Średniowiecza czar

Justyna Jarosińska


publikacja 12.10.2015 11:56

Choć kowalstwem zajmuje się zawodowo, kocha też sporty walki. Swoje dwie pasje połączył w jedno. Został kowalem – rycerzem.


Zapotrzebowanie na miecze z dobrej stali ciągle rośnie Justyna Jarosińska /Foto Gość Zapotrzebowanie na miecze z dobrej stali ciągle rośnie

Przy wejściu do kuźni w Dąbrowicy bo obu stronach wiszą misternie wykonane krzyże. Pan Jezus zrobiony jest z jednego kawałka stali. Tomasz Gomoła przekonuje, że największą frajdę sprawia mu wykuwanie czegoś trudnego i nietypowego.
Kuźnię w Dąbrowicy, w której pracuje, prawie 300 lat temu wybudowali jezuici. Jeden z braci był kowalem. Od początku stała przy pałacu możnego rodu Firlejów, z którego dziś została tylko baszta. Obok kuźni biegła droga w kierunku pałacu.


– To jedna z najstarszych dróg na Lubelszczyźnie – wyjaśnia Tomasz Gomoła, wskazując na wąziutką dziś wewnętrzną drogę prowadzącą wprost do ogrodzenia otaczającego Dom Rekolekcyjny Archidiecezji Lubelskiej. – W czasie II wojny światowej na kocie łby, które tu były, położono płyty, potem wylano asfalt. Dziś przy tej znaczącej drodze stoją jedynie kuźnia i Gminny Dom Kultury w Dąbrowicy. W ogrodzeniu kończącym bieg drogi, zamontowanym na podmurówce, jest brama. – To jeden z polskich absurdów – śmieje się Tomasz. – Według przepisów do pałacu Firlejów nadal musi być wjazd, choć pałacu już dawno nie ma – zauważa.


Wymarzona ruina


Pałacu już nie ma, ale jest za to kuźnia. Choć przez dość długi czas stała bezużytecznie, dziś ma się całkiem dobrze. – Pamiętam ten moment, gdy okazało się, że mam szansę być kowalem w swojej kuźni – wspomina Tomasz Gomoła. – Gminny Ośrodek Kultury na gwałt poszukiwał kowala. Trzeba było zagospodarować miejsce, które popadało w ruinę, a na którego wyburzenie nie zgadzał się wojewódzki konserwator zabytków. Dowiedziałem się, że ówczesny dyrektor GOKiS w Dąbrowicy poszukuje kowala do starej kuźni. Jeszcze tego samego dnia wszedłem do kuźni. – relacjonuje. Kuźnię przejął w 1999 r. Wtedy była to prawdziwa ruina.
W ścianie dziura, dach się prawie zapadał. Z kowalskich urządzeń była tylko płyta pieca, która pamięta jeszcze czasy wojenne.
– Mogłem mieć udostępniony ten budynek pod warunkiem, że sam go sobie wyremontuję – opowiada.


Kowal z miasta


Kowal z przekonania i zamiłowania rozpoczął pracę na własny rachunek. – Chciałem być kowalem, odkąd skończyłem 7 lat – podkreśla Tomasz Gomoła. – Tak jak jedni chcą być strażakami, lekarzami czy policjantami, ja jako dziecko chciałem być kowalem.
Miłość do kowalstwa przyszła nagle. – Miałem poważny wypadek. Gdy wybudzili mnie po operacji, okazało się, że stałem się leworęczny. Lewą ręką potrafiłem zrobić wszystko. Bardzo dobrze wychodziło mi malowanie. Dlatego postanowiłem zostać kowalem – śmieje się.

Nie było to łatwe dla rodziców, którzy wyobrażali sobie karierę syna w innej dziedzinie niż kowalstwo, szczególnie że w rodzinie nie było żadnych kowali. Tomek był jednak nieugięty. Rozpoczął naukę w szkole w Lublinie w klasie ginących zawodów. Sam znalazł sobie terminatora, u którego dwa dni w tygodniu uczył się zawodu. – Trafiłem do Wojciechowa, do Romka Czernieca. Dojazd z Lublina był prawdziwym utrapieniem – opowiada. – Na początku byłem trochę dyskryminowany za to, że jestem z miasta. Bo co to za kowal z miasta. Moi rodzice spore pieniądze musieli płacić za praktykę. Kiedy jednak Romek zajrzał do skrzyneczki, do której wrzucałem wszystkie swoje rzeczy wykute po godzinach pracy na niewygaszonym palenisku, postawił mnie do kowadła. To było wielkie wyróżnienie na tamte czasy. Naprawdę awansowałem.


Tomek najpierw kuł, potem także projektował. Po trzech latach zdał egzamin czeladniczy.
– Wojciechów miał dla mnie jeden mankament, była to kuźnia o profilu typowo ludowym. Ja chciałem wykuwać białą broń i zbroje – opowiada. – Romek się ze mnie śmiał, mówił: „Po co ci te miecze, chleba nimi nie ukroisz, komu to potrzebne”. Nikt wtedy nie przypuszczał, że tak rozwiną się bractwa rycerskie – dodaje.


Sport narodowy


Nie tylko, że się rozwiną, ale że nawet stworzy się oddzielna dyscyplina sportowa. Tomek, jak opowiada, zawsze lubił sporty walki. Marzył, by walczyć w zbroi, szczególnie że potrafił sam ją sobie wykuć. Okazało się, że takich zapaleńców jak on jest więcej. – Prawdziwe walki rycerskie rozpoczęły się najpierw na Grunwaldzie – opowiada Tomek. – Z roku na rok zaczęło to przybierać określoną formę, zostało okraszone konkretnymi przepisami, pojawili się sędziowie oraz szranki w formie ringów.
 Dziś mamy dwie federacje na świecie IMCF i HMBIA. W tej chwili zrzeszają 37 państw, które co roku rywalizują między sobą o tytuł mistrza w rycerskich zmaganiach.

Tomek Gomoła w tym roku wraz z drużyną reprezentacji Polski zdobył mistrzostwo świata. – Na eliminacje do kadry narodowej przyjeżdża ok. 200–250 rycerzy – informuje. – Mamy sześć eliminacji w roku w różnych miastach Polski. Walczymy na prawdziwych ringach, są sędziowie boczni, liniowi oraz tabela z wynikami. Po tych eliminacjach wyłania się zawodników do kadry. W grupie reprezentacyjnej jest 40 osób.
Reprezentują różne zawody. Tomek jest rycerzem – kowalem. Takich jak on jest w Polsce jeszcze kilku. Wśród nich Marcin, absolwent architektury krajobrazu, który, jak zaznacza Tomek, już jest kowalem, a wkrótce będzie pełnoprawnym rycerzem.

– Marcin aktualnie się u mnie uczy. Poznaliśmy się na Grunwaldzie, gdzie robił oporządzenie obozowe. Ćwiczy sporty walki, ma już sprzęt. Będzie dobrym rycerzem – podkreśla Tomek. Przekonuje, że aby być rycerzem, trzeba mieć naturę rycerza. – Gdy zamykam wizurę, przenoszę się w średniowiecze – opowiada. – Ludzie pytają, czy my w tych hełmach coś widzimy, a przecież adrenalina wtedy jest tak duża, że nie tylko widzimy, ale zapominamy, że mamy na sobie dodatkowe 30 kg.


Miecz jak szczoteczka


Tomek prawie każdego dnia pracuje w kuźni gdzie przyjmuje najróżniejsze zamówienia od bram, ballustrad po broń białą czy stal damasceńską.– Z mieczem jest jak ze szczoteczką do zębów. Rycerz walczący w sezonie niszczy przynajmniej jeden – wyjaśnia. Markę buduje sobie głównie wśród rekonstruktorów historycznych. Przekonuje, że to dziś bardzo duża społeczność, bo rycerzy są tysiące na całym świecie, a kowale z Polski kują najlepsze zbroje. – Gdy wyjeżdżamy na mistrzostwa świata, na które przyjeżdżają rycerze z 34 krajów, i zdobywamy mistrzostwo, to nasze zbroje stają się najbardziej medialne, a kowale z Polski – najbardziej wiarygodni.


Gomoła, jak informuje, na tarczy ma swoje logo kowalskie, tak jak bywało w średniowieczu. Jego tarcza jest więc swoistym banerem reklamowym. – Nie byłem nigdy połamany, a przecież zdarza się, że z pola schodzi ktoś mocno poturbowany i to wcale nie dlatego, że się źle bije, ale dlatego, że ma kiepski sprzęt – wyjaśnia. – Sędziowie nie są w stanie sprawdzić, czy zbroja jest wykonana ze stali hartowanej czy nie. Nie wprowadzono jeszcze certyfikatów sprzętu rycerskiego. Mogą jedynie sprawdzić magnesami, czy wszędzie jest stal, czy kręgosłup i kark są dobrze zasłonięte, czy jest suspensor. Nie są w stanie jednak wykazać, czy zbroja nie została przypadkiem zrobiona w domu ze starej pralki.


Nowoczesny tradycjonalista


Tomek, oprócz tradycyjnych wyrobów kowalskich, zbroi, broni białej i noży, które, jak mówi, cieszą się bardzo dużym zainteresowaniem, wykonuje także rzeczy nietypowe. – Ostatnio robiłem moździerz z I wojny światowej do arsenału w muzeum zamojskim, teraz będę robił zbroję husarską, którą zamówił człowiek mieszkający w Anglii. Chce odtwarzać polską husarię – opowiada.


Ostatnio kowal z Dąbrowicy zorganizował pierwsze w Lublinie ogólnopolskie spotkanie kowali, wśród których znaleźli się oprócz niego także inni członkowie Rycerskiej Kadry Narodowej. Na scenie przy dąbrowickiej kuźni można było zobaczyć współczesnych rycerzy w lśniących zbrojach, którzy stanęli do pokazowych walk. – Chciałbym co roku organizować takie wydarzenia, by zainteresować ludzi nie tylko formą sportu, ale też samą rekonstrukcją historyczną – zapowiada Tomasz.