Rumuńscy Polacy i ich związek

Grażyna Myślińska

publikacja 13.09.2015 06:00

Polacy mieszkający obecnie w Rumunii zachowali swą tożsamość dzięki dwóm wspólnotom – Kościołowi katolickiemu i Związkowi Polaków.

Ludwik Majerik pracuje przy wypalaniu węgla drzewnego. Pod wieczór wraca do domu, rozładowuje worki z węglem i jedyne, o czym marzy, to szybka kąpiel i odpoczynek Grażyna Myślińska Ludwik Majerik pracuje przy wypalaniu węgla drzewnego. Pod wieczór wraca do domu, rozładowuje worki z węglem i jedyne, o czym marzy, to szybka kąpiel i odpoczynek

Kościół był z nimi nieprzerwanie od początku. Założony w 1903 r. Związek Polaków miał przerwę w działalności. Na początku lat 50. ub. wieku został rozwiązany przez komunistyczne władze Rumunii. Odrodził się po obaleniu dyktatury Ceauşescu. Dzisiaj może pochwalić się imponującym dorobkiem. Nie byłoby jednak Związku Polaków, gdyby nie było Polaków.

Pleszy dzień powszedni

Rumuńskie prawo stanowi, że miejscowości, w których mniejszości liczą co najmniej 20 proc. populacji, mają obok nazwy rumuńskiej również ustaloną urzędowo nazwę w języku mniejszości. 8 miejscowości na Bukowinie zamieszkanych przez mniejszość polską spełnia ten warunek. Są to: Bulaj (Bulai), Kaczyka (Cacica), Majdan (Maidan), Pojana Mikuli (Poiana Micului), Runk (Runcu), Nowy Sołoniec (Soloneţu Nou), Wikszany (Vicşani) i Plesza (Pleşa). Prawie wszystkie położone są malowniczo w dolinach, tylko Plesza rozłożyła się na górze. Potomkowie założycieli Pleszy utrzymują, że to z powodu wyjątkowej urody ich dziewczyn – dla ochrony ich dziewiczej czci roztropniej było ulokować wieś na górze. Mieszkańcy pozostałych wsi, pukając się dyskretnie w czoło, twierdzą z kolei, że trzeba było mieć coś z głową, żeby tak się usadowić, by mieć do domu pod górę.

W Pleszy mieszka prawie 70 rodzin. Sami Polacy. Wieś powstała w 1835 r. jako druga osada polskich górali na Bukowinie. Są tam kościół, cmentarz, sklep spożywczy i nowiutki, imponujący Dom Polski, postawiony na miejscu starej drewnianej szkoły. Ludzie żyją z lasu i rolnictwa. Marny z tego dochód, więc co najmniej połowa młodych pleszan pracuje za granicą. Jedni sezonowo, inni na stałe.

Ludzie w Pleszy są otwarci i rozmowni. Przyjemnie jest iść przez wieś i rozmawiać z nimi. Pani Aniela szła właśnie na łąkę przewracać siano. Jest wdową. Samodzielnie prowadzi gospodarstwo, na które poza ziemią składają się dwie krowy, dwa byki, kilka świń i drób. Musi sobie radzić, bo synowie wraz z żonami przez znaczną część roku pracują za granicą. Mają pracę sezonową, w rolnictwie. Kiedy wyjeżdżają, babcia Aniela zajmuje się wnukami. – Ciężko, ale widać sens tych rodzinnych wysiłków – mówi. Za zarobione pieniądze synowie budują w Pleszy nowe domy.

Genowefa i Ludwik Majerikowie dochowali się sześciorga dzieci, w tym bliźniaków. Tylko córka Agata mieszka w Pleszy, w nowym domu. Pozostałe dzieci wyemigrowały: dwoje mieszka w Hiszpanii, troje w Portugalii. – Jeden z synów w Hiszpanii pracuje pod Kordobą przy pięknych koniach, drugi jest kierowcą. Dobrze im się powodzi, dorobili się własnych domów.

Pani Genowefa czasem jeździ do dzieci i wnuków. Jej szczególną dumą jest wnuk Gabriel, który dzieciństwo spędził z babcią w Pleszy. Gabriel ma teraz 14 lat i biegle mówi pięcioma językami: polskim, rumuńskim, portugalskim, hiszpańskim i angielskim. Pani Genowefa prowadzi dom, szyje, haftuje, piecze pyszne ciasta i robi krzepkie nalewki. Z dumą prezentuje bukowiński strój, który uszyła dla wnuczki. I ze smutkiem dodaje, że wnuczka jest z rodzicami w Portugalii. Nigdy go nie założyła. A teraz wszystko zrobiło się dla niej za małe.

Najbardziej znanym mieszkańcem Pleszy jest artysta, malarz, rzeźbiarz i poeta Bolek Majerik. – Miałam troje dzieci – opowiada matka Bolka. – Dwoje wyjechało do pracy w Grecji. Tam syn zginął w wypadku. Córka nadal pracuje w Grecji. Mam tam wnuczkę, ale widuję ją głównie na fotografiach. Z nami został tylko Bolek, ale on jest artystą, całymi dniami albo myśli, albo rzeźbi lub maluje, czasem pisze wiersze. Najgorzej kiedy znika z turystami z Polski, którzy wyciągają go na różne eskapady. Gospodarstwo jest głównie na mojej głowie. Bolek dobrze się uczył, ale na studia się nie dostał. Po ukończeniu szkoły średniej poszedł do wojska. – Z wojska wrócił odmieniony – opowiada matka. – Często uciekał w jakieś samotne miejsca. Chodził po lasach i potrafił nie wracać do domu po kilka dni.

– Talent przyszedł do mnie nagle, pewnego dnia po kąpieli w rzece Humor, niedaleko Pleszy, usłyszałem wewnętrzny głos – zwierza się Bolek. – Prosto z rzeki pobiegłem na skały w pobliżu wsi i zacząłem rzeźbić – dodaje. Później już samo poszło: zaczął pisać wiersze, zadebiutował w prasie, został odkryty jako rzeźbiarz. Teraz Bolek ma swoją pracownię tuż obok domu. Ma tam wszystkie narzędzia, łóżko, piecyk, tam też korzysta z komputera. Marzy o tym, by dobudować pracownię do odlewów i do rzeźbienia w kamieniu. – Kamień to szlachetny materiał, ma duszę – wyjaśnia. Podobnie rzecz ma się z drewnem. – Lubię wykorzystywać w moich rzeźbach wady drewna. Z nimi jest tak samo jak z wadami w ludzkich charakterach, nie wszystkie są brzydkie.

Franciszek Kurutz ma 77 lat i jest administratorem 150 ha lasów – wspólnoty właścicieli prywatnych. Mieszka sam w małym domku obok Domu Polskiego. Dochował się z żoną sześciorga dzieci, troje przebywa za granicą, troje w Rumunii. Żona pracuje w Hiszpanii. Dzieci, które mieszkają w Hiszpanii, mają tam własnościowe mieszkania, ale pieniądze inwestują w gospodarstwa w Rumunii. Pan Franciszek ma nadzieję, że kiedyś wrócą.

Historia zapisana w Księdze

Tak wygląda bukowińska codzienność. Ważne wydarzenia odnotowane są w Księdze Pamiątkowej. „Niech w tym domu rozbrzmiewa zawsze hasło wojsk Sobieskiego, które także broniły tej ziemi: Góra Jezus, góra Maryja! A Matuchna, co nam z Jasnej króluje Góry, niech stale ma w swej przemożnej opiece rodzinę polską” – napisał metropolita lwowski abp Józef Bilczewski 18 czerwca 1907 r. z okazji otwarcia Domu Polskiego w Suczawie, wybudowanego ze składek Polaków. Budowę rozpoczęto w 1903 roku, a już 8 lat później w polskim domu zatrzymywali się polscy legioniści jadący z Bukowiny i Besarabii walczyć o niepodległość Polski. Swój pobyt udokumentowali wpisem i pamiątkową fotografią. Za gardło chwytają wpisy polskich uchodźców września 1939 roku. Był wśród nich gen. Józef Haller, który 19 września 1939 r. napisał: „W ciężkich czasach dopustu Bożego i Dziejowego Kataklizmu, zatrzymawszy się w Domu Polskim, gdzie najlepsze serca polskie otwarły się dla niedoli Polaków otwierając zarazem gościnne pokoje Domu Polskiego, wpisuję się z wiarą w przyszłość lepszą i jasną i z nadzieją w Bogu. Bóg zapłać Wam, kochani Rodacy”.

W okresie II wojny światowej działalność Związku osłabła. Nadal jednak odbywały się jasełka, spotkania opłatkowe, mikołajkowe, tzw. święcone z okazji Wielkanocy. Ostatni zapis, dokonany przez studenta A. Sadowskiego z okazji spotkania opłatkowego w 1943 r., kończą słowa: „Uroczystość skończyła się za wcześnie, z powodu braku drzewa i światła. Radości brak. Niech to nam będzie światełkiem w przypomnieniu sobie naszej braterskiej pracy w Suczawie”.

Mija prawie pół wieku i w zachowanej Księdze Pamiątkowej pojawia się nowy wpis – z okazji reaktywowania Związku Polaków. 16 listopada 1990 r. składa go ambasador RP w Rumunii Zygmunt Komorowski. „Wpisuję się, głęboko wzruszony spotkaniem z Rodakami z Bukowiny, którzy mimo przeciwności losu wytrwali i zachowali wspaniałe serca polskie. Wpisuję się szczęśliwy i zaszczycony, że z Łaski Boga dane mi jest złożyć tu podpis w imieniu Rzeczypospolitej – po półwiecznych zmaganiach po raz drugi wskrzeszonej, a zarazem odbudowującej tradycje przymierza i przyjaźni z również odradzającą się Rumunią” – napisał ambasador.

Prezes Związku Polaków w Rumunii, a zarazem poseł rumuńskiego parlamentu Gerwazy Longher mówi o organizacji: – Polacy mieszkający w Rumunii mają status mniejszości narodowej. Możemy bez utrudnień kultywować język, tradycje, dziedzictwo kulturowe i religię. Swoje opinie wyrażamy swobodnie na łamach czasopisma „Polonus”. Zagwarantowane jest rzeczywiste uczestnictwo w życiu kulturalnym, społecznym, gospodarczym i publicznym. Zrzeszamy 15 polskich organizacji, w tym 11 działających na Bukowinie. Prowadzimy szereg programów związanych z tworzeniem szkół i Domów Polskich oraz programów edukacyjnych. Pieniądze na to przekazuje zarówno strona polska, jak i rumuńska. Za pieniądze z Polski wybudowaliśmy szkołę w Pojanie Mikuli. Bardzo ważnym celem naszej działalności jest popularyzacja polskiego dziedzictwa w Rumunii oraz zbliżanie i przyjaźń Polaków i Rumunów.

Skąd się wzięli Polacy w Rumunii?

Polacy w Rumunii mieszkają głównie na Bukowinie. To kraina położona między Karpatami Wschodnimi a środkowym Dniestrem. Do roku 1918 należała do Austro-Węgier, później stała się częścią Królestwa Rumunii. Początek polskiemu osadnictwu dało sprowadzenie przez administrację austriacką w 1792 r. kilkudziesięciu rodzin górniczych z okolic Bochni i Wieliczki do wsi Kaczyka (Cacica), gdzie budowano wówczas kopalnię soli. Następną falę osadnictwa stanowili górale z Czadeckiego, którzy w latach 1834–1835 zasiedlili rejon doliny Sołońca, tworząc polskie wsie Nowy Sołoniec i Plesza. W 1842 r. powstała polsko-niemiecka osada Pojana Mikuli. W 1855 r. grupa Polaków z okolic Tarnowa przybyła do miejscowości Ruda (obecnie Vicsani), inna grupa z okolic Kolbuszowej zamieszkała we wsi Bulaj (obecnie Moara – przedmieście Suczawy).

W 1939 r. w Rumunii żyło 80 tys. Polaków. Po wojnie pozostało ich jedynie 11 tysięcy. W 2002 r. mniejszość polska w Rumunii szacowana była na 3559 osób, ale działacze Związku Polaków szacują, że obecnie tylko na Bukowinie mieszka prawie 6 tys. Polaków.

TAGI: