Dla wszystkich starczy miejsca

Jacek Dziedzina


GN 30/2015 |

publikacja 26.08.2015 06:00

Nie wiadomo, kto tu jest bardziej obdarowany: chrześcijanie z Syrii czy przyjmujący ich Polacy. I jedni, i drudzy płaczą, rzucają się sobie w ramiona, gdy ich opowieść o ucieczce z płonącego Damaszku dochodzi do progu nowego domu. W nowej ojczyźnie. 


Po lewej: Adnan i Nahla Saadowie z córką Sarą, po prawej: Hayel i Sherin z córką Nancy. W środku: Iza i Piotr Hermanowie z dwiema córkami (dwie nieobecne), którzy przyjęli syryjskich chrześcijan do siebie jakub szymczuk /foto gość Po lewej: Adnan i Nahla Saadowie z córką Sarą, po prawej: Hayel i Sherin z córką Nancy. W środku: Iza i Piotr Hermanowie z dwiema córkami (dwie nieobecne), którzy przyjęli syryjskich chrześcijan do siebie

Duży dom. Duży ogród. Duży stół. Duża rodzina. Teraz już trzy rodziny. 
– Nie podsiadłem kogoś? – pytam po kolejnej zmianie miejsca. – Tu ciągle ktoś kogoś podsiada – Iza i Piotr Hermanowie śmieją się z nowej od kilku dni sytuacji. Śmieją się trochę przez łzy: i z bólu, gdy nowi członkowie rodziny opowiadają o życiu w zasięgu pocisków artyleryjskich, i ze szczęścia – że mają przywilej gościć ich pod swoim kawałkiem nieba. 


Strefa śmierci


Adnan Saad (43 lata), żona Nahla (33 lata), córeczka Sara. Młodsze małżeństwo, tylko imiona: Hayel i Sherin (30 lat), córeczka Nancy. Wszyscy z Damaszku. Chrześcijanie z ewangelikalnej wspólnoty Kościoła Jezusa z Nazaretu zamieszkali w domu Izy i Piotra pod Warszawą. Ci jechali po zupełnie inną rodzinę, wrócili do domu z dwiema. Adnan i Nahla mieli jechać do Tarnowa i rozdzielić się ze znajomą parą. Okazało się, że Hermanowie przyjęli Hayela i Sherin, tymczasem zakochali się – jak sami mówią – w rodzinie Saadów i też nie chcieli jej wypuścić.

Brzmi trochę jak opis mocno przyspieszonego procesu adopcyjnego. Porównanie nieprzesadzone, bo miłość ta sama. 
Syryjczycy często podkreślają, że nie znają odpowiedzi na pytanie, kto jest kim w wojnie, która od ponad 4 lat wypala ich kraj. Przedstawiają tylko konkretne obrazki ze swojego życia, nie dokonują interpretacji.

– Żyliśmy normalnie, mieliśmy pracę. Ja pracowałem na budowach, moja żona w stacji telewizyjnej jako dźwiękowiec. Nagle ludzie wyszli na ulice, w pewnym momencie pojawiła się broń, pojawili się zabici, a my ciągle pytaliśmy siebie, co powinniśmy robić. Obserwowaliśmy i czekaliśmy, jak to się skończy – mówi Adnan. – Mieszkaliśmy pod Damaszkiem, nagle ten rejon zaczął być bombardowany. Każdego dnia spadało tam wiele bomb. Codziennie mówiliśmy sobie, że Bóg nas ochroni. Raz nasz dom trafiła rakieta, cała kuchnia została zniszczona. Żona była w pracy, a ja bardzo blisko domu. Praktycznie każde miejsce w Damaszku i wokół było bombardowane. Byliśmy tym zmęczeni. Bóg otworzył nam drzwi do ucieczki i skorzystaliśmy z tego – mówi Adnan.

Nawet na pytanie o to, czy mieli nieszczęście spotkać osobiście terrorystów z Państwa Islamskiego, odpowiada dość oszczędnie: – Często przechodziłem w pobliżu dzielnicy Dżobar, na przedmieściach Damaszku, widziałem ludzi z zakrytymi twarzami. Nie wiem, kim byli, ale widziałem, że trzymają broń, bałem się, ale oni nie odzywali się do nas – mówi. Potwierdza tylko, że chrześcijanie są najbardziej atakowaną społecznością w Syrii. – W tzw. Starym Damaszku, w dzielnicy chrześcijańskiej, gdzie było wiele kościołów różnych wyznań, wiele szkół, pociski spadały niemal przez cały czas – dodaje. Nikt z jego rodziny nie został w Syrii. Brat i siostra z rodzinami są w Turcji, matka z drugą siostrą w Kanadzie, trzecia siostra w USA. Tylko rodzeństwo żony z rodzinami zostało na miejscu. 


Każdy wschód słońca


Hayel pracował jako terapeuta z osobami chorymi psychicznie oraz z... uchodźcami, m.in. z Iraku i Somalii. Nie przypuszczał, że kiedyś sam będzie zmuszony uciekać z własnej ojczyzny. – Najpierw widzieliśmy, co się dzieje w innych miastach w przekazach telewizyjnych, potem usłyszeliśmy i zobaczyliśmy to samo na naszych ulicach. Mimo to ciągle nie docierało do nas, że to się może dziać w naszym kraju – mówi, a ja przypominam sobie wizytę w Syrii ponad
 7 lat temu i Hishama, który z dumą mówił o „najbezpieczniejszym kraju świata”. I było w tym sporo racji. Nawet jeśli ceną tego był cichy zamordyzm w tej arabskiej wersji enerdowskiego socjalizmu. A już na pewno względna wolność wyznania, jaką cieszyły się mniejszości religijne, w tym chrześcijanie, była większa niż w niejednym muzułmańskim kraju.


Hayel: – Mimo toczącej się wojny nadal mieszkaliśmy u siebie, ale zaczęliśmy się bać. Czuliśmy zapach śmierci. Pewnego dnia szedłem do pracy i nagle zobaczyłem spadającą rakietę ok. 200 metrów ode mnie. Innym razem zaczęły spadać bomby, ukryłem się pod samochodem. Gdy wyszedłem, zobaczyłem mnóstwo martwych dzieci… one leżały wokół mnie… Płakałem nad nimi i jednocześnie dziękowałem Bogu za to, że mnie ocalił. Kiedyś z kolei wracałem z pracy i bomba uderzyła dosłownie ok. 100 metrów ode mnie. Jeszcze innym razem poszliśmy do naszych rodziców w odwiedziny. Usiedliśmy i nagle kilka pocisków wleciało do domu przez okno. W innym czasie żona szła z córeczką w wózku, gdy nagle pocisk poleciał w ich stronę, zdążyła zabrać dziecko i uciec – mówi coraz bardziej drżącym głosem. O bojówkach z opisu przypominających terrorystów z Państwa Islamskiego: – Ci ludzie nosili pewne charakterystyczne ubrania, ale nie wiemy, kim są. Lubili atakować kobiety chodzące bez przykrycia głowy i twarzy. Kiedyś Sherin szła do pracy – oczywiście z odkrytą twarzą, jak wszystkie chrześcijanki i większość muzułmanek w Syrii. Była w ciąży. To oni oblali ją jakimś kwasem. Ja zawsze, zanim wyszedłem z domu, przytulałem żonę i córeczkę, całowałem, żegnałem się i mówiłem, że nie mam pewności, czy wrócę. Dlatego każdy nowy dzień był dla nas cudem od Boga – Hayel już nie kryje się z płaczem.


Wspólnota


Przylecieli do Warszawy z Bejrutu, stolicy Libanu, specjalnie wyczarterowanym samolotem. Razem z nimi – prawie 50 innych chrześcijańskich rodzin. Polski rząd zapewnił na razie wizy 157 osobom. Całą akcję zorganizowała Fundacja Estera we współpracy z brytyjską fundacją Barnabas Fund, która przekazała fundusze na ich transport, dwutygodniowy pobyt w Bejrucie i roczny pobyt w Polsce. Ewakuacja z Syrii nie należała do prostych: odbyła się potajemnie, w warunkach zagrożenia życia, z pomocą sieci chrześcijańskich liderów i Kościołów z Syrii.


Adnan: – Wyjechaliśmy z Damaszku podstawionym autobusem, w sumie ok. 60 osób. Wcześniej powiedziano nam, że mamy się spakować, bo może w ciągu tygodnia, może szybciej, wyjedziemy, więc mamy być gotowi. Na granicy były pewne trudności, bo prawo w Libanie teraz się zmieniło. Trzeba mieć rezerwację w hotelu, niektórzy księża próbowali interweniować, tamci nie chcieli ustąpić, w końcu się udało, ale baliśmy się – wspomina ciężką przeprawę.


W Polsce trafili w dobre ręce. Piotr Herman, na co dzień szef jednej z firm telekomunikacyjnych, wraz z żoną jest zaangażowany w ekumeniczną wspólnotę „Chef-
siba” na warszawskim Ursynowie. – Budujemy już zespół ludzi, którzy chcą mieć w tym udział. Myślimy sobie, że jesteśmy w stanie zaopiekować się tymi dwiema rodzinami przynajmniej przez jeden rok, ale nie chcemy też tego dobra trzymać tylko dla siebie, bo widzimy, że to jest wielkie błogosławieństwo. I z tym nastawieniem zwróciliśmy się do kilku naszych przyjaciół ze wspólnoty parafialnej. Ludzie bardzo pozytywnie reagują. Jeden kolega powiedział: „Ja się modliłem z żoną za chrześcijan z Syrii, ale nic nie zrobiłem. I teraz, kiedy ty mnie pytasz, czy chcę się zaangażować, ja nie mogę Bogu powiedzieć, że żartowałem. My nic nie robiliśmy, opóźnialiśmy decyzję, ale Bóg nas dopadł”. Takie są reakcje ludzi – mówi. I dodaje: – Nasze cztery córki też mają wielką radość z nowych domowników. Dzieci uczymy w domu, więc sądzę, że teraz będą miały przyspieszony kurs angielskiego, arabskiego, kultury i geografii. 
Iza, żona Piotra: – Niesamowite jest to, jak łatwo już teraz asymilują się z naszym otoczeniem. Ktoś mógłby powiedzieć, że ludzie z Bliskiego Wschodu „nie pasują do nas”, ale to są chrześcijanie, bliscy nam kulturowo, są właściwie jednymi z nas.


Kropla w morzu


Syryjczycy są silnie zmotywowani, żeby nauczyć się języka polskiego jak najszybciej. Kilka pierwszych słów, które poznali, wymawiają w sposób, który dobrze rokuje. Chcą podjąć pracę w możliwie szybkim czasie. Już zaczęli pomagać w ogrodzie, na budowie – byle tylko nie siedzieć bezczynnie. Od wtorku zaczynają regularne lekcje polskiego. Nauczycielka będzie ich uczyła w zamian za wymalowanie mieszkania. 
Kilkanaście osób ze wspólnoty „Chefsiba” wyraziło już wolę przyjęcia kolejnych rodzin. – Na pewno najtrudniej jest pozwolić, by wszystkie nasze bezpieczne miejsca, nasze domowe ciepełko nagle otworzyć przed kimś, kogo nie znamy – mówi Piotr. – Jako Polacy musimy się tego jeszcze uczyć. Na razie przyjęliśmy tylko 160 Syryjczyków, w 40-milionowym narodzie to nie jest imponująca liczba, to kropla w morzu potrzeb. Nasi dziadkowie pokazali, opiekując się Żydami w czasie okupacji, co to znaczy przyjmować potrzebujących. To, co my robimy, to jest pikuś. Co ryzykujemy, że oddaliśmy dwa pokoje, z których nie korzystaliśmy? Nasi dziadkowie ukrywali Żydów, ryzykując swoje życie i swoich bliskich, karmiąc ich, kiedy im nie zbywało. Dzielili się skórkami chleba. To jest dla mnie wzór – dodaje. Adnan nie kryje łez: – Ja na ich miejscu chyba nie umiałbym się tak zachować. Otworzyć swój dom, serce, rodzinę. To dziwne, to cud dla nas. Robią dla nas więcej, niż oczekiwaliśmy. 


Jednemu z tych najmniejszych


Piotr Herman zwraca uwagę na niezwykłą rolę ojca Miriam Shaded, szefowej Fundacji Estera, która sprowadza Syryjczyków do Polski. Pastor Moner Shaded mieszka w Polsce już od kilkudziesięciu lat. – Dla nas to jest postać biblijnego Józefa. Józef wylądował w Egipcie, w obcym kraju, tam się odnalazł, pełnił funkcję na dworze faraona. Do Egiptu ściągnął później swoją rodzinę, gdy była zagrożona… A dzisiaj ten pastor i jego córka ściągają swoich rodaków, swoją syryjską rodzinę, która jest zagrożona eksterminacją – mówi ze wzruszeniem. Otwiera Biblię. – W ostatnich dniach czytam Ewangelię Mateusza. I w 10. rozdziale znajduję słowa Chrystusa, których nie mogę nie odnieść do tej sytuacji: „Nie lękajcie się tych, co zabijają ciało, a duszy nie mogą zabić. Bójcie się raczej tego, który może duszę i ciało zatracić w piekle (…). Czyż nie sprzedaje się dwóch wróbli za jednego asa, a nawet jeden z nich nie spada na ziemię bez woli Ojca. Nawet wszystkie włosy na waszej głowie są policzone, więc nie lękajcie się. Jesteście więcej warci niż wróble (…). Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje, kto Mnie przyjmuje, przyjmuje tego, który Mnie posłał. Kto przyjmuje proroka jako proroka, otrzyma zapłatę za proroka, kto przyjmuje sprawiedliwego jako sprawiedliwego, otrzyma zapłatę sprawiedliwego. A jeśli by ktoś podał kubek zimnej wody jednemu z tych najmniejszych, tylko dlatego że jest uczniem, to zapewniam was, nie ominie go zapłata”. I kiedy czytałem te fragmenty, oni przyszli do mnie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: