli: „Nie wpuścimy awanturników z powrotem”. Ale ochrona się ulitowała nad pijakami: „A jeśli przeproszą?”. I zaczął się absurd: pijana panna, z miną skrzywdzonego niewiniątka, chodziła od przedziału do przedziału wagonu i przepraszała. W drzwiach każdego przedziału stali wściekli rodzice i ochraniali przed przeprosinami śpiące dzieci.

W końcu dojechaliśmy z prawie trzygodzinnym opóźnieniem. Ledwie żywi. A pasażerowie między sobą toczyli rozmowy – kogo by do pociągu chętnie zaprosili. Za karę. Wymieniano najczęściej panią premier, która przecież chętnie (nieco innymi) pociągami jeździ. Bez sensu. I tak by pewnie w takie TLK widma nie uwierzyła.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.