Moje włosy, czyjaś radość

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 26.11.2015 06:00

Nawet u fryzjera można pomyśleć o tych, którzy walczą nie tylko o życie, ale i o zadowolenie z niego.

Olga w nowej fryzurze  czuje się znakomicie Ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Olga w nowej fryzurze czuje się znakomicie

Odarte z kobiecości. Brzydkie. Nieatrakcyjne. Niepewne siebie. Tak czują się kobiety po chemioterapii. Prawie wszystkie.

Nowe włosy

Bez włosów widać zmarszczki, szarość cery, zapadnięte policzki. Chore otrzymują nową twarz – a ta kilka razy dziennie przypomina o nowotworze. Utrata włosów to coś, czego kobiety boją się nawet bardziej niż bólu związanego z chemioterapią. A co z dziećmi? Te małe nie wiedzą do końca, co się z nimi dzieje, miłość wszystkich wkoło wystarcza i wynagradza. Te starsze przeżywają wstyd, alienują się, schodzą na drugi plan – ograniczone przez chorobę, ograniczone przez leczenie, ograniczone przez wygląd.

I te pierwsze, i te drugie ratują peruki. Dobre, z naturalnych włosów, kosztują jednak majątek, bo nawet 5 tys. zł. Oczywiście Narodowy Fundusz Zdrowia nie refunduje takich peruk. A tylko one wchodzą w grę, bo dobrze dobrane i dopasowane, pomagają zaakceptować chorym stan rzeczy, poprawiają samopoczucie, a tym samym dają siłę do dalszej walki. Zbyt często tragicznie trudnej.

Pośrednik poszukiwany

Dzisiaj ma 18 lat, a swoje włosy zaczęła zapuszczać niedługo po Pierwszej Komunii św. Rosły osiem lat. Kiedy trzymała już w dłoni dowód osobisty, wiedziała, że pora na zmiany. Olga Dziedzic najpierw pomyślała, że może swoje stucentymetrowe włosy sprzedać. To chodliwy towar: pasmo fryzjerskie kosztuje około 300 zł. I wtedy mama powiedziała: „A może oddasz je dzieciom?”. Jeszcze zanim skończyła, było jasne, że to najlepszy pomysł.

Razem z mamą Olga zaczęła szukać informacji, komu najbardziej przydałyby się jej włosy. I to poszukiwanie, nawet w dobie internetu, okazało się najtrudniejsze. Dość powiedzieć, że od decyzji do realizacji minęło pięć miesięcy. Komunikacja z fundacją, którą wybrały jako pośrednika między nimi a chorym dzieckiem, była dosyć powolna. – Zależało nam na tym, żeby fundacja ofiarowała peruczkę bez dodatkowych kosztów. Trafiłyśmy na Fundację „Nie-bo-rak” i potem już nie szukałyśmy, choć teraz wiem, że są i inne, które spełniają nasz warunek – wyjaśniają.

Kiedy wszystko było już jasne, przyszło pytanie: czemu wcześniej na to nie wpadłam? Może dlatego, że jej samej bliżej do tych potrzebujących?

Outsiderka od zawsze

Bo tak bywa, że ci, którzy radzą sobie z marginalizacją, ci obcy wśród „swoich”, przywykają. Od urodzenia stygmatyzowani, myślą: „Można dać radę! Wiem, bo daję radę! Wiem, bo innego życia nie znam”. W prosty sposób swoją miarę przykładają do całej reszty.

Tak jest z Olgą, która urodziła się z zaćmą wrodzoną i w wieku pięciu miesięcy usunięto jej soczewki. Nowe dostała 17 lat później. Przez ten czas świat widziała bardzo nieostro. Okularki z centymetrowej grubości szkłami (+24 dioptrie na początku, później o 10 mniej) trochę pomagały, ale i tak pozostała niedowidząca, a więc wykluczona siłą rzeczy. Brakowało jej też zrozumienia ze strony rówieśników. Outsiderka z urodzenia, a w końcu i z wyboru, potrzebowała korekty nie tylko wzroku, ale i myślenia: nie wszyscy są tacy silni jak ty, nie wszyscy nauczyli się walczyć, nie wszyscy…

Mama okazała się więc potrzebna: oni znają inne życie i niemalże z dnia na dzień je tracą. Jest im bardzo trudno. – Rozumiem, jasne, dlatego im pomogę – zareagowała córka i postanowiła ziścić pomysł: podzielę się włosami.

W tym salonie

Ani jedna, ani druga nie znają osobiście osoby, która otrzymałaby taki prezent: perukę. Nie mają wśród swoich znajomych kogoś, kto swoje włosy oddałby chorym. – A przecież rokrocznie pod koniec maja, gdy kończą się komunijne tygodnie, wiele dziewczynek zmienia fryzurki. To doskonały sposób na to, żeby pomóc chorym rówieśnikom. Można pomóc nie tylko zwyczajowym wsparciem finansowym dzieci w krajach misyjnych, ale także u fryzjera – dopowiada Olga Dziedzic. – Nasza pani – Malwina Knapik z salonu „Anita” na osiedlu Młodych w Świdnicy – na pewno pomoże – zachęca Olga.

Zasady są takie:

Minimalna długość włosów, które można przekazać fundacjom, to 25 cm. Włosy mogą być farbowane – ważne, aby nie były zniszczone. Włosy można obciąć w każdym salonie fryzjerskim, ważne jest, by były one ścięte według poniższych zasad:

  1. umyte i wysuszone włosy dzielimy na kilka pasm;
  2. każde pasmo pleciemy w warkocz, po czym wiążemy gumką (najlepiej recepturką) dla bezpieczeństwa w kilku miejscach;
  3. warkocze ucinamy około 2 cm powyżej utrzymującej ich gumki (od strony głowy), nie należy ich wyrównywać;
  4. ścięte i dokładnie wysuszone warkocze zawijamy, np. w papier;
  5. oznaczamy nasadę włosa, np. wkładamy pod gumkę karteczkę z napisem „nasada”;
  6. włosy wysyłamy na adres fundacji.

Urszula Dziedzic

Jako 16-latka także postanowiłam zmienić fryzurę. Obcięłam swój warkocz i przez lata pieczołowicie eksponowałam go jako ozdobę, dumna z włosów, jakie udało mi się wypielęgnować. Myślę, że zawiniątko z tym warkoczem do tej pory leży gdzieś w szufladzie mojego rodzinnego domu. Dzisiaj oddałabym te włosy potrzebującym, wtedy nie było takiej możliwości. Zachęcam wszystkie dziewczyny i panie do włączenia się w akcję zbierania włosów na peruki dla chorych. Ten gest solidarności daje wiele radości i satysfakcji. Polecam!

TAGI: