I przyszedł na świat...

Karol Białkowski

publikacja 30.12.2015 06:00

Radość Bożego Narodzenia to doświadczenie niezwykłe. Banalne? Niekoniecznie. Zwłaszcza jeśli samemu długo oczekuje się na własne dziecko. Wtedy czas świąteczny budzi refleksję o pięknie nowego życia.

Gdy Kamila i Ryszard opowiadają o swoim doświadczeniu, łzy same cisną się do oczu. Mają nadzieję, że ich historia pomoże podjąć decyzję o leczeniu naprotechnologicznym choćby jednej parze.  – To działa – przekonują Karol Białkowski /Foto Gość Gdy Kamila i Ryszard opowiadają o swoim doświadczeniu, łzy same cisną się do oczu. Mają nadzieję, że ich historia pomoże podjąć decyzję o leczeniu naprotechnologicznym choćby jednej parze. – To działa – przekonują

W ostatnich tygodniach głośno jest o wygaszaniu rządowego programu finansowania in vitro na rzecz programu wspierania prokreacji, który opierać się ma na leczeniu, a nie sztucznym zapłodnieniu. Ta opowieść jest zapewne jednym z wielu świadectw, że naprotechnologia to nie „metoda kościółkowa” o wątpliwej skuteczności.

Rodzicielstwo to dar

Ryszard i Kamila Tomasiowie mieszkają w Rogowie Wołowskim k. Wińska. Są małżeństwem od czterech lat, a pięć miesięcy temu urodził się im syn – Dominik Bartłomiej. Aby się począł, jego rodzice musieli się mocno postarać. – To, że będziemy mieli problemy z poczęciem dziecka, czuliśmy długo przed diagnozą lekarską – zarówno ja, jak i moja żona – mówi Ryszard. Było to trochę podświadome, ale z perspektywy czasu znamienne dla sytuacji, w której się znaleźli. – Jeszcze jako kawaler zacząłem się interesować adopcją na odległość, realizowaną przez Salezjański Ośrodek Misyjny. Oczywiście wówczas nie wiedziałem, co będę robił w życiu, ale postrzegam tę sytuację jako swoisty znak – wyjaśnia. Napotkani na tej drodze ludzie, jak się później okazało, pokierowali też późniejszymi krokami młodego małżeństwa. – Jestem przekonany, że sygnałów danych nam na naszej życiowej drodze nie zlekceważyliśmy i dzięki temu dzisiaj jesteśmy rodzicami – dodaje.

R. Tomaś zaznacza, że środowisko kształtuje i uczy podejmować dobre wybory. – W desperacji człowiek robi czasem rzeczy niezgodne ze swoim sumieniem. Dzisiejszy świat jest taki, że zwycięża chęć posiadania, również dziecka. Dobrze mieć wokół siebie ludzi, którzy pomogą zrozumieć lub utwierdzić się w przekonaniu, że rodzicielstwo to dar, a dziecko jest powierzone naszej opiece, by później mogło iść w świat – tłumaczy.

Pomogła św. Jadwiga?

Potomstwo miało się pojawić szybko. Małżonkowie nie chcieli czekać. Do poczęcia jednak nie dochodziło. Kamila i Ryszard postanowili, że nie będą robić nerwowych ruchów, i dali sobie rok na zajście w ciążę. – Korzystaliśmy regularnie ze standardowych porad ginekologicznych, ale nic się nie zadziało – mówi K. Tomaś. Podkreśla przy tym, że lekarz wspominał, iż być może nie będzie im tak łatwo, jak sobie założyli, ale jednocześnie uspokajał. Zaproponował stymulację jajeczkowania, co miało rozwiązać problem, jednak nie przyniosła oczekiwanego skutku. – Pomyślałam wówczas, że coś jest nie tak. Poprosiłam o zrobienie mi badań hormonalnych, na co usłyszałam, że jest to za drogie. Nie uwierzyłam i zgłosiłam się do innego ginekologa – dodaje. Ten od razu zlecił potrzebne do diagnozy badania. Przełomowym momentem była październikowa piesza pielgrzymka do Trzebnicy, do grobu św. Jadwigi Śląskiej. Oczywiście w intencji błagalnej o dziecko.

– Na trasie usłyszeliśmy prelekcję s. Ewy, boromeuszki z Fundacji „Evangelium Vitae”, która opowiadała o owocach naprotechnologii i skuteczności naturalnych metod leczenia niepłodności – wspomina Kamila. Pomyślała, że to dla nich szansa. Po małżeńskiej konsultacji zdecydowali się spróbować czegoś, o czym do tej pory nie mieli pojęcia, rezygnując ze zleconych już badań i z nowego lekarza. Po kilku tygodniach obserwacji z przeszkolonymi instruktorami tzw. modelu Creightona – to one są podstawą diagnozowania przyczyn niepłodności – Kamila doszła do zaskakującego wniosku. – Gdybym zdecydowała się na badania hormonalne nijak miałyby się do mojej sytuacji. Sposób ich przeprowadzania powinien być dostosowany do długości cyklu miesięcznego kobiety. Mój był dłuższy niż standardowy, więc mogę założyć, że wyniki byłyby całkowicie niewiarygodne – tłumaczy. Podkreśla, że ogromna wartość naprotechnologii tkwi w tym, że podchodzi indywidualnie do każdego pacjenta, dzięki czemu skuteczność leczenia jest znacznie wyższa.

Łzy radości

Po zakończeniu obserwacji kobieta w końcu trafiła do... lekarza. – Wykryto u mnie podejrzenie endometriozy, zespołu policystycznych jajników oraz niski poziom progesteronu – wymienia. Zastosowanie odpowiedniej kuracji farmakologicznej pozwoliło uzdrowić organizm Kamili. Leczenie odbywało się częściowo we Wrocławiu, a częściowo w Białymstoku. – Byliśmy kilka razy u dr. Tadeusza Wasilewskiego, który założył pierwszą w Polsce klinikę zajmującą się naprotechnologią. Zalecił mi krioterapię (wymrażanie – przyp. red.), która miała zredukować endometriozę. Wykonał też mnóstwo badań i powiedział, że dalej trzeba czekać – opowiada. Ryszard wspomina jeszcze jedno przesłanie, które zapadło mu w pamięć i serce. – Zapytał, czy jesteśmy ludźmi wierzącymi. Gdy odpowiedzieliśmy, że tak, polecił nam szczerą modlitwę w intencji poczęcia dziecka. Powiedział, że czasem z ludzkiego punktu widzenia brakuje bardzo niewiele i bez interwencji Pana Boga się nie obejdzie – mówi.

Małżonków nie trzeba było przekonywać. Wstąpili do wspólnoty Domowego Kościoła, zaangażowali się w duchową adopcję dziecka poczętego oraz podjęli czasową wstrzemięźliwość alkoholową w intencji dzieci nienarodzonych. Ryszard zaznacza, że cały ten czas nie był łatwy. Pojawiały się momenty, w których czuli rozżalenie i pytali Pana Boga, dlaczego ich spotyka taka przykrość. – Są tacy, dla których życie nie ma takiej wartości jak dla nas i mają gromadkę dzieci. A my, mając stabilność finansową i mogąc zapewnić odpowiednie warunki do rozwoju i wychowania, nie mamy dziecka – przyznaje. Dzięki wspólnocie Kamila i Ryszard odzyskali jednak spokój ducha. Podkreślają, że największym wsparciem, jakiego doświadczyli, była modlitwa innych małżonków za nich.

Późną jesienią 2014 r. nastał dla państwa Tomasiów czas wzmożonej aktywności w życiu zawodowym. Przestali skupiać się tylko na leczeniu niepłodności i... podziałało. – W naprotechnologii każdego 17. dnia cyklu robi się test ciążowy. W poprzednich miesiącach nic się nie działo, więc tym razem przeciągnęłam czas oczekiwania o kolejny dzień. Miesiączki nie było. Uznałam, że nie ufam do końca testom, i pojechałam na badanie krwi – opowiada Kamila. Wyniki były do odebrania wieczorem przez internet. Kobieta wiedziała, na jakie parametry zwrócić uwagę, i była pewna swego. – Zawołałam męża i kazałam mu spojrzeć na tabelkę z danymi. On nie wiedział zupełnie, o co chodzi. Powiedziałam mu o wysokim wskazaniu współczynnika beta hCG i zaczęłam go całować. Zrozumiał. Zaczęliśmy oboje płakać – wspomina tamte chwile.

To był Dominik. Chłopiec przyszedł na świat 28 lipca, w 32. urodziny taty. Za kilka dni będzie świętował z rodzicami swoje pierwsze Boże Narodzenie.

Szukasz pomocy?

Naprotechnologią w naszej archidiecezji zajmuje się Fundacja „Evangelium Vitae” powołana przez siostry boromeuszki. Co miesiąc organizowane są spotkania wprowadzające do modelu Creightona, podczas których można się dowiedzieć więcej o leczeniu niepłodności metodami naturalnymi. Informacje można znaleźć na stronie www.naprotechnologia.wroclaw.pl.

TAGI: