Wszystkie babki z KGW

Agata Puścikowska

publikacja 06.11.2015 06:00

Tańczą jak baletnice albo promują kołoc grulownik. Albo też spotykają się, by obgadać sprawy tego świata, patriotycznie ukierunkować i mądrze, po wiejsku, wyemancypować.

Panie z KGW Kopalnia uwielbiają taniec. Spotykają się też,  by po prostu po babsku  i szczerze pogadać roman koszowski /foto gość Panie z KGW Kopalnia uwielbiają taniec. Spotykają się też, by po prostu po babsku i szczerze pogadać

Od Bałtyku po gór szczyty. Od wschodu do zachodu. W małych wioskach, w nieco większych miejscowościach. Wszędzie tam, gdzie mieszkają aktywne, chętne do działania, ale też i do babskich rozmów przy kawie panie. Koła gospodyń wiejskich, w skrócie KGW, skupiają tysiące kobiet z całej Polski. I chociaż koła te niezorientowanym nadal kojarzą się z wiekowymi babciami, które wieczorową porą udeptują kapustę na kiszenie, prawda o nich jest dużo ciekawsza, wielobarwna i inspirująca. Powstawały od połowy XIX wieku – pełniły wtedy funkcję nie tylko kaganka wiejskiej oświaty, ale często też były (damską i subtelną) formą oporu wobec zaborcy. W międzywojniu zrzeszone w kołach panie najczęściej wykorzystywały spotkania do poszerzania wiedzy z zakresu prowadzenia gospodarstwa domowego. Podobnie było w PRL, kiedy to w latach 50. koła rozkwitły (czasem nie unikając upolitycznienia). Po 1989 r., uważane (niesłusznie) za relikt upadłego systemu, koła upadły. Niemodne, wyśmiewane, niepotrzebne. A jednak kobietom na wsi integracja i działanie potrzebne były. Koła zaczęły odradzać się kilkanaście lat temu i ten renesans trwa.

Do tańca...

Aleksandra Szczepańska z KGW Kopalnia nie przypuszczała nawet, że działając w kole gospodyń zdobędzie szturmem ogólnopolskie media. Krokiem baletowym zresztą, w baletowej spódniczce tutu uszytej z firanki. A zaczęło się tak. Zwykła działalność w lokalnym kole gospodyń: wspólne gotowanie, kultywowanie tradycji, robienie kwiatów z bibuły, przetworów na zimę oraz uczestniczenie we wszystkich świętach kościelnych. Norma w działalności kół gospodyń w całej Polsce. Jednak paniom z Kopalni nie wystarczyło. – Modnie jest aktywnie spędzać czas, a obecnie również seniorzy widzą potrzebę działania, spotykania się. Nasz występ z tańcem baletowym miał być jednorazowy, przygotowałyśmy go na śląską Barbórkę. Spódniczki z firanki uszyłyśmy. Zatańczyłyśmy i bardzo się wszystkim spodobało. Założyłyśmy zespół Barbórki. Zaczęłyśmy tańczyć i występować, najpierw sporadycznie.

Z biegiem czasu coraz częściej, bo chętnie nas zapraszają, a my się świetnie bawimy. Więc wzbogacamy repertuar. Teraz mamy jeszcze fragment „Jeziora łabędziego”, taniec rodem z Bollywood, kankana, ale również poloneza – opowiada pani Aleksandra. – Tańczymy na regionalnych festynach, ale i jeździmy w trasy. Nawet telewizja zaprasza nas na występy. W KGW Kopalnia działa 14 pań, z czego 7 tańczy. Najstarsza ma 76 lat, a najmłodsza 60.

Danuta Jastrzębska z KGW Chwaszczyno na co dzień prowadzi gospodarstwo rolne. Wolny czas poświęca natomiast pracy w kole gospodyń w swojej miejscowości. – Mówiąc z przymrużeniem oka, trochę... popłynęłam. Po prostu społeczna praca w kole jest dla mnie ogromnie ważna i poświęcam jej bardzo dużo czasu. Zajmuję się sekcją turystyczną. Organizuję wyjazdy, wycieczki, jestem w zarządzie koła, prowadzę też kronikę – opowiada pani Danuta. – Mamy też zespół wokalny – Kaszubki. Występujemy w pięknych regionalnych strojach, z akompaniamentem. Nagrałyśmy nawet płytę z kaszubskimi kolędami, premiera tuż przed Bożym Narodzeniem! W chwaszczyńskim kole działa ok. 70 pań. Ze względu na wiek część z kobiet pełni funkcje honorowe.

Chwaszczyńskie koło powstało już w 1958 r. – Powstało oddolnie, założyły je same kobiety. Z potrzeby łączenia się i wspierania. Wcale nie wychwalały komuny i systemu – śmieje się pani Danuta. – W tamtych czasach koła były dla wielu kobiet źródłem wiedzy na temat nowoczesnego prowadzenia gospodarstwa. Dlatego chętnie przychodziły na spotkania – opowiada pani Danuta, która o historii miejscowości i o dziejach koła gospodyń pisuje również do lokalnego portalu internetowego. – Teraz dostępna jest literatura, kobiety na wsi są wykształcone. Kilkadziesiąt lat temu panie szukały wiadomości, jak hodować pisklęta, jak nowocześnie gotować, chciały się dokształcać, więc organizowały przeróżne kursy z zakresu prowadzenia gospodarstwa. I jak to kobiety: wspierały się. Z potrzeby własnej i swoich dzieci stworzyły więc na przykład tzw. dzieciniec wiejski – mówi pani Danuta. Dzieciniec, miejsce mądrego i bezpiecznego „przechowania” dzieci podczas wakacji. Bo jak to na wsi, gdy żniwa, wszyscy dorośli zajęci. Dlatego panie z koła gospodyń stworzyły coś w rodzaju półkolonii na terenie miejscowej szkoły.

A teraz? Niepotrzebne są już wykłady ze sposobów karmienia trzody chlewnej. Natomiast warto wiedzieć, jak metodą decoupage ozdobić stare meble, jak haftować po kaszubsku. Ale również... jak być slim i fit. Panie szaleją więc w nowoczesnej formacji tanecznej. – Są w naszym kole rolniczki, prawniczki, nauczycielki, właścicielki firm. Kobiety pewne siebie, czynne, nowoczesne. Tymczasem gdy pani Danuta robi rezerwację na kolejny wyjazd do teatru czy na wycieczkę, kiedy dzwoni i mówi, że przyjadą panie z koła gospodyń wiejskich, z drugiej strony słuchawki wyczuwalne jest pewne... zmieszanie i zdziwienie. – Cały czas chyba kojarzymy się społeczeństwu z grupą babć skubiących pierze.... – uśmiecha się pani Danuta.

Do tradycji...

Pani Katarzyna Dobrzyńska mieszka w Maniowach. Prowadzi tamtejsze koło gospodyń, a także jest kierowniczką miejscowego domu kultury. Dwie wielkie pasje. – Od lat organizujemy popularny konkurs potraw regionalnych. Regularnie spotykamy się na zebraniach, uczymy się wzajemnie, jak szydełkować, szyć, gotować. Starsze panie uczą młodsze. Przekazują tradycję i zaszczepiają miłość do naszych ziem – opowiada pani Katarzyna. – Najstarsze członkinie mają po 70 lat. Najmłodsze są po trzydziestce.

Ta ciągłość pokoleniowa jest w Maniowach szczególnie ważna. W latach 70. zaczął się bowiem dramat mieszkańców. Decyzją władz powstawać zaczęło Jezioro Czorsztyńskie. Cała miejscowość Maniowy została rozebrana, zniszczona, a mieszkańcy przesiedleni. Na nowym miejscu powstały Nowe Maniowy. Niestety, bez starych domostw, we wsi budowanej naprędce i po prostu brzydko. Mieszkańcom odcięto korzenie. A to boli...

– Założyłyśmy izbę regionalną i gromadzimy w niej wszystko, co się udało uratować ze starych Maniów. W naszej historii jest bolesna luka: aż 20 lat. Podczas przenosin niewielu mieszkańców myślało, żeby ratować starą maselnicę czy inne stare przedmioty. Po przeprowadzce mieszkańcy musieli się skupić na gospodarzeniu, aklimatyzowaniu się w nowym miejscu. I dopiero teraz dociera do nas, jak ważna jest tradycja, że warto przekazywać nasze zwyczaje kolejnym pokoleniom. I koniecznie należy przekazać młodszym gospodyniom tajemnice przepysznych lokalnych dań. Choćby tego słynnego kołoca grulownika z Maniów, który wygrywa kulinarne konkursy. Co to takiego?

– Kołoc grulownik to jakby... sernik bez sera. Jest nadziewany ziemniakami. Ziemniaki, odpowiednio przyprawione, zapieka się na cieście drożdżowym. Proste danie, a zachwycają się nim nawet bardzo wysublimowane podniebienia – śmieje się pani Katarzyna.

Do wszystkiego sensownego...

Magda Biejat z Fundacji Pracownia Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” była jedną z osób, które w ubiegłym roku przeprowadziły pierwsze w miarę pełne badania na temat kół gospodyń wiejskich. Wcześniej, prócz kilku magistrantów, nikt kompleksowo nie zajmował się fenomenem tych kobiecych stowarzyszeń. – Potwierdziło się to, co często widać również w lokalnych administracjach: kobiety w mniejszych miejscowościach są bardzo aktywne, często aktywniejsze od mężczyzn. Są bardziej przedsiębiorcze, bo na co dzień muszą radzić sobie i z prowadzeniem domu, i z działalnością społeczną, i pracą zawodową. Kobiety mają poczucie pewnego rodzaju misji. Czują, że jeśli one pewnych spraw nie wezmą w swoje ręce, nikt ich nie wyręczy – opowiada Biejat.

Dlaczego chcą się spotykać, działać w kołach? – Jest wiele motywacji. Jedna z nich to zwykła i naturalna potrzeba spotykania się, dzielenia sprawami trudniejszymi, ale i po prostu potrzeba spędzenia miło czasu. Kobiety ponadto chcą robić rzeczy wyjątkowe. Stąd na przykład koła o nietypowym profilu. Jedno z opisywanych przez nas para się... jazdą na deskorolce. Należą do niego panie młodsze. Magda Biejat zwraca uwagę, że nadal większość kół gospodyń zajmuje się gotowaniem czy wykonywaniem regionalnych ozdób, wiele pań śpiewa i tańczy też w zespołach ludowych. Jednak z biegiem lat przejmują też organizację i często życie kulturalne całych miejscowości w swoje ręce.  – Współpracują z lokalnymi władzami, z parafiami. Pomagają w przygotowaniach wielu imprez. Można by je nazwać emancypantkami czy nawet... feministkami, bo są świadome swojej roli, nie boją się działania. Jednak pewnie większość z nich nie chciałaby, aby w ten sposób je określać – opowiada Biejat. – To niezwykle mądre i niezależne kobiety. Podczas prowadzonych przez nas badań przebywanie z nimi było dużą przyjemnością.

Ile jest kół gospodyń wiejskich w Polsce? – Trudno mówić o konkretnej liczbie, bo niemal połowa działa jako grupy nieformalne, 15 proc. decyduje się na założenie stowarzyszenia. Tylko 36 proc. pozostaje zrzeszonych w organizacji centralnej. Ale jestem przekonana, że kobiet działających w różnych rodzajach kół gospodyń wiejskich są setki tysięcy. Przecież nie ma gminy, w której nie byłoby przynajmniej jednego koła.

I do... różańca

Wanda Waleriańczyk jest prezeską Stowarzyszenia Kobiet Wiejskich na rzecz Promocji i Rozwoju Gminy Ślesin, jest też organizatorką Ogólnopolskiego Zjazdu Kół Gospodyń i Innych Organizacji Kobiecych z Terenów Wiejskich w Licheniu. – W tym roku, we wrześniu, odbył się już piąty zjazd. Przyjechały tysiące pań. W pięknych strojach regionalnych, radosne, pełne życia. Sobotę miałyśmy jarmarkową – z festynem, prezentacją naszych umiejętności. W niedzielę jednak modliłyśmy się w sanktuarium licheńskim, uczestniczyłyśmy we Mszy św. Duchowe akumulatory trzeba naładować...

A jak to się zaczęło? Wiele lat temu pani Wanda Waleriańczyk na wykładzie na temat rodziny spotkała... Wandę Półtawską. Opowiedziała jej o kole, w którym działa. I o problemach ludzi wsi: że niektórzy mężczyźni piją, że kobietom czasem tak trudno... – Pani Wanda zagrzała mnie do walki, do działania. Zaprosiłam ją do nas, ale przez kilka lat jakoś nie miałam odwagi, by spotkanie zorganizować. Dręczyło mnie to jednak i w końcu, zadzwoniłam do pani Półtawskiej. Znów rozmawiałyśmy – wspomina prezeska. Powstał plan zorganizowania zjazdu w Licheniu. A marzenia o robieniu dobra zostały przekute w babski czyn.

– Zorganizowałam pierwszy zjazd, na który przyjechała pani Wanda. Nasi wspaniali ojcowie marianie pomogli, i pomagają do dziś. Udało się! A z roku na rok przyjeżdża do Lichenia coraz więcej kobiet. Pani Wanda, mama szóstki dzieci, babcia czwórki wnucząt, prowadzi duże gospodarstwo rolne. Hobbystycznie jest pilotem wycieczek. Uwielbia grać w siatkówkę. – Każda z nas, kobiet, ma swoje dzieło do wykonania. Działajmy więc. Wszystkie babki. Nie tylko z KGW.

Konkurs „Kobiety na start”

Wszystkie aktywne kobiety wiejskie, działające w kołach gospodyń, stowarzyszeniach, grupach nieformalnych niezarejestrowanych czy niezrzeszonych, zapraszamy do udziału w konkursie „Kobiety na start”. Pula nagród przekracza 15 000 zł. Wystarczy wypełnić kwestionariusz zgłoszeniowy, dostępny na stronie www.modnagospodyni.pl, i wysłać go na adres: Polskie Wydawnictwo Rolnicze Sp. z o.o., ul. Metalowa 5, 60-118 Poznań, z dopiskiem Konkurs „Kobiety na start” lub e-mail: konkurs@modnagospodyni.pl. Okres zgłaszania kandydatów: 15.02.2015 - 31.01.2016 r. Szczegółowe zasady konkursu zawiera regulamin dostępny na stronie www.modnagospodyni.pl