Przełamując fale

Karolina Pawłowska


publikacja 12.10.2015 06:00

OnkoRejs. Wsiadły na dwa jachty, żeby zmierzyć się z Bałtykiem i pokazać innym chorym, że trzeba walczyć mimo wszystkich życiowych sztormów. Piękne, silne i pełne życia powtarzają, że rak to nie wyrok. Choć niektóre z nich wciąż jeszcze walczą. 


Załogi Bavarii i Cobry, które wyruszyły na Gotlandię, by pokazać chorującym na nowotwory, że trzeba walczyć o życie i marzenia Karolina Pawłowska /Foto Gość Załogi Bavarii i Cobry, które wyruszyły na Gotlandię, by pokazać chorującym na nowotwory, że trzeba walczyć o życie i marzenia

Są w różnym wieku, pracują w różnych zawodach, mieszkają w różnych częściach Polski. Najmłodsza ma 20 lat, najstarsza 60. Połączyły je choroba i idea, która zrodziła się w głowie Magdy Lesiewicz, żeby zorganizować rejs dla osób zmagających się z nowotworem. 


Bałtyk pokonam 


Umawiamy się w porcie jachtowym na kilka godzin przed wyjściem w morze. Magda, jeszcze w drodze z Gdańska, telefonicznie obiecuje podesłać którąś z obecnych już w Kołobrzegu uczestniczek rejsu. Za chwilę na horyzoncie pojawia się dziewczyna. Sprężysty krok, błyszczące oczy i wielki uśmiech na twarzy nie pozostawiają wątpliwości: to jedna z onkolasek – jak same o sobie mówią.


Ania Nowak z Tczewa, najmłodsza załogantka, w walce z chorobą ma najdłuższy staż. Pierwszy nowotwór miednicy małej zaatakował, kiedy miała 3 latka. Chemia, radioterapia i operacja usunięcia guza wraz z narządami, do których przylegał, są odległym, nie do końca zapamiętanym obrazem. Tym bardziej że na 15 lat słowo „nowotwór” zniknęło ze słownika. – Dwa lata temu poczułam, że coś jest nie tak, ale priorytetem była matura. Dopiero w lipcu poszłam do lekarza i… mięsak Ewinga w lewym udzie. Nie przestraszyłam się, nie załamałam, wiedziałam, że muszę walczyć. Raz pokonałam chorobę, pokonałam i drugi – dziarsko wzrusza ramionami przyszła pani pedagog specjalna. – To co? Bałtyku miałabym nie pokonać? Kiedy Magda napisała do mnie z pytaniem, czy chcę płynąć, potrzebowałam pół godziny czasu, żeby odpisać: „Płynę” – dodaje z szelmowskim uśmiechem, chociaż to jej pierwsza przygoda na otwartym morzu. 


– Jesteśmy piękne, silne i pełne życia. Po prostu onkolaski – śmieje się Ewa Sikorska. W Częstochowie, gdzie mieszka z mężem i synem, zbyt wielu okazji do żeglowania nie ma. Dla niej to też morski debiut. Za to do walki z rakiem jajowodu stawała trzykrotnie. Od pierwszej diagnozy minęło 10 lat. – Tak, to widać na zewnątrz. Czasami może się wydawać, że jest w nas więcej energii i żywotności niż w zdrowych ludziach, bo my wiemy, jak cenne jest życie. Wiemy, że dostałyśmy kolejną szansę i nie wolno nam jej zmarnować, trzeba żyć na maksa – wyjaśnia, gdy mówię, jak bez pudła rozpoznałam Anię. 


Akcja ewakuacja 


– Utożsamiamy ten rejs z chorobą i procesem wychodzenia z niej. Tak samo jak ciężko jest na morzu, tak samo ciężko przejść chemię, znosić skutki operacji, ale zdecydowanie warto płynąć do celu – mówi Magda Lesiewicz, inicjatorka OnkoRejsu. 
– Pomysł zrodził się zimą, w jakiejś kawiarence, kiedy rozmawiałam z kolegą z Centrum Wychowania Morskiego ZHP. Nie znałam nikogo, nie miałam sponsorów, nie bardzo wiedziałam, jak to się organizuje, ale bardzo chciałam zrealizować ten plan – opowiada.

Pomysłem podzieliła się w internecie. Okazało się, że idea spodobała się paniom – czytelniczkom jej bloga, w którym opisuje zmagania z chorobą, forumowiczkom, koleżankom z grup wsparcia. Szybko udało się skompletować 12-osobową ekipę, która na przełomie maja i czerwca zaokrętowała się na pokładzie Zjawy IV i pod dowództwem kapitan Magdy Góreckiej wyruszyła na Gotlandię. Na morzu spędziły zaledwie 30 godzin, gdy jacht zaczął nabierać wody, a niefortunny rejs przerwała akcja ratunkowa. Potrzebowały 3 miesięcy, żeby znów zameldować się w porcie, zdeterminowane i gotowe na przygodę. 


– Jadąc do Kołobrzegu, rozmawiałyśmy o dwóch dziewczynach, które chciały zrezygnować z leczenia. Jedna przestraszyła się tego, co powiedział lekarz o skutkach operacji, druga była już strasznie zmęczona chemioterapią. Tym rejsem chcemy też pokazać, że chociaż pierwsze podejście nam nie wyszło, nie zamierzamy się poddawać. Wy również się nie poddawajcie. Na morzu też jest ciężko, dużo dziewczyn zmagało się z chorobą morską, mamy za sobą akcję ratunkową, ale nie wolno się poddawać – opowiada Magda.

To, co najważniejsze 


– Rok 2005 był trudny dla mnie. W styczniu nagle na zawał zmarł mój tata, w kwietniu miałam chemioterapię, a w maju umarła mama. Gdyby Bóg nie trzymał mnie za rękę, nie dałabym pewnie rady – opowiada Ewa. – Potem też nie było łatwo. Nie powiem, że nie tupałam nogami. Był etap pytań: „dlaczego ja?”, „a za co?”, „a co ja Ci takiego zrobiłam?”. Jednak wiem, że to dzięki Bogu miałam siłę, żeby przetrwać wszystkie dolegliwości chemioterapii, wszystkie bóle pooperacyjne. Cały czas pertraktuję z Nim. Ręce złożone do modlitwy i… do przodu. Mam układ z Panem Bogiem – uśmiecha się ciepło. 
Po dekadzie zmagań z rakiem nie pyta już „po co?”. Odkryła w sobie talent malarski, jest wolontariuszką w hospicjum, aktywnie działa w grupach wsparcia. – Myślę sobie, że Pan Bóg dopuścił dla mnie takie doświadczenie, żeby mi otworzyć serce, żebym mogła mocniej kochać ludzi – kiwa głową. – Dajemy siebie innym, dobrym słowem, byciem, radą. I modlitwą – nieważne, czy ktoś wierzy czy nie, każdemu mówię: „Bóg cię kocha, a ja za ciebie wierzę” – śmieje się.


– Paradoksalnie to dopiero choroba pokazała mi, co jest najważniejsze w życiu. Gdyby nie zmiana optyki w moim życiu, nigdy nie zobaczyłabym, jaki piękny jest świat, i nie spełniłabym swoich marzeń. Walczę z chorobą od 13 lat, nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych – mówi Halina Nadolska, najstarsza z uczestniczek OnkoRejsu. Ma 60 lat, podróżuje, nagrywa filmy. – Na początku były bardzo ciężkie chwile, zwijałam się z bólu. Wtedy uciekałam na drugą stronę marzeń. Oglądałam w marzeniach piękne ogrody, raz wyobraziłam sobie siebie na morzu. Dzisiaj bywam w takich ogrodach, np. w Kanadzie. Docieram do nich także jachtem – śmieje się. – Jeśli rak nas nie złamał, to co może? Myślę, że jeszcze kilka rejsów przede mną – dodaje, pakując pod pokład nieprzebrane ilości paczek, słoików i toreb, które będą potrzebne załodze do przeżycia 5 dni na morzu. 


Walka i profilaktyka 


Magda miała szczęście, bo guz, który znalazła w piersi, był już dość duży, ale nie było przerzutów. – Mam więc usunięte tylko dwa węzły chłonne, a to oznacza większą sprawność ręki – opowiada. Wymyślony przez nią OnkoRejs ma kilka celów. Słowo „walka” dziewczyny odmieniają przez wszystkie przypadki, ale równie ważne jest słowo „profilaktyka”.

– Jesteśmy w różnym wieku, starsze i młodsze, blondynki i brunetki, bardziej wysportowane i mniej, i każda z nas przed chorobą myślała: „No przecież mnie to nie spotka, mnie to nie dotyczy”. Poprzez tę akcję, opowiadanie naszych historii, nadawanie chorobie twarzy konkretnej osoby, chcemy dotrzeć do jak największej liczby osób i zachęcić je do profilaktyki, do odwiedzania lekarza, do badań kontrolnych – mówi Magda.


– Kobiety mają się badać, badać i jeszcze raz badać! Każdemu z nas się wydaje, że nowotwór to przypadłość, która może dotknąć innych, ale nie nas. Bo przecież prowadzimy zdrowy tryb życia, jesteśmy aktywne, dbamy o siebie etc. Rak może dotknąć każdego – dopowiada Ewa. – A jeśli już nas dotknie, to nie można siedzieć i płakać. Klata do przodu i do boju z rakiem! Jeśli trzeba, nawet kilka razy – dodaje. 


Magda nie ma wątpliwości: – Zawsze musimy się liczyć z tym, że choroba może wrócić. Dzisiaj dowiedziałam się, że jedna z dziewczyn z pierwszego składu ma trzeci, zupełnie niespodziewany nawrót choroby. Musi po raz trzeci podjąć walkę i wierzę w to, że będzie walczyć. Zawsze trzeba mieć nadzieję, zawsze trzeba dążyć do celu – mówi. – Wśród naszych dziewczyn też były takie przypadki, w których lekarze nie dawali żadnych szans. Szukały tak długo innych lekarzy, aż znalazły takich, którzy podjęli się operacji. I co? Żyją czwarty, piąty rok, popłynęły jachtem na Gotlandię. Wygrały. 


Sztormowe menu


Do drugiego, wrześniowego starcia z Bałtykiem stanęło 14 onkolasek. Do hanzeatyckiego miasta Visba popłynęły na dwóch jachtach: Bavaria 36 i Cobra 41. Podczas tygodniowego rejsu stanowiły pełnoprawną załogę, pełniły wachty i uczyły się morza od czterech doświadczonych żeglarzy – kapitanów Magdy Góreckiej i Mariusza Woźniaka oraz dwóch pań oficerów, które także mają za sobą chorobę nowotworową. Na Gotlandii spotkały się z paniami z Cancer Gotland. Wymieniły doświadczeniami, obiecały znów się spotkać – tym razem w Polsce. Odwiedziły Bornholm. 


– Dałyśmy radę! Każda z nas stała za sterem, zwijała żagle, pełniła normalną służbę na pokładzie. Rok temu, gdyby ktoś mi powiedział, że będę stała za sterem w łupince między wielkimi falami, tobym mu za nic nie uwierzyła! Ale udało się nam spełnić marzenie i udowodnić sobie, że jesteśmy w stanie zorganizować grupę ludzi, która wcześniej nie widziała się na oczy, znała się jedynie z internetu, zaleźć sponsorów, znaleźć jachty i załogę i przemierzyć Bałtyk – cieszy się Magda Lesiewicz, gdy spotykamy się tydzień później. Kilka godzin wcześniej załoga Bavarii, ścigana przez sztorm i pioruny, dotarła szczęśliwie do polskiego wybrzeża i zeszła na ląd w Kołobrzegu. Drugi jacht, unieruchomiony w porcie w Nexo najpierw awarią steru, potem nie najlepszą pogodą, dołączy do nich dopiero następnego dnia.


Jak przystało na prawdziwe wilczyce morskie, onkolaski nie przestraszyły się bałtyckich sztormów. Szczególnie we znaki dała się Bavarii burza, która dopadła ich podczas powrotu do Polski. – Rejs był niełatwy, wracając, także napotkaliśmy bardzo złą pogodę, co niektóre dziewczyny ciężko zniosły, ale były bardzo dzielne – chwali swoją załogę Mariusz Woźniak, kapitan Bavarii. Nie wyklucza, że da się namówić na kolejną taką akcję – byle w lepszej do żeglowania porze roku. 
– Osiągnęłam mistrzostwo w zabezpieczaniu wszystkich przedmiotów, żeby nie latały, kiedy tak bujało. Potrafię nawet bezkolizyjnie zrobić herbatę, chociaż gotowanie przy takich falach to naprawdę nie lada wyzwanie – śmieje się Magda, choć były chwile, w których wcale do śmiechu nie było. – Możemy już wydać książkę kucharską „Menu podczas sztormu”: paluszki, sucharki, kisielek – dodaje bogatsza o doświadczenia morskiej burzy. 


Po niełatwej nocy, z której większość spędziła za sterem, do Magdy dopiero dociera zmęczenie. Dociera też, że onkolaski – do niedawna szczury lądowe w dodatku z rakiem „w papierach” – wygrały z Bałtykiem i spełniły marzenie. – Super, fantastyczne, że nam się udało, ale ja już myślę o kolejnych akcjach. Pokażmy kolejnej grupie ludzi, że im też się uda. Mamy pomysł na off-road, jest pomysł na kajaki, przejście wzdłuż granic Polski, jest całe mnóstwo innych, które pozwolą pokazać, że osoby chore chcą i mogą żyć normalnie  zapewnia.

TAGI: