Moda dla każdego

Marta Woynarowska


publikacja 24.09.2015 06:00

„Najpierw musisz dać coś z siebie, by móc później wymagać” – tak, najkrócej rzecz ujmując, brzmi motto życiowe Justyny Wesołowskiej, która chce zmienić wizerunek tarnobrzeżanek.


Pani Justyna bazuje tylko na naturalnych materiałach, najbardziej lubi bawełnę Marta Woynarowska /Foto Gość Pani Justyna bazuje tylko na naturalnych materiałach, najbardziej lubi bawełnę

Uwieńczeniem jej kilkuletniej ciężkiej pracy było otwarcie w lutym tego roku autorskiego atelier. – Abym mogła spełnić marzenie, musiałam się wiele nauczyć, głównie poprzez pracę – wyjawia Justyna Wesołowska, młoda projektantka mody coraz szerzej rozwijająca swe skrzydła. Jeszcze w szkole średniej niewiele wskazywało, by akurat projektowanie ubiorów miało stać się jej pasją i zawodem w jednym…


Babcia jako ikona


Pierwszy raz pojechała do Paryża, gdy miała trzy lata. Prawie nic z tego wyjazdu nie pamięta. Za to późniejsze pobyty na dobre wryły się w pamięć. A mieszkająca tam babcia stała się dla małej Justyny wzorem prawdziwej damy.

– Zapamiętałam babcię jako kobietę zawsze elegancko ubraną, stosownie do pogody i okoliczności, ze staranną fryzurą, subtelnym makijażem – wspomina pani Justyna. – Do końca życia, a zmarła w wieku 100 lat, co miesiąc odwiedzał ją fryzjer. Latem zakładała lekkie, koronkowe sukienki, kostiumy, zimą zaś najchętniej otulała się futrami. Była dla mnie prawdziwą ikoną stylu i niezwykle dobrego smaku.


Babcia dbała nie tylko o siebie, nie zapominała również o swojej wnuczce w Polsce, przysyłając jej w paczkach ubrania francuskich firm. Justyna paradowała w nich po Tarnobrzegu, Trześni, Gorzycach, Sandomierzu, a rówieśniczki zazdrościły jej oryginalnych ubrań, których próżno byłoby szukać w ich szafach, zapełnianych odzieżą z sieciówek lub bazaru. 
I w ten cichy, nienarzucający się sposób babcia zasiała w młodziutkiej Justynie ziarenko zainteresowania się modą. Kiedy przed maturą stwierdziła, że wybierze chyba techniczny kierunek studiów, jej koleżanki i rodzina stwierdziły zgodnie: „Nieee! Żartujesz! To nie dla ciebie! Moda to jest to!”.

– Posłuchałam i wybrałam na początek Policealne Studium Projektantów Mody w Kielcach – opowiada pani Justyna. – Musiałam nauczyć się rysunku, o którym zresztą miałam dość mgliste pojęcie. A potem wybrałam studia w Krakowskich Szkołach Artystycznych na kierunku artystycznego projektowania ubioru. 

Praca uczy pokory


– Podczas studiów zajmowałam się dekoracją i wizualizacją sklepów – mówi projektantka. – Dzięki temu mogłam wypożyczać do sesji zdjęciowych ubrania. Bardzo ułatwiało mi to pracę jako stylistki przy sesjach fotograficznych. Pozwalało mi jednocześnie poznawać wszystkie etapy związane z powstawaniem, eksponowaniem i sprzedażą ciuchów. Podglądałam sposoby stylizacji, prezentacji ubiorów, które w zależności od dodatków czy innych zestawień potrafiły przybierać zupełnie inny wyraz. Praca dekoratorki w sklepach odzieżowych dawała jej również możliwość rozmów z klientkami. Poznawała ich preferencje, oczekiwania, wiedziała, jaka odzież jest najchętniej kupowana. Te wszystkie doświadczenia skrupulatnie gromadziła, by później wykorzystać już w swojej samodzielnej działalności.


Po studiach nadal pracowała jako stylistka i dekoratorka, współpracując m.in. z Pięknografią oraz Modnym Śląskiem, projektem zainicjowanym przez znaną projektantkę Ilonę Kanclerz, dla którego stworzyła jedną z kolekcji. – Pokazy mody, sesje zdjęciowe, mnóstwo pracy, czasami po kilkanaście godzin dziennie, dawało mi to wszystko masę satysfakcji, zwłaszcza kiedy widziałam, że to, co robię, podoba się i jest bardzo mile i pozytywnie przyjmowane – mówi z zadowoleniem pani Justyna. – Ale przyszedł moment, kiedy dowiedziałam się, że zostanę mamą, i wtedy wszystko inne przestało być ważne. Czas oczekiwania na maleństwo, a później rok spędzony z nim były mi bardzo, bardzo potrzebne, by odpocząć, nabrać dystansu, by podjąć jedną z ważniejszych decyzji życiowych.


Na czas ciąży pani Justyna z mężem powrócili w rodzinne strony, decydując się osiąść tu na stałe i tu stworzyć swoje miejsce na ziemi.


Własne Atelier 


Po ponadrocznym odpoczynku postanowiła wrócić do pracy, ale już na własny rachunek i na swoich warunkach. – W lutym otworzyłam własne atelier – mówi z dumą tarnobrzeska projektantka. – To było spełnienie moich wielkich marzeń.
 Zanim jednak podjęła ten śmiały krok, powoli rozpoznawała lokalny rynek, środowisko, poznawała nowe osoby, którym tak jak i jej zależało, by region ożywić, wyrwać z pewnego uśpienia, a jednocześnie robić to, co lubią.

– Poznałam niesamowite osoby, jak choćby Justynę Duszkiewicz, choreografkę, instruktorkę tańca z Sandomierza, uwielbiająca pracę z dziećmi i młodzieżą. Potem doszli fryzjerzy, wizażyści i stworzył się prawdziwy sztab ludzi, z którymi można było zacząć robić nietuzinkowe rzeczy. Organizując pokazy mody, miałam pewność, że wszystko będzie zrobione profesjonalnie, na wysokim poziomie.
 Goście pokazów Justyny Wesołowskiej nie kryli swego zachwytu, poczuli bowiem powiew wielkiego świata w swoich małych, prowincjonalnych miastach, a jednocześnie przekonali się, że także tutaj mogą dziać się rzeczy niecodzienne.

Po licznych namowach i argumentach, że brak w regionie miejsca skupiającego te wszystkie osoby, pani Justyna podjęła damską decyzję o otworzeniu własnego atelier.
 Pierwszy pokaz w siedzibie jej firmy odbył się już na otwarcie. Później nieszczęśliwy wypadek i złamanie nogi unieruchomiło ją na parę miesięcy i tak naprawdę atelier pełną parą ruszyło nie tak dawno. A pracy ma moc…


Plany, plany


Od jesieni tego roku w atelier pani Justyny planowane są comiesięczne spotkania z cyklu „Młodzi zdolni”, podczas których swoją twórczość będą mogli zaprezentować młodzi artyści z regionu: pisarze, poeci, muzycy, malarze, fotograficy itd. 
Również jesienią ma się odbyć połączony pokaz sukien wieczorowych autorstwa pani Justyny oraz biżuterii sandomierskiego artysty Cezarego Łutowicza. Projektantka nie kryje obaw, czy jej suknie będą stanowić odpowiednią oprawę dla unikatowych wyrobów z krzemienia pasiastego, który uważa za niezwykle nobliwy i ekskluzywny kamień. Uchylając rąbka tajemnicy, zdradza, że będą to suknie bardzo lekkie, zwiewne i ultrakobiece.


We wrześniu lub październiku zamierza zorganizować wspólnie z Ośrodkiem „Radość Życia” w Sandomierzu, prowadzonym przez diecezjalną Caritas, drugi pokaz mody dla jego wychowanków. Pierwszy, mimo początkowego sceptycyzmu ze strony głównie rodziców podopiecznych, został przyjęty entuzjastycznie przez wszystkich, zwłaszcza zaś samych modeli i modelki.

– Wspólnie z panią dyrektor, wizażystką oraz Justyną Duszkiewicz postanowiłyśmy zmienić wizerunek i postrzeganie osób niepełnosprawnych – wyjaśnia pani Justyna. – Poprzez ubiór, wygląd często ludzie ci mocniej wyróżniają się wśród innych. Ubieranie dzieci w odzież dla dorosłych lub też dorosłych w stroje odpowiednie dla kilku- czy kilkunastolatek może osoby niepełnosprawne stygmatyzować. A przecież każdy, czy zdrowy, czy chory, chce ładnie wyglądać i dobrze się czuć.


W pokazie kolekcji, specjalnie przygotowanej przez Justynę Wesołowską na tę okazję, brali udział wychowankowie ośrodka. Przez trzy miesiące raz w tygodniu wspólnie z Justyną Duszkiewicz ćwiczyli chód, poruszanie się po wybiegu, by jak najlepiej zaprezentować się publiczności. – Nie zamierzam rezygnować ze współpracy z Ośrodkiem „Radość Życia”, bo daje ona wiele satysfakcji, zarówno mnie i współpracującym ze mną osobom, jak i przede wszystkim jego podopiecznym. Przy okazji chciałabym podkreślić, że ogromnie się cieszę z faktu, iż są jeszcze ludzie, którzy oddają innym swój czas, wiedzę, talent i to zupełnie bezinteresownie. I że nigdy nie zapytają: za ile i co z tego będą mieć?


Bicykle, cicha miłość


– Studenckie życie nauczyło mnie oszczędności, stąd moje zamiłowanie do stylu casual. Nie lubię rzeczy tylko na jedną okazję, zdecydowanie preferuję zabawę w stylizację, tak by dany ciuch poprzez dobór odpowiednich dodatków, zmianę zestawu mógł służyć zarówno do pracy, na wypad za miasto, jak również na wyjście np. do teatru czy filharmonii – opowiada Justyna Wesołowska. – Lubię casual połączony z minimalizmem.
 Ale jej nazwisko zasłynęło przede wszystkim dzięki zupełnie nowatorskiej kolekcji stworzonej do jazdy na rowerze.


– To zabrzmi nieco śmiesznie, ale po prostu przyśniła mi się – śmieje się projektantka. – W trakcie pobytu w Krakowie współpracowałam z tamtejszą grupą cyklistów jeżdżących na staromodnych bicyklach, które często wykorzystywałam do stylizacji podczas sesji zdjęciowych. Im bardziej wchodziłam w to środowisko, tym bardziej rosła moja fascynacja tymi pojazdami i stylem z nimi związanym. Zresztą nawet moja praca dyplomowa poświęcona była historii roweru, w tym również jego miejscu w sztuce, modzie. Wyobrażałam sobie, jak wyglądali cykliści sprzed ponad 100 lat, kiedy jeździli ulicami Krakowa, a było ich wówczas zarejestrowanych 360. I tak z fascynacji przodkiem roweru i ówczesnymi ubiorami zrodziła się współczesna kolekcja mody rowerowej, mocno zainspirowana modą angielską. Stąd m.in. sporo kratki.

Chciałam stworzyć stroje łączące elegancję i wygodę, przy tym pozwalające nam po zejściu z roweru na spokojne wkroczenie do biura. Dlatego dla pań zaproponowałam rewelacyjne rozwiązanie – spódnicospodnie. 


Ale by wszystkie pomysły pani Justyny mogły z fazy projektu przejść w fazę realizacji, konieczne jest fachowe oko jej współpracowniczki Wioletty Żak, mistrzyni igły, która niejednokrotnie musi korygować zapędy projektantki.

TAGI: