Nie tylko „pięćset”

Agata Puścikowska

GN 08/2016 |

Nie w samych pieniądzach tkwi problem niskiej dzietności.

Agata Puścikowska Agata Puścikowska

Nie milkną komentarze na temat rodzin i ich (potencjalnego) rozwoju. Nadal więc będzie o programie „500 plus”. A w zasadzie o tym, że nie samym chlebem rodzina żyje i nie samymi pieniędzmi. Więc i nie w samych pieniądzach tkwi problem niskiej dzietności. Dobrze, że program wspomagający rodziny finansowo zostanie wdrożony. Jednak to nie wystarczy, by rodziny decydowały się na (chociaż) dwoje dzieci. Nie mówiąc o trojgu i większej liczbie. Żeby zmienić podejście Polaków i Polek do liczby dzieci, potrzeba dużo więcej. Chodzi o mentalność, o zmianę nastawienia szczególnie młodych ludzi względem i siebie samych, i otoczenia, i obowiązków, i przyjemności.

Chodzi o umiejętność odkrywania, co jest naprawdę ważne, co piękne. W co warto zainwestować emocje, wysiłek i uczucia. Często rozmawiam z młodymi kobietami. Część z nich mówi: „Chciałabym mieć więcej dzieci. Ale mój chłop to leń”. Bądź też: „Chciałabym mieć trzecie dziecko, ale teściowa by mnie zabiła” (!). Jako „blokady” wymieniane są też ambicje zawodowe. Polki również boją się, że mając dwoje lub troje dzieci, po prostu pracy nie dostaną lub nie będą miały do czego wrócić po urlopie macierzyńskim. A panowie? Dostałam ostatnio kilka podobnie brzmiących listów: „Chcę drugiego dziecka, ale żona woli jedynaka. Mówi, że taka tradycja w jej rodzinie”.

Albo „Tak bardzo chciałbym mieć dużą rodzinę. Tymczasem moja mama, teściowa i żona absolutnie nie zgadzają się na jej powiększenie”. Teściowa się nie zgadza? O co w tym chodzi?! Prawdopodobnie o relacje. A raczej o ich brak. O trudności z małżeńską komunikacją, o brak zaufania. Również realne problemy kobiet, które chcą łączyć pracę zawodową z wychowywaniem dzieci. Aby tzw. dzietność była w Polsce większa, wiele problemów trzeba systematycznie i skutecznie rozwiązywać.

Znajomi rodzice ośmiorga (dorosłych już) dzieci, bardzo szczęśliwi ludzie, powiedzieli kiedyś, że po prostu „się kochali”. Więc i dzieci przybywało. Nie mieli „pięćset na dziecko”, nie mieli kokosów z pracy zawodowej wyłącznie męża. Dziś, jako starsi państwo, wspominają czas młodości i przyjmowania kolejnych dzieci na świat jako najlepszy w całym życiu. A ich dorosłe dzieci również dobrze poukładały sobie życie. Takich świadectw w dyskusji o demografii również bardzo potrzeba.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.