Skóra, złoto i cerata

Marta Sudnik-Paluch

publikacja 28.09.2015 06:00

Współpracownicy są zgodni: pani Bernadka ma złote ręce. To zresztą dobrze widać po efektach jej pracy: starannie wykonanych okładkach ksiąg, misternie zszytych grzbietach.

 Każda teczka jest ręcznie klejona i składana Marta Sudnik-Paluch /FOTO GOŚĆ Każda teczka jest ręcznie klejona i składana

Jej zawód jest wyjątkowy. Podobnie jak imię. – Bo ja Bernardyna jestem. Tylko wszyscy Bernadka mówią. To przez to, że mój dziadek bardzo lubił piosenkę „Po górach, dolinach” i ten fragment „dziewczynka Bernadka szła po drzewo w las”. I kiedy się urodziłam, postanowił dowiedzieć się, co to za imię. Wie pani, wtedy o takie informacje nie było tak łatwo. Ludzie nie byli tacy oczytani. Więc dziadek otworzył sobie książeczkę do nabożeństwa i sprawdzał świętych. Trafił na Bernardynę, stwierdził, że pasuje i takie imię podał mojej mamie – opowiada Bernardyna Pechan, która pracuje w katowickiej Drukarni Archidiecezjalnej.

Choroba zawodowa

Nie marzyła o byciu introligatorem. Ale teraz nie żałuje. – Po szkole trafiłam do zakładów graficznych. Z ogłoszenia. To był czysty przypadek, ale popracowałam i zorientowałam się, że to jest to – wspomina.

Kiedy zaczynała, 34 lata temu, wszystko robiło się ręcznie. – Teraz maszyny wszystko docinają, a my musimy tylko posklejać elementy – tłumaczy. – Na początku sami zszywaliśmy mszały czy księgi liturgiczne. Czasem trafia do mnie do renowacji taki mszał, który poznaję. Wiem, że tych 20–30 lat temu też się nim zajmowałam. I widzę, że maszynowe szycie nie może się równać z ręcznym. Mimo upływu lat to, co było manualnie zrobione, nadal się trzyma, nic się z tym nie dzieje – przekonuje. I zaraz dodaje, że jako klient często ocenia książkę… po okładce.

– Taka choroba zawodowa – śmieje się. – Biorę do ręki i patrzę, czy szyta, jak klejona, jaka gruba okładka. No i czy są koszulki, czyli niepotrzebne białe kartki, błędy wydruku. Teraz rzadko spotyka się porządnie wykonane egzemplarze z grubą okładką.

Pani Bernadka przez ponad trzy dekady pracy ma na swoim koncie wiele nietypowych zleceń. – Najczęściej ciekawe zadania dostaję od studentów ASP. Oni chcą, żeby forma okładki nawiązywała do treści. Czasem, jak coś wymyślą, to kilka dni muszę kombinować, jak to zrobić. Ale później satysfakcja jest ogromna. Ostatnie takie nietypowe zlecenie od studenta zapamiętam na długo: dziewczyna chciała, żeby jej książkę oprawić w ceratę kuchenną. Niby nic niezwykłego, ale mieliśmy na to pół godziny! Całą książkę, z okładką w 30 minut, wyobraża to sobie pani? Ale wszystko się udało. Bardzo ładnie wyszło – opowiada.

Takich historii jest więcej. Czasem okazuje się, że książka ma być tylko skrytką. – Robiłyśmy już schowek na pieniądze. Klient chciał imitację „Trylogii” Sienkiewicza. Przygotowałyśmy piękne oprawy i do nich dopasowywałyśmy starannie wykonane schowki na pieniądze, które na życzenie były wyłożone wewnątrz suknem. Musiałyśmy później do tego wszystkiego dopasować imitacje kartek – zdradza pani Bernadka. – Standardowo takie zlecenia wykonuje się tak, że w bloku wydrukowanej książki wycina się wnękę. I to jest zdecydowanie prostsze – uzupełnia Karolina Pawłowska.

Mistrz i uczeń

Karolina jest studentką ASP. Od ponad roku pomaga pani Bernadce. – Tutaj mogę w praktyce zobaczyć to wszystko, o czym mówimy na studiach. Mamy co prawda na akademii swoją małą introligatornię, ale tutaj mam komfort relacji mistrz–uczeń. Nie ma w tym przesady, pani Bernadka naprawdę wiele mnie nauczyła. Nie zliczę sytuacji, kiedy zaczynałam coś robić, męczyłam się straszliwe, a ona jednym pewnym ruchem po mnie coś poprawiała – mówi Karolina.

– Oj, już nie przesadzaj, to tylko lata praktyki – wtrąca z lekkim zawstydzeniem pani Bernadka. – A ile razy było tak, że ja coś mierzyłam linijką, odwzorowywałam, a pani tylko spojrzała i już wiedziała, że jest krzywo? – pyta Karolina. – Też tak będziesz umieć. Po takim czasie oko się ćwiczy – nie daje za wygraną introligatorka.

Karolina przyznaje, że wiedza, którą zdobywa, obserwując praktyka, bardzo jej pomaga. – Teraz wiem, jak wykonać pewne rzeczy, o czym myśleć, projektując okładkę. Znam już dobrze proces jej tworzenia, więc jestem w stanie zweryfikować pewne pomysły sama. Moją wiedzę cenią koledzy, bo coraz częściej zdarza się, że przychodzą do mnie po radę. Albo po prostu żebym coś dla nich zrobiła.

Ostatnie duże zlecenie, nad jakim pracowały wspólnie, to teczki na dokumenty beatyfikacyjne ks. Jana Machy. – Najpierw była mowa tylko o dwóch. Teraz mamy już zamówionych 5 teczek. Musiałyśmy same wymyślić, jak je zrobić, żeby pomieściły wszystko i jednocześnie dobrze wyglądały. Pierwszy pomysł był taki, że będą ze zwykłej tektury. Zaproponowałyśmy coś innego – mówi pani Bernadka. Będą bordowe, ze złoconymi napisami. Do każdej zostaną włożone dokumenty i całość będzie zalakowana.

Przesyłka do Rzymu

– To dokumentacja procesu beatyfikacyjnego prowadzonego na etapie diecezjalnym, czyli tzw. transumpt i kopia publiczna, które zostaną przekazane do watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych – tłumaczy ks. Damian Bednarski, postulator w procesie beatyfikacyjnym ks. J. Machy. – Dokumenty zostaną opieczętowane i zalakowane. Następnie pocztą dyplomatyczną będą przekazane do Watykanu. To misja mianowanego przez arcybiskupa portatora. W tym przypadku to będę ja – dodaje ks. Bednarski. Pieczętowanie i lakowanie teczek odbędzie się podczas uroczystej ostatniej sesji procesu, zamykającej etap diecezjalny. Wówczas trybunał beatyfikacyjny i postulator złożą przysięgę, że wszystko zostało przeprowadzone zgodnie z procedurami.

– Po wszystkim w ciągu kilku dni portator rusza w podróż do Rzymu. Po otrzymaniu akt sekretariat Kongregacji wpisuje je do protokołu i potwierdza przyjęcie – precyzuje ks. Bednarski. Kolejnym krokiem jest wyznaczenie postulatora rzymskiego (robi to arcybiskup). Postulator jest odpowiedzialny m.in. za korespondencję w tej sprawie. – Po zaakceptowaniu jego kandydatury na jego prośbę Kongregacja wyda dekret otwarcia autentycznej kopii akt dochodzenia diecezjalnego, po czym dokona ich otwarcia. Kolejnym krokiem jest sprawdzenie ważności procesu, po którym zostaje wydane wotum na piśmie. Powołany zostanie relator sprawy, to jest pracownik Kongregacji.

Po przejściu tych wszystkich etapów postulator rzymski rozpoczyna pisanie tzw. positio – wylicza ks. Bednarski. Positio to opis życia i heroiczności cnót. Z tym nie powinno być większych trudności, mimo że ks. Jan Macha żył tylko 28 lat. Jego kapłaństwo przypadło jednak na mroczne lata II wojny światowej. Ksiądz Jan nie bał się wtedy nieść otuchy rodzinom, których bliscy przebywali w więzieniach i obozach koncentracyjnych. Angażował się żywo w pomoc, zarówno duchową, jak i materialną. Za to został zresztą aresztowany i skazany na śmierć przez zgilotynowanie.

Zamówione teczki, w których znajdą się dokumenty ks. Jana Machy, są wyjątkowe dla pani Bernadki nie tylko z powodu życiorysu bohatera. – Chyba po raz pierwszy nie mogłam oprawianego materiału mieć przy sobie – mówi. Dokumenty są przechowywane w katowickiej Kurii Metropolitalnej i nie mogą być udostępniane. Dlatego pani Bernadka i Karolina chodziły tam najpierw z miarką, a później z gotowym pierwowzorem. Świadomość, jak ważne dokumenty znajdą się w teczkach, nie onieśmielała jej. Właściwie… to dla niej chleb powszedni. – Jest radość, bo trochę się tych rzeczy przechowywanych w archiwum na Watykanie zrobiło. Nie potrafię policzyć. Teczki robię pierwszy raz. Wcześniej to były zdobione okładki okazowych wydań książek drukowanych u nas, które na zamówienie katowickiej Kurii Metropolitalnej wysyłaliśmy do Rzymu – mówi.

Introligatorka nie ma złudzeń, że jej zawód może przeżyć renesans. – To jest fascynująca praca, kiedy dostaję do renowacji jakąś starą książkę. Muszę ją rozebrać, zdjąć okładkę. Sprawdzić, czy szycie trzyma, uzupełnić ubytki, oczyścić i wykonać nową okładkę. Całość trwa około 3 tygodni. To jest bardzo duży koszt. Dodatkowo materiały, które też są drogie. Można oczywiście zrezygnować ze skóry na rzecz syntetycznego materiału, ale to jednak nie to samo. Skóra, mimo że droższa, jest też trwalsza. To wszystko sprawia, że mało kogo stać na taki wydatek. Chociaż wiem, że w Niemczech ludzie są gotowi zapłacić każde pieniądze za taki proces – zamyśla się.

– Ja sądzę, że usługi introligatorskie mają przyszłość – mówi Karolina. – Może nie na bardzo szeroką skalę, ale przecież są coraz popularniejsze rzeczy unikatowe, ręcznie robione – uważa studentka.