Rodzice zadecydują

publikacja 07.01.2016 06:00

O koniecznych zmianach w polskim systemie edukacyjnym z min. Anną Zalewską rozmawia Agata Puścikowska.

Anna Zalewska minister edukacji narodowej, mgr filologii polskiej, ekolog, menedżer oświaty, były wicestarosta powiatu świdnickiego, poseł na Sejm RP VI i VII kadencji. jakub szymczuk /foto gość Anna Zalewska minister edukacji narodowej, mgr filologii polskiej, ekolog, menedżer oświaty, były wicestarosta powiatu świdnickiego, poseł na Sejm RP VI i VII kadencji.

Agata Puścikowska: Minister edukacji narodowej jest... polonistką. Trochę boję się polonistek.

Anna Zalewska: Że takie kostyczne i będzie problem z autoryzacją? (śmiech) Zapewniam, że uczyłam 17 lat i lubiłam uczniów, raczej ze wzajemnością. Tylko jeden raz mój uczeń nie zdał matury, czym tylko ja się przejęłam, a on wzruszył ramionami i stwierdził: „Pani profesor, po prostu się nie uczyłem”. Ponieważ jednak sama miałam trudną, zasadniczą polonistkę w szkole, gdy szłam na studia, a potem do pracy, przyrzekłam sobie, że będę blisko uczniów. Przecież w szkole nie o samą wiedzę chodzi. Notabene był moment, że chciałam być... dziennikarzem, a jednak pasja do pracy z młodzieżą wygrała.

W kontekście wyboru ministrów chyba ani razu nie padło Pani nazwisko na „giełdzie” dziennikarskiej.

Być może rzeczywiście byłam najbardziej... dyskretną kandydatką. (śmiech) Natomiast na „giełdzie” moje nazwisko nie padło być może i z tego powodu, że w Sejmie nie pracowałam w komisji edukacji. Dlaczego? To była forma wewnętrznego protestu przeciwko temu, że na czele komisji stał „wychowawca młodzieży” z symbolem marihuany w klapie marynarki. To było jawnym naruszeniem chociażby ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, nie mówiąc już o sytuacji groteskowej, kiedy to promotor autodestruktywnych zachowań ma „troszczyć się” o polską edukację.

Była Pani za to w... komisji energetyki. Szerokie spektrum zainteresowań?

To konsekwencja moich wieloletnich doświadczeń. Walczyłam przeciwko farmom wiatrowym. Pracowałam też w komisji zdrowia. Osiem lat w opozycji pozwoliło mi poznać wiele przestrzeni, spraw publicznych, poznać trudne tematy, problemy społeczne z wielu perspektyw. Wcześniej pracowałam w oświacie: najpierw byłam nauczycielem, potem dyrektorem szkoły, w końcu wicestarostą – czyli reprezentowałam organ prowadzący szkołę. Problematykę oświaty znam z każdej strony.

Wyzwanie jest duże.

To prawda. Edukacja stanowi zadanie wyjątkowe, czego jestem świadoma. Mam też ogromną energię i konkretne rozwiązania, by prowadzić resort profesjonalnie, tak by dzieci, nauczyciele oraz rodzice czuli się w szkole bezpiecznie i dobrze. Potrzeba zmian w systemie edukacji, więc wraz ze specjalistami, ludźmi oddanymi pracy z młodzieżą, wprowadzimy je.

Zmiany, zmiany, zmiany... Zapowiedź, że „cały system należy zmienić”, wywołuje jednak dreszcze. Dzieci, rodzice i nauczyciele potrzebują spokoju.

To prawda, potrzebują. I właśnie trzeba spokój oraz porządek wprowadzić do polskiego systemu edukacji. Obecnie panuje harmider i wiele dzieci doświadcza stresu, marnuje talenty zamiast je rozwijać. Przyklepywanie szkodliwego status quo nie pomoże dzieciom. Musimy stworzyć uczniom odpowiednie warunki do nauki. Choćby najmłodszym, czyli sześciolatkom. Ustawa, która pozwoli rodzicom wybrać, czy chcą, by dzieci sześcioletnie uczyły się w pierwszej klasie, czy też w zerówce, już jest gotowa. Wieloletnia, dramatyczna walka rodziców o możliwość wyboru właśnie dobiega końca. Żeby jednak w przyszłym roku nie zapanował chaos, wraz ze świetnymi analitykami rozpatrujemy niemal gmina po gminie, gdzie mogą wystąpić problemy organizacyjne, związane chociażby z przeładowaniem klas lub też odwrotnie – z tzw. pustymi rocznikami w mniejszych miejscowościach. Badamy sytuację w przedszkolach – prawdopodobnie miejsc w nich nie zabraknie. Planujemy w końcu pomoc samorządom, żeby poprzez zwiększenie subwencji podołały nowym wyzwaniom.

Część dzieci starszych, które kilka lat temu poszły jako sześciolatki do pierwszej klasy, dziś niezbyt dobrze radzi sobie w szkole. Co z nimi?

Temat znam doskonale. W MEN zalegają tysiące listów, które przychodziły do resortu. Przykro czytać te dramatyczne historie: dzieci płaczą, bo się boją szkoły, nie śpią w nocy, moczą się. Do tego dochodzi też brak wiary we własne możliwości i ogromna niechęć do nauki... Oczywiście nie mówię tu o maluchach, lecz o dzieciach starszych. Tym dzieciom też trzeba pomóc. Szukamy więc elastycznych rozwiązań, dzięki którym będzie możliwa realna pomoc. Teoretycznie oczywiście zawsze można cofnąć dziecko z trudnościami do klasy niżej. (Osobiście nie lubię słowa „cofać”. Bardziej tu pasuje: umożliwić edukację na odpowiednim poziomie). W praktyce jednak sprawa wyglądała bardzo różnie: bywało, że poradnie pedagogiczne, ale często i nauczyciele, mimo ewidentnych wskazań nie kwapili się do pomocy dziecku. Dlaczego? Być może bali się reakcji przełożonych... Zapewniam, skończy się przymus i edukacyjny terror. Chcemy dać możliwość rodzicom, by w porozumieniu ze szkołą i poradnią znaleźli najlepsze rozwiązanie dla konkretnego dziecka. By uczeń, który rozpoczął zbyt wcześnie edukację i jest na przykład w klasie czwartej, mógł bezpiecznie wrócić do klasy trzeciej. Zastanawiamy się też, jak najlepiej pomóc dzieciom w obecnych klasach pierwszych, które we wrześniu poszły do szkoły jako sześciolatki. Obecnie chęć powtórzenia klasy zgłosiło blisko 20 proc. ich rodziców. Liczba ta zapewne bardzo się zwiększy, gdy jeszcze przed końcem roku do rodziców dotrą konkretne możliwości, rozwiązania, podpowiedzi, w jaki sposób to zrobić. Nie zamierzam zresztą sprawy sześciolatków, siłą wtłoczonych do szkół, pozostawić bez konsekwencji. Na przyszły rok ustalamy kontrolę NIK-u. Chcemy zbadać, w jaki sposób cała sytuacja odbiła się na uczniach.

Tempo iście zawrotne. A co nagle...

Trzeba rozważyć, czy brnąć dalej w bezsens, czekać latami na analizy, czy na podstawie możliwości, które przecież istnieją, działać dla dobra dzieci. Rodzicom dajemy wolność w decydowaniu o edukacji własnych dzieci. To takie wyjątkowe i dziwne? Dziecko jest najważniejsze, jego dobro stawiam ponad kwestie związane z pieniędzmi czy chwilowym przerażeniem części nauczycieli. Dziecko to nie koszt, to inwestycja.

Ale jednak pieniądze na zmiany w edukacji są niezbędne. Natomiast przerażenie części nauczycieli nie napawa optymizmem.

Po kolei. Pieniędzy bardzo szukać nie trzeba, bo nimi dysponujemy. Musimy je jednak rozdysponować z większym sensem. Ogromne sumy wpompowano w subwencje na sześciolatki w klasach pierwszych, jak wiadomo – ze skutkiem opłakanym. Obecnie tworzymy takie rozwiązania, które naprawdę rozwiną polską szkołę. Jeśli natomiast chodzi o „przerażenie” części nauczycieli, to zapewniam, że jego skala jest sztucznie pompowana. W lutym otwieramy narodową debatę o polskiej edukacji. Będziemy rozmawiać, szukać najlepszych rozwiązań. Zapewniam: będzie to dialog, a nie monolog. I nie tylko teoretyków, ale przede wszystkim – praktyków.

Zapowiedź likwidacji gimnazjów spotkała się jednak już ze sporym oporem. Gdy napisałam komentarz na ten temat, otrzymałam dziesiątki listów od zdenerwowanych...

...nauczycieli gimnazjalnych? Właśnie. Chciałabym, żebyśmy przestali zawężać sprawę całej polskiej edukacji li tylko do sprawy gimnazjów. Nauczanie nie przebiega na jednym etapie: albo w podstawówce, albo gimnazjum czy liceum. To jest proces, który trwa wiele lat i musi być tak zaplanowany, by był całością, by przebiegał płynnie, a jego etapy mądrze się uzupełniały. Aż do skutku – dobrego wykształcenia i wychowania dojrzałego człowieka. Obecnie mamy sytuację dramatyczną. Proces edukacji jest zaburzony tym, że każdy etap edukacji jest poszatkowany, oderwany od siebie. W efekcie na przykład studenci na pierwszym roku nie są przygotowani do studiowania. Dobre uczelnie tworzą tzw. roczniki zerowe, by przygotować studentów, wyrównać braki w wiedzy. Cóż się dziwić, jeśli gimnazjum przygotowuje do testu gimnazjalnego, a liceum to „kurs przygotowawczy” do matury. Przyzwolenie społeczne, by sytuację zmienić, jest absolutnie powszechne. Mówią o tym nauczyciele podstawówek, liceów, profesorowie uczelni oraz rodzice. Również część nauczycieli gimnazjalnych. Pozostali protestują, bo być może boją się utraty pracy. Zapewniam, że do tego nie dojdzie. Wygaszanie gimnazjów to będzie stopniowy proces. To nie rewolucja, lecz dokładnie zaplanowana ewolucja. Uczniowie go nie odczują wcale, nauczyciele w nowych warunkach również się odnajdą i będą mogli nadal z pasją i zaangażowaniem uczyć oraz wychowywać.

Właśnie: wychowywać. Ostatnimi laty różnie z tym bywało.

Dlatego trzeba to zmienić. Oczywiście, w procesie wychowania najważniejsza jest rodzina, rodzice. Szkoła jednak musi być im wsparciem, musi pomagać. Będziemy więc odpowiedzialni za stworzenie takiej podstawy programowej, w której elementy wychowawcze będą się łączyć z kreowaniem konkretnych postaw: szacunku dla historii, osób starszych, koleżanek i kolegów, wszelkich religii, odpowiedzialności za słowa czy zdrowej rywalizacji.

W przyszłym roku ma już nie być sprawdzianu szóstoklasisty. Wolę nie mówić o tym synowi. Przestanie się uczyć. Do testów...

Do testów! Otóż to. Dzieci obecnie uczą się właśnie „do testów”, a co za tym idzie, nie rozwijają pasji, umiejętności. Po prostu są formatowane (przepraszam za określenie) do właściwego wypełniania rubryczek. Zarówno na poziomie klasy szóstej, jak i niestety wcześniej, w klasie trzeciej (nad zmianą podejścia do tzw. trzecioteścików również będziemy pracować). Tymczasem dzieci powinny rozwijać pasje, powinny pogłębiać wiedzę dla samych siebie, a nie oceny. Sprawdzian klas szóstych tak naprawdę nie sprawdza realnej wiedzy, nie informuje o niczym, lecz niepotrzebnie stresuje, w dodatku generując zbędne koszty. Dlatego czas z tym skończyć.

Usłyszałam, że wygaszanie gimnazjów spowoduje wygaszenie... szkół katolickich.

Ale w jaki sposób? Przecież liczba dzieci się nie zmniejszy. Nie upadną ani szkoły katolickie, ani społeczne czy prywatne. Chcemy stworzyć takie rozwiązania, by każda szkoła elastycznie potrafiła dostosować się do zmian.

Likwidacja tzw. godzin karcianych podobno odbije się na uczniu.

Retoryka kompletnie nieprawdziwa. Jak można było wprowadzić coś darmowego (nieopłacanego) i obowiązkowego jednocześnie? To czas pracy, za który nie ma wynagrodzenia. Godziny karciane są po prostu niemoralne, upokarzające dla nauczycieli. Żeby nauczyciele pracowali z dziećmi poza godzinami lekcyjnymi, wystarczy przeorganizować ich pracę, zapewnić ku temu warunki i oczywiście zapłacić za ten wysiłek.

Kiedyś zadałam podobne pytanie minister pełnomocnik od spraw równościowych, co wywołało sporą awanturę. Teraz zadaję je Pani: czy szkoła katolicka ma prawo nie zatrudniać zdeklarowanej (otwarcie deklarującej swoje preferencje) lesbijki?

Oczywiście. I to nie ma nic wspólnego z dyskryminacją, lecz jest konsekwencją praw rodziców w obszarze wychowania dzieci, wyboru określonych wartości. Każda szkoła o określonym profilu, w tym określonej deklaracji religijnej, prócz tego, że funkcjonuje w konkretnym systemie, ma prawo tworzyć własne kryteria doboru pracowników. Pracowników, którzy najlepiej będą wpisywać się w profil placówki. Na tym polega wolność.

TAGI: