Uczę się wiary na nowo

Katarzyna Buganik

publikacja 10.09.2015 06:00

– Myślałem naiwnie, że jak pojadę do Częstochowy, to stanie się cud i przestanę pić. Ale tak nie było. Pan Bóg zabierał mój nałóg powoli. Dziś wiem, że dzięki Jezusowi jestem trzeźwy – mówi uzależniony.

 – Od nałogów uwolnił mnie Jezus. On zabrał mi przymus picia. Dziś jestem szczęśliwy i dziękuję Mu za moje nowe, trzeźwe życie – mówi Waldemar Skrzypek Katarzyna Buganik /Foto Gość – Od nałogów uwolnił mnie Jezus. On zabrał mi przymus picia. Dziś jestem szczęśliwy i dziękuję Mu za moje nowe, trzeźwe życie – mówi Waldemar Skrzypek

Waldemar Skrzypek pochodzi z Jarocina, ale od 20 lat mieszka w Świebodzinie. Przyjechał tu na leczenie do Nowego Dworku i postanowił zostać, by zacząć swoje życie od nowa. Po alkohol sięgnął w wieku 13 lat. Później spróbował narkotyków. Zaczęło się „niewinnie”, z kolegami, dla szpanu, a skończyło poważnym uzależnieniem. – To była taka moda. Najpierw wszyscy piliśmy, później ktoś przyniósł narkotyki. Nie mieliśmy wtedy świadomości, że istnieje takie coś jak głód narkotykowy. Myśleliśmy, że to grypa czy angina. Chodziłem do kilku szkół, ale zamiast się uczyć, balowałem z kolegami. I tak to trwało latami – mówi uzależniony.

To był dla mnie szok

Na pierwsze leczenie poszedł nie dlatego, że chciał przestać brać, ale dlatego, że uciekał przed wojskiem. Na kolejne terapie jechał, bo na przykład chciała tego mama. Albo dlatego, że za dużo brał i postanowił się trochę podleczyć. Jednak zerwać z nałogiem nie zamierzał. – Tak to wszystko trwało do momentu, aż na festiwalu w Jarocinie poznałem swoją żonę. Nie od razu zerwałem z nałogami, ale pojawiła się myśl, żeby coś zmienić w swoim życiu. Obudziłem się pewnego dnia i stwierdziłem, że nie mogę już pić, ale z drugiej strony nie wyobrażałem sobie życia bez alkoholu – wyznaje Waldemar Skrzypek.

– Takim ważnym momentem, w którym pomyślałem, że może mi się udać, była postawa osoby z mojej rodziny, która była uzależniona. To był kiedyś mój wzór w narkomanii, razem braliśmy. Ten uzależniony pojechał na leczenie i przestał brać. To był dla mnie szok. Kiedy przyjechał na przepustkę, ja przygotowałem dla niego działkę narkotyku, ale kiedy mu ją zaproponowałem, on odmówił. To mnie zaczęło zastanawiać. Zauważyłem, że mój nałóg jest niebezpieczny, że wszyscy zwracają mi uwagę, a ja to odpycham. Później, kiedy ta osoba pomyślnie skończyła terapię, pomyślałem, że może mnie też się uda. Podjąłem próby leczenia i w końcu się udało. Żyję bez nałogów już sześć lat – dodaje.

Szukałem Go

Wychowywał się w rodzinie katolickiej, ale po bierzmowaniu jego religijna edukacja się skończyła. Długo szukał Pana Boga. Swoją wiarę próbował odnaleźć m.in. u baptystów i buddystów, ale się nie powiodło. – Miałem wtedy ważniejsze sprawy niż Pan Bóg. Kiedy byłem na głodzie i było mi źle, to obwiniałem Boga za swoje cierpienia. Chociaż byłem od Niego daleko, to jednak Go szukałem. Pan Bóg nie pojawił się w moim życiu nagle. Dziś wiem, że wtedy miałem dużo znaków, tylko ich nie umiałem odczytać. Moimi drogowskazami byli głównie różni ludzie, których Bóg stawiał mi na mojej drodze – mówi W. Skrzypek.

– Tak mocno odczułem łaskę Pana Boga dopiero podczas chrztu św. mojego syna. Wtedy dotarło do mnie to, co przysięgałem, że wychowam go w wierze. To było takie mocne doświadczenie. Zawsze unikałem odpowiedzialności jak ognia, a tu zrozumiałem wagę tego obowiązku. Moja wiara powoli zaczęła się budzić – wyznaje.

Przez całe dzieciństwo ani w późniejszym czasie nigdy nie był na Rezurekcji. Kiedy pojechał z żoną na Wielkanoc do teściów, poszedł na tę Mszę Świętą. – Stałem w kościele i czułem, jak ludzie się przepychają, aż w końcu dopchnęli mnie do konfesjonału, dalej nie mogłem iść. Oblał mnie zimny pot, poszedłem do spowiedzi. Kapłan pomógł mi się wyspowiadać. Później żona ciągle mnie zachęcała, bym poszedł z nią do kościoła, ale różnie to bywało – mówi Waldemar.

Długo czekałem na cud

– Kiedy w końcu przestałem pić, to myślałem naiwnie, że Pan Bóg przyjdzie, strzeli we mnie jakiś piorun i będzie już dobrze. Na spotkaniach trzeźwościowych nasłuchałem się wiele o Bogu i cudach uzdrowienia z nałogu. Pojechałem do Częstochowy na spotkanie trzeźwościowe i tam nic się nie wydarzyło. Byłem strasznie zdegustowany. Cud się nie wydarzył. Wtedy niewiele rozumiałem z tego spotkania, ale podobało mi się jedno – trzeźwość tych ludzi. Postanowiłem się ich trzymać, bo wtedy już wiedziałem, że nie chcę pić – dodaje.

Najtrudniejszym momentem w leczeniu była terapia w Ciborzu. Walkę z samym sobą Waldemar wygrał dzięki codziennej modlitwie. – Kiedy jechałem po detoksie na terapię, strasznie się bałem, że stamtąd ucieknę. Na terapii, kiedy człowiek źle się czuje, to zrobi wszystko, by tylko było lepiej, ale nie do końca jest zdecydowany, by przestać pić. Moja żona zawsze się modliła i poradziła mi, bym też się pomodlił. Od niej otrzymałem obrazek Jezusa Miłosiernego z Koronką do Miłosierdzia Bożego. Codziennie wieczorem, kiedy była już cisza nocna, odmawiałem tę modlitwę. Wtedy zacząłem się modlić regularnie. Wiem, że sam nie dałbym rady wygrać z nałogiem – wspomina uzależniony.

W trzeźwym życiu zaczął od nowa poznawać wiarę. Kupił sobie Katechizm Kościoła Katolickiego, modlitewnik i różaniec. Jeździ na rekolekcje trzeźwościowe do Rokitna i daje świadectwa o swoim uzależnieniu, by pomóc innym wyjść z nałogu. – Pan Jezus zabrał mi przymus picia. Budzę się rano i nie muszę się napić. I za to codziennie Bogu dziękuję, i proszę o kolejny trzeźwy dzień. Modlę się też, by być pożytecznym dla innych – mówi.

TAGI: