Facet ma wszystko ogarnąć

ks. Rafał Starkowicz

publikacja 23.02.2016 06:00

– Męskości trzeba się uczyć. Wzorzec metra przechowywany jest w Sèvres pod Paryżem. Skoro to Bóg stworzył człowieka jako mężczyznę i kobietę, to On także ma najlepszą receptę, jak zrealizować naszą męskość – mówi Waldemar z bractwa.

 Od niedawna podkreśleniu rysu wspólnotowego służy specjalny strój, w którym bracia uczestniczą w liturgiach ks. Rafał Starkowicz /Foto Gość Od niedawna podkreśleniu rysu wspólnotowego służy specjalny strój, w którym bracia uczestniczą w liturgiach

Różni ich prawie wszystko – wykształcenie, wykonywane zawody i historie ich życia. Najmłodszy z braci ma 20 lat. Najstarszy przekroczył siedemdziesiątkę. Łączy ich poczucie zdań, jakie stawia przed nimi bycie mężczyzną oraz poszukiwanie Bożego prowadzenia.

Od patriotyzmu do wiary

Na początku wszystko miało być inaczej. Prowadzącemu charyzmatyczną Grupę Uwielbienia Bożego Miłosierdzia ks. Krzysztofowi Ławrukajtisowi nie dawała spokoju myśl o konieczności stworzenia inicjatywy przeznaczonej wyłącznie dla mężczyzn. Wspólnoty, która uwzględni specyfikę męskiej duchowości. – Zanim powstało bractwo, wpierw stworzyliśmy grupę inicjatywną ruchu patriotycznego. To patriotyzm miał być na pierwszym miejscu. Czuliśmy, że mamy przekazywać wartości narodowe, a przy okazji budzić wiarę i kształtować się pod względem religijnym – opowiada Waldemar, który w bractwie jest od pierwszych chwil jego istnienia. – Z czasem na pierwszy plan wyszła właśnie wiara, a tłem pozostał patriotyzm. I to był strzał w dziesiątkę – dodaje.

W tej zmianie dostrzega ingerencję samego Boga. Członkowie wspólnoty nie mają złudzeń. Dostrzegają kryzys męskości, jaki stał się udziałem współczesnego świata, a także fakt, że coraz mniej mężczyzn uczestniczy dzisiaj aktywnie w życiu Kościoła. Mówią wprost: – Facetów nie ma dzisiaj w kościele. Chcemy ich przyciągnąć. Sprawić, że bez lęku będą potrafili świadczyć o Bogu.

Błogosławione różnice

Przyczynę tego stanu rzeczy postrzegają nie tylko w kontekście kryzysu męskości. Dostrzegają, że mężczyzna w życiu codziennym, ale także w duchowości potrzebuje czegoś zupełnie innego niż kobieta. – Kiedy patrzę na moją żonę, widzę, że kobiety mają w sprawach wiary potrzebę pewnej egzaltacji. Facet potrzebuje czegoś zupełnie innego. My jesteśmy powołani do odpowiedzialności i działania. A sprawy z Panem Bogiem załatwiamy konkretnie i, można powiedzieć, skrótowo – tłumaczy Waldemar.

– Kobieta jest stworzona do tego, by doświadczać piękna i piękno dawać, otwierać przed facetem zupełnie nieznane mu światy. Facet ma to wszystko ogarnąć. Wziąć za to odpowiedzialność i ukierunkować. Moja żona mówi, że zakotwiczam jej relację z Bogiem w konkretnej rzeczywistości, bo mocno stąpam po ziemi – zaznacza.

Formacja i modlitwa łączą się tutaj w jedno. Jest miejsce zarówno na spotkania kręgu biblijnego, jak i wspólnotową modlitwę. Wystarczy dodać, że członkowie bractwa utworzyli dwie róże Żywego Różańca. – To miejsce dla każdego faceta. Spotykamy się nie tylko w kościele. Jedno z naszych spotkań przy stole zakończyło się szczerymi świadectwami wiary. Wówczas pomyślałem: „Kurczę, jakie to fajne towarzystwo” – opowiada Waldemar.

Ich spotkania nie mają jednak służyć wygodzie i własnemu zadowoleniu. Członkowie bractwa mają świadomość, że miejscem, w którym ma się realizować ich męskość, jest rodzina. „Zanim współczesny chłopiec osiągnie wiek 6 lat, spędzi więcej czasu przed telewizorem niż na rozmowie z ojcem przez całe swoje pozostałe życie” – takie słowa znalazły się w opracowanym przez nich filmie, który zamieścili na prowadzonym przez bractwo kanale na YouTube. Chcą się więc kształtować po to, by być lepszymi ojcami i mężami.

Różne drogi do męskości

Waldemar zawsze miał żyłkę do handlu. Pierwszy poważny biznes założył już na studiach. Z czasem rozwinął interesy. – Byłem człowiekiem sukcesu. Udawało mi się wszystko, ale bardzo mocno polegałem na sobie. Uważałem, że jak zapewnię rodzinie finansowanie, to wszystko będzie OK – opowiada. Wychowany w tradycyjnym, katolickim domu, modlitwę i udział w niedzielnej Mszy św. traktował jako obowiązek. W czasach studenckich, nawet po zakrapianych imprezach, szedł rano do kościoła, a koledzy mówili z uznaniem: „Waldek to człowiek wielkiej wiary”.

Dzisiaj te wspomnienia powodują jego szczery śmiech. Widzi także, że mimo wszystko Bóg nie opuszczał go na jego drogach. Osiem lat po ślubie, kiedy bezskutecznie starali się z żoną o dziecko, padł na kolana przed Matką Bożą w Matemblewie. Napisał też do Niej list. A Maryja odpowiedziała błogosławieństwem. Opowiada, że prawdziwy przełom nastąpił dopiero w 2005 roku. Po raz pierwszy wyjechał z rodziną na święta wielkanocne. Do Rzymu. Był na placu św. Piotra podczas ostatniego błogosławieństwa, którego publicznie udzielił Jan Paweł II.

– Kiedy wróciliśmy z Rzymu, usłyszeliśmy, że papież umiera. Klęknęliśmy całą rodziną i zaczęliśmy się modlić. Przyszły także refleksje. Doszliśmy do wniosku, że to całe nasze chodzenie do kościoła jest do niczego. Uganiam się za kasą, stoję w kościele i myślę, jaki będzie utarg w moim sklepie. Pojawiło się pragnienie czegoś więcej – wspomina. W życiu duchowym pomocą okazał się paradoksalnie upadek jego firmy. Wtedy trafił najpierw do prowadzonej przez ks. Krzysztofa wspólnoty. Później stał się jednym z pierwszych członków bractwa.

– Kiedy zacząłem się formować, pojawiły się pragnienia uwielbienia Boga. Dzisiaj chodzę zarówno na spotkania, które formują mnie intelektualnie, jak i na uwielbienie, i jestem w totalnej równowadze. Dostaję wszystko, czego potrzebuję – podkreśla. A jego nowa firma prosperuje doskonale.

Sztafeta pokoleń

Paweł był ministrantem. Chodził na pielgrzymki. To tam właśnie, przez ks. Krzysztofa, złapał kontakt z bractwem. Mimo młodego wieku, sprawuje kierownicze stanowisko w jednej z firm działających na terenie gdańskiego portu. Widać, że jest samodzielny i zdyscyplinowany. Jak mówi, dyscypliny nauczył się, służąc jako ministrant. Nie porzucił swojej parafii nawet wówczas, gdy rodzice przeprowadzili się z Gdańska do Banina. Od IV klasy podstawówki dojeżdżał co niedzielę do swojego dawnego kościoła. Tak było do końca studiów.

Jego ojciec prowadził firmę. Jednak różnice w postrzeganiu jej przyszłości spowodowały, że poszedł na swoje. Zarabiał połowę mniej, ale czuł się niezależny. Był też doskonale zapowiadającym się zawodnikiem rugby. Trenował w gdańskiej Lechii. Swoją żonę poznał na pielgrzymce do Częstochowy. Mimo że zawsze był związany z Kościołem, twierdzi, że dopiero bractwo dało mu możliwość pełnego rozwoju.

– Ta wspólnota jest mi potrzebna do tego, by móc normalnie funkcjonować. Zdziwiło mnie to, że na tych spotkaniach faceci czytają Pismo Święte. Wiedziałem wprawdzie, gdzie ono leży u mnie w domu. Ale nikt po nie nie sięgał – mówi zamyślony. Wspólnota daje mu też możliwość nadrobienia tego, co było jego głodem w młodzieńczym wieku. – Miałem z ojcem raczej rzadki kontakt. Pracował. Zapewniał nam byt materialny. Pytał, co u mnie, ale zawsze miałem głód lepszego kontaktu. Mój ojciec jest w wieku Waldemara – dodaje.

I kapłan, i przyjaciel

Andrzej wychował się w Gdyni. Jest synem stoczniowca. Także pochodził z religijnego domu. Mówi, że jego duchowość ukształtowało trzech kapłanów. Najważniejszy był ten, który przyjął go do grona ministrantów. – Był wspaniałym człowiekiem. Naprawdę pokazywał nam Chrystusa – wspomina Andrzej. Wraz z kolegami stworzyli wspaniałą paczkę. Pewnego dnia dowiedzieli się, że ich ksiądz porzucił sutannę. Nie oceniali go. Nie potępiali. Postanowili, że w każdy Wielki Czwartek będą ofiarowywać Komunię św. w jego intencji. Mimo upływu kilkudziesięciu lat, trwają w swoim postanowieniu.

Później był udział we Wspólnocie „Wiara i Światło”. Na jednym z obozów poznał swoją żonę. – Pamiętam, stałem właśnie w oknie. Zobaczyłem ją. Ziemia zadrżała, niebo rozbłysło. Powiedziałem do kolegi: „Zobacz. To będzie moja żona, matka moich dzieci” – opowiada. Osiem lat później stanęli przed ołtarzem. A ksiądz zaczął kazanie od słów: „No, nareszcie”.

Mimo że zawsze był blisko Kościoła, dostrzegał, że jego życie duchowe nie jest takie, jakby tego oczekiwał. – Zacząłem się zastanawiać, co zostawię po sobie w życiu moich dzieci. Nauczę je dobrze wybierać, tak żeby w decydującym momencie potrafiły stanąć po właściwej stronie – mówi. – Ani majątek, ani władza nie załatwią wszystkiego. Mogą na jakiś czas pomóc. Ale problemów nie rozwiążą – dodaje Andrzej. Wówczas ks. Krzysztof zaprosił go na spotkanie grupy uwielbienia. – W pewnym momencie powiedział: „Chodź, pomodlę się nad tobą”. Ludzie padali. Ja powiedziałem sobie, że nie padnę. I nie padłem. Ale w środku działo się coś niesamowitego. Jakby ktoś włączył we mnie jakiś wielki wentylator – opowiada Andrzej. – Kiedy Pan Bóg cię dotknie, to już zawsze za Nim tęsknisz. Tu doświadczam tego, że jestem znowu w odpowiednim miejscu. To miejsce, gdzie facet może zaczerpnąć świeżego powietrza – zaznacza.

Mimo że z ks. Krzysztofem znają się od dzieciństwa, dzisiaj dla Andrzeja jest on prawdziwym przewodnikiem duchowym. – Jest w tym coś wspaniałego widzieć, jak twój przyjaciel zmienia się w kapłaństwie. Dzisiaj go traktuję jako swojego duchowego mistrza – wyznaje.

Z myślą o żonach

– Patron naszego bractwa – św. Paweł – jest znakiem ewangelizacji – podkreśla ks. Krzysztof. Dlatego właśnie bracia podjęli nową inicjatywę. Nie chcą już tylko oddawać się własnej formacji. Od lutego zaczęli organizować otwarte spotkania dla wszystkich chętnych mężczyzn, które będą się odbywać w każdy pierwszy wtorek miesiąca. W ich programie znajdą się Eucharystia i zaplanowana wcześniej konferencja. Nie zapominają także o swoich żonach.

– Rozwijamy się tutaj duchowo. Mamy pragnienie, żeby coś zrobić dla naszych małżonek. Żeby doświadczyły Pana Boga zgodnie ze specyfiką, jaką niesie kobiecość – mówi Andrzej. – Nie chcielibyśmy, by między nami pojawił się jakiś rozdźwięk. Jesteśmy za nie odpowiedzialni. Pragniemy stworzyć im możliwość wzrastania – dodaje Paweł.

– Żeby nasze małżeństwa mogły się rozwijać, powinno być coś alternatywnego dla kobiet. Chodzimy na pielgrzymki do Mątowów Wielkich. Poznaliśmy tam duchowość bł. Doroty. Myślę, że to doskonała podstawa, na której można oprzeć formację takiej grupy – planuje Waldemar.