Co łaska...

publikacja 29.10.2015 06:00

O wyjściu z długów i o Bogu, który zagląda nam do portfela, z Małgorzatą i Wojciechem Nowickimi rozmawia Marcin Jakimowicz.

Wojciech (trener biznesu) i Małgorzata Nowiccy od lat pomagają ludziom wyjść z długów. Niebawem ukaże się ich książka „Uzdrowienie finansów”. józef wolny /foto gość Wojciech (trener biznesu) i Małgorzata Nowiccy od lat pomagają ludziom wyjść z długów. Niebawem ukaże się ich książka „Uzdrowienie finansów”.

Marcin Jakimowicz: To prawda, że Biblia częściej mówi o pieniądzach niż o modlitwie?

Małgorzata i Wojciech Nowiccy: Znajdziemy cztery razy więcej wersetów biblijnych na temat wartości materialnych, bogactwa, zarządzania pieniędzmi niż samej modlitwy. Bóg wiedział, że ta sfera będzie nam nastręczała więcej problemów i pewnie dlatego tak właśnie ułożył proporcje. Biblia naprawdę jest podręcznikiem życia.

Pieniądze są brudne? Śmierdzą?

Nie. Są moralnie neutralne. Chora, brudna może być relacja, jaką do nich mamy. To ona może „pachnieć” lub „śmierdzieć”. Ale to naprawdę zależy wyłącznie od nas.

Zauważyłem, że na ludziach wielkie wrażenie robi to, że modlimy się nad kimś o błogosławieństwo finansowe. Nie wiedzą, że można o coś podobnego prosić.

Zawłaszczyliśmy sferę zarabiania. Wydaje się nam, że sami sobie zawdzięczamy to, co do nas przychodzi. Zapominamy, że zaopatrzenie finansowe zawdzięczamy Bogu. Jeśli tego nie widzisz, nie będziesz się modlił o błogosławieństwo finansowe. Po co masz prosić o wodę pod prysznicem? A Bóg może uczynić kogoś bogatym. W Mądrości Syracha czytamy, że dla Niego jest to niezwykłe łatwe…

„Pan uboży i wzbogaca” (1 Sm 2,7). To nie pobożna metafora?

Nie! Widzieliśmy to setki razy. Od lat pracujemy z ludźmi, którzy przychodzą pogrążeni w ogromnych długach. Widzimy, jaką pracę wykonuje Bóg, gdy tylko dopuszczą Go do swego portfela, konta…

Ilu osobom pomogliście wyjść z długów?

Nie potrafimy tego zliczyć. W książce „Uzdrowienie finansów” zamieściliśmy 50 prawdziwych historii z życia różnych ludzi, którzy doświadczyli wolności finansowej.

Harujemy z wywalonym jęzorem, by do pierwszego starczyło. Gdzie popełniamy błąd?

Na starcie. Uznajemy się za właścicieli pieniędzy czy rzeczy materialnych. To „moje” – obwarowujemy teren. Tymczasem Biblia naucza czegoś kompletnie innego: właścicielem jest Bóg, my – zarządcami. Boża ekonomia polega na dawaniu i przyjmowaniu. Liczy się to, co jest dobre i szlachetne. A w ludzkiej perspektywie? To człowiek jest właścicielem dóbr. Bóg jest od czasu do czasu zapraszany na ten teren, choć, powiedzmy sobie szczerze, większość ludzi nie chce, by im zaglądał do portfela. Ludzka ekonomia oparta jest na kupowaniu i sprzedawaniu. Liczy się to, co łatwe, szybkie i przyjemne. To nieustanne poganianie: „Nie ma czasu, nie ma czasu!” okazuje się złudne. Ludzie chcą zjeść kurczaka po 8 tygodniach, świnkę po 4 miesiącach, a potem wkurzają się, że są one napakowane sterydami. Bóg często przypomina: ciesz się tym, co masz. Podziękuj Mu za to. Nie usłyszysz tego w reklamach, z których dowiesz się, że model telefonu, który trzymasz w ręce, jest już przestarzały.

Moje dzieciaki nie zdążyły jeszcze oswoić się z nowym Windowsem, a już komputer zaproponował im aktualizację do wersji z jedynką po przecinku.

Tak to działa w tym świecie. Jesteś ciągle w tyle. A Bóg podpowiada: dziękuj za to, co masz i kim jesteś. Tak naprawdę problem tkwi w naszej głowie, a nie w stanie konta. Nawet jeśli wyzerujesz jakiemuś bankrutowi dług, a jego serce będzie pożądliwe, nic się nie zmieni i za chwilę ten człowiek wyląduje w kolejnych długach. Jedynie Jezus jest jak kardiochirurg. Jest On w stanie zmienić ludzkie serce. Wystarczy poprosić Go o darmową transplantację.

Bóg jest właścicielem pieniędzy – to dla Kowalskiego trzęsienie ziemi.

Wiemy. Ale tak naucza Biblia. Prawdziwa reprywatyzacja powinna polegać na uznaniu Boga za prawowitego właściciela naszych pieniędzy, nieruchomości, firm, samochodów. „Do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia, świat i jego mieszkańcy” (Ps 24,1).

Matka Teresa z Kalkuty mawiała: „Nie martw się. Bóg ma sporo pieniędzy”.

Wiedziała, co mówi. (śmiech) Jeśli uznasz, że Bóg jest właścicielem twej firmy, na wszystko spojrzysz inaczej. Bóg czasami mówi: „Sprawdzam, jak zarządzasz, jak sobie z tym radzisz”. Co więcej, zapowiada: „Jeśli w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy?” (Łk 16,11).

Brzmi groźnie…

Tak, bo znaczy dosłownie: sprawdzę twoje podejście do pieniędzy. Są one papierkiem lakmusowym, który zweryfikuje to, czy powierzę ci prawdziwe dobro. A my trzymamy łapę na portfelach i nie potrafimy dokonać nawet tego pierwszego kroku. U ludzi, którzy wychodzą z długów, pierwszym krokiem jest uznanie, że Jezus jest jedynym Panem i Zbawicielem. Zaproszenie Go do swojego serca. To podstawa do tego, by pozwolić, żeby Bóg zaczął działać. Dać Mu zielone światło. Znamy mnóstwo świadectw ludzi, których Bóg wyprowadził w długów. To klasyczna droga z Egiptu do Ziemi Obiecanej. W Egipcie Izraelici harowali jak niewolnicy, nie widzieli owoców swej pracy. Tak funkcjonują ludzie, którzy wylądowali po uszy w długach. Marzą o tym, by wyjść z tego „domu niewoli”, a to wymaga od nich odwagi. Muszą dojść do Morza Czerwonego, by ujrzeć cud, zobaczyć wody, które rozstępują się w najbardziej krytycznym momencie.

Jest też inna wersja: Izrael wyszedł z ogromnymi bogactwami Egiptu, które nie były mu na pustyni do niczego potrzebne. Stały się balastem. Tak jakbym miał Złotą Kartę Kredytową w mieście, w którym nie ma bankomatu. Nawet bogacze musieli uznać swą zależność od zsyłającego mannę…

To prawda. Bogatemu jest jednak o wiele trudniej to uczynić. Bo nawet gdy leży (w znaczeniu duchowym), wydaje mu się, że stoi. Ubogi nie ma złudzeń. Wie, że poległ, i oczekuje ratunku.

Jako małe dzieci nie śpiewaliście w czasie Mszy: „Biedak zawołał, a Pan go wysłuchał?”.

Śpiewaliśmy…

Dlaczego „bogaty” jest podejrzany? Dlaczego w bogactwie nie widzimy błogosławieństwa i węszymy w nim podejrzane interesy?

Widzieliśmy wielokrotnie, że skala zamożności naprawdę nie stanowi o realnej biedzie ani o materializmie człowieka.

W tramwaju dwie staruszki rozłożyły ulotki Lidla i Carrefoura i przez 20 minut porównywały ceny. Z ogromnym namaszczeniem.

Identycznie zachowują się ludzie zadłużeni. Oni nie myślą o niczym innym jak tylko o pieniądzach. To one spędzają im sen z powiek. Czym się różni takie uzależnienie od grania na giełdzie i nerwowego sprawdzania kursów akcji? Tylko stawką. Przypomina to anegdotę o Amerykaninie, którego okradziono w Jerozolimie. Stanął pod Ścianą Płaczu i zaczął rozpaczać: „Boże, gdybym miał chociaż z 500 dolarów na wyrobienie dokumentów”. Jeden z modlących się Żydów rzucił zniecierpliwiony: „Masz te 500 dolarów i zjeżdżaj, bo my się tu modlimy o naprawdę większe pieniądze”.

Anegdotka anegdotką, a ja jestem świeżo po lekturze książki „Ekonomia w judaizmie” i widzę, że „oni naprawdę się modlą o większe pieniądze”. „Żydzi, którzy chcą mieć powodzenie finansowe, codziennie czytają fragment Tory o mannie z nieba. Napisane w nim jest, że wszystko pochodzi od Boga” – opowiada rabin Szalom Ber Stambler Filipowi Memchesowi. „Napisane jest, że ręce mają ciężko pracować. Co to znaczy? To znaczy, że Żyd ma pracować rękami, lecz jego głowa powinna być gdzie indziej”.

Każdy Żyd jest wychowywany w znajomości Tory. On zna słowo Boga. I nawet jeśli później odejdzie od wiary, ma Torę w głowie, myśli Torą. Chcąc nie chcąc, stosuje Boże zasady. Bardzo często na biblijnych kursach finansowych, które prowadzimy, zachęcamy do modlitwy do Ducha Świętego. Widzimy, jak bardzo ludzie są utrudzeni, żyją w ciągłym strachu i lęku. Potrzebują oni doświadczać pokoju i radości, opanowania, a to są owoce działania Ducha Świętego. Zaczynamy od podpowiedzi: zmień perspektywę, przestań się zamartwiać, przerzuć ciężar na Jezusa. Widzimy, jak bardzo uwalniająca jest modlitwa uwielbienia: ona sprawia, że skupiamy się na Bogu i przestajemy klękać przed swymi problemami. Uczymy się wówczas Jego hojności, a ona jest kluczowym aspektem Bożej ekonomii. Gdy w organizmie płynie krew, wszystko funkcjonuje idealnie. Gdy następuje zator – sytuacja staje się krytyczna. W życiu człowieka niezwykle ważna jest płynność. Większość przedsiębiorstw nie upada dlatego, że utraciły rentowność, ale płynność!

Na czym polega ta płynność u katolika nad Wisłą?

Na tym, że jest wpływ i wypływ. Że potrafi oddawać, dzielić się, dawać jałmużnę. Wydawanie na siebie nie jest żadnym elementem płynności. Izraelskie Jezioro Galilejskie tętni życiem, a w Morzu Martwym nie ma żadnej jego formy. Dlaczego? Przecież oba zbiorniki leżą w depresji, do obu wpada ta sama rzeka: Jordan. To czytelny obraz: jeśli jedynie przyjmujesz, a nic z siebie nie dajesz, stajesz się martwy. Pan Bóg może dopuścić do sytuacji, gdy człowiek polegnie finansowo. Po co? By człowiek wreszcie się do Niego zwrócił. Demon szepcze dziś ludziom: jesteś samowystarczalny. To pułapka. Ludzie stają się opętani materializmem, bieganiem po wyprzedażach…

A policja w Dniu Wagarowicza nie szuka młodych w parkach, ale w centrach handlowych, między sklepami…

To znak czasu. Dzisiejsze pole walki i terytorium naszych porażek. Za komuny ludzie mieli jakieś tam oszczędności, ale w sklepach nie było towarów. Dziś półki sklepowe uginają się, a my zmagamy się z chciwością, porównywaniem się z innymi, materializmem, zachłannością na nowe gadżety….

Jak dużo pieniędzy to za dużo pieniędzy? Kiedy, sprawdzając stan konta, mogę poczuć, że zapominam, Kto tu rozdaje karty?

Wszystko zależy od twojej relacji z „górą”, od rozmów na linii właściciel–zarządca. Jeśli twe serce pozostaje w miejscu zarządcy, nie ma takiej kwoty, która mogłaby ci zaszkodzić, która byłaby „zbyt duża”. Bóg jednym daje pięć talentów, innym dwa, a jeszcze innym jeden. Jednego powołuje na prezesa zarządu małej firmy, innego na szefa gigantycznej korporacji. Stan konta się nie liczy – liczy się twoja relacja z Właścicielem. To działa też w drugą stronę: jeśli masz mentalność właściciela, to nawet najmniejsze kwoty spowodują problem radzenia sobie z nadmiarem.

Problem z nadmiarem? Nie przesadzacie?

Nie. Większość z ludzi, którzy do nas trafiają, wpadła w długi dlatego, że kiedyś nie poradzili sobie z nadmiarem. Dostali większą gotówkę i nie potrafili nią dysponować.

Zamiast odłożyć, wykosztowali się na wielką „plazmę”, na którą nie było ich stać?

Województwo śląskie ma największą średnią wysokość zadłużenia na mieszkańca. To tu mieszka najwięcej ludzi nieradzących sobie z długami. Dlaczego? Bo sporo z nich otrzymało kiedyś wielkie gratyfikacje, odprawy. Nie potrafili mądrze nimi zagospodarować i ten nadmiar rozchwiał całkowicie ich byt ekonomiczny. Wielu kupowało na raty rzeczy, które nie były im potrzebne. A jeśli kupujesz rzeczy niepotrzebne, wnet będziesz musiał sprzedawać potrzebne.

Rolnik wie, że nie może „przejeść” całego ziarna. Część idzie na chleb, ale część musi zostawić na zasiew.

A my nie pamiętamy już o tej biblijnej zasadzie. Ludzie żyją z dnia na dzień, bez pewnego bufora oszczędności. Zdecydowana większość żyje „z łapy do papy”, czyli krócej niż 30 dni do bankructwa (jeśli nie doszłaby najbliższa wypłata, zostaliby na lodzie). Gdy przejadasz wszystko i nie zostawiasz nawet małych kwot na zasiew, przegrywasz na całej linii. Ludzie radzący sobie jako tako z wydatkami bieżącymi, wpadają w długi przez wydatki okresowe (ogrzewanie zimą, zmiana opon, ubezpieczenie, wyprawka szkolna). W Księdze Przysłów znajdujemy radę: mądry odkłada na przyszłość, a głupi wszystko przejada. Biblia podpowiada, że mamy się uczyć od… mrówek.