Spotkani w drodze

Grażyna Myślińska

publikacja 06.03.2016 06:00

Niewiele o nich wiem. Widzieliśmy się w przelocie, rozmawialiśmy krótko, czasem tylko na migi. A jednak zapadli mi w pamięć, bo podzielili się ze mną kawałkiem swojego życia. Trwają w mojej pamięci i na fotografiach.

Spotkani w drodze Grażyna Myślińska /FOTO GOŚĆ Pod kogutem, czyli u zbiegu trzech granic

Szła na pole okopywać buraki. Trochę się spieszyła, ale nie na tyle, by nie opowiedzieć, że jej pole leżało kiedyś w Polsce przy granicy Rumunii i ZSRR. Miejsce to upamiętnia dziś blaszany kogut. – Okolica piękna, przyjedźcie na dłużej – zapraszała. – Przenocować możecie u mnie, jedzenia też nie zabraknie. Mamy swoje krowy, mleko, ser, masło, jajka. Głodu nie zaznacie, pani – zapewniała.

Spotkani w drodze Grażyna Myślińska /FOTO GOŚĆ Przyciągnęła wzrokiem

Koniec października, Maramuresz, Rumunia. Zmrok zapada wcześnie. Lekko mży. Na wiejskim cmentarzu dużo ludzi, palą świeczki, proste, wysokie. Zaciekawiona wchodzę. Mam wrażenie, że przyciągam spojrzenia wszystkich obecnych.

Ludzie śledzą każdy mój ruch i gest. Zapraszają do „swoich” grobów, częstują ciasteczkiem, nalewają palinkę. Część trzeba wylać na mogiłę, resztę wypić. Niektórzy przyjechali aż z Francji. Pracują w gospodarstwie rolnym aż pod Pirenejami. Oświetlone od dołu płomykami świec twarze ludzi są poważne. Słychać przyciszone rozmowy.

Ta kobieta przyciągała mnie wzrokiem. Nic nie mówiła. Patrzyła tylko, w którą stronę idę, czy jej nie ominę. Gdy podeszłam, nalała palinki do plastikowego kubeczka. „Mąż i brat” – wskazała na mogiłę. Odetchnęła z ulgą, gdy wypiłam za spokój ich dusz, dzieląc się trunkiem ze zmarłymi.

– Ludzie tam wierzą, że w ten wieczór zmarli czasem wracają pod innymi postaciami. Wypatrują znaków. Są przekonani, że w obrębie cmentarza nic nie jest przypadkowe, trzeba tylko uważnie obserwować. Wzięli cię za wysłannika z tamtego świata – wyjaśnił mi później znajomy etnograf.

Spotkani w drodze Grażyna Myślińska /FOTO GOŚĆ Pożałujcie tych dzieci

Zimy w Transylwanii bywają mroźne i śnieżne. Taki był styczeń roku 2012. Jeździłam wtedy po dawnych saskich wioskach, szukając ostatnich Sasów i zwiedzając ich opuszczone warowne kościoły. Po obaleniu Ceauşescu Sasi masowo wyjechali do Niemiec. Ich domy stoją puste, czasem zajmują je Cyganie. Nemsa to zapadła wieś ze wspaniałym kościołem. W sklepiku, który pełni też funkcje baru i domu kultury, przy żelaznym piecyku grzała się grupka drwali. Zrobiłam zakupy, ale kiedy wychodziłam, jeden z mężczyzn zaczął mi coś tłumaczyć. Zrozumiałam, że chce mi coś pokazać.

Szliśmy pod górę w stronę wsi, boczną ścieżką przez jakiś kwadrans, aż na wzgórzu pojawiły się dwie chatki. W zasadzie dwie połówki chatek. W jednej mieszkał mój przewodnik z żoną. W drugiej czwórka dzieci. To były sieroty po siostrze żony. Marnie ubrane, patrzyły na mnie, dygocąc z zimna. W ich wzroku była nadzieja i wiara w to, że mogę im pomóc. Nie chcieli pieniędzy. Chcieli, żeby im zrobić zdjęcie. Po powrocie do Polski wysłałam im paczkę z ciepłymi ubraniami.

Jedni z pół miliona pielgrzymów

Spotkani w drodze Grażyna Myślińska /FOTO GOŚĆ Uroczystość Matki Boskiej Jagodnej, czyli Nawiedzenia NMP, jest w Siedmiogrodzie obchodzona szczególnie uroczyście. Csíksomlyó jest miejscem pielgrzymek od 1567 r., kiedy to król węgierski Jan II Zygmunt Zapolya chciał przeciągnąć Seklerów na protestantyzm. Seklerzy odmówili porzucenia wiary katolickiej. Król wydał im wojnę. Bitwa odbyła się na pobliskim polu w 1567 r. Seklerzy zwyciężyli. Wierzą, że dzięki opiece Matki Boskiej. Od tego czasu co roku w maju pielgrzymują w to miejsce.

Obecnie pielgrzymka stała się też manifestacją duchowej jedności Węgrów. Co roku bierze w niej udział pół miliona wiernych (uwzględniając proporcje, to tak jakby pod Jasną Górą zebrało się 7,5 mln Polaków).

Z Węgrami dogadać się niełatwo, ale prawie każdy w Siedmiogrodzie potrafi powiedzieć „Polak – Węgier, dwa bratanki” i każdy odnosi się życzliwie do Polaków. To przecież na tej ziemi w czasie Wiosny Ludów armią węgierską dowodził Ojczulek Bem.

Węgrzy z fotografii są rolnikami. Mieszkają w Siedmiogrodzie. Co roku biorą udział w pielgrzymce. Podkreślali, że są katolikami i że wiara jest dla nich ważna. I chociaż było już po nabożeństwie, a dzieci spieszyły się do straganów, chętnie zapozowali do zdjęcia.

Autostopem na odpust

Spotkani w drodze Grażyna Myślińska /FOTO GOŚĆ Stał przy skrzyżowaniu przy drodze do Kaczyki. A przy nim wielkie kartonowe pudło. Do Kaczyki niby stąd niedaleko, góra 9 kilometrów, ale z takim pakunkiem przejść się nie da. To było dwa dni przed wielkim odpustem w Kaczyce, na który zjeżdżają się ludzie z całej Rumunii.

Wieś słynie na całą Bukowinę i Rumunię z dwóch rzeczy. Pierwsza to kopalnia soli założona na początku XIX w. przez polskich górników sprowadzonych z Bochni. Druga to maryjne sanktuarium. Wzniesiony w 1904 r. według projektu znanego krakowsko-lwowskiego architekta Teodora Talowskiego kościół w Kaczyce pw. Wniebowzięcia NMP jest wierną repliką kościoła w Bochni. Za świątynią znajduje się replika groty z Lourdes, powiązana z „wymodleniem rewolucji w Timişoarze” i – w związku z tym – z zachowaniem trzech polskich wiosek przeznaczonych przez Ceaușescu do likwidacji.

Jechałam do Kaczyki na święto, więc zatrzymałam się. Pudło jakoś udało się zmieścić na tylnym siedzeniu.

Pochłonięta uczestniczeniem w uroczystościach, rozmowami z pielgrzymami, fotografowaniem, zapomniałam o „moim” autostopowiczu. Ponownie natknęłam się na niego dwa dni później. Okazało się, że wiozłam właściciela straganu z dewocjonaliami. W pudle była wielka figura Matki Boskiej. Zrobiłam mu zdjęcie z żoną i synem. W nagrodę za dobry uczynek dali mi na pamiątkę trójwymiarowy obraz. Raz widać w nim Matkę Boską, a pod innym kątem – Jezusa. Zdjęcie miałam im wysłać na adres mailowy syna, ale kartka, na której mi go zapisali, gdzieś się zawieruszyła. Muszą poczekać, aż znowu spotkamy się w Kaczyce na odpuście.

Politycy z Okopów

Spotkani w drodze Grażyna Myślińska /FOTO GOŚĆ Położone przy ujściu Zbrucza do Dniestru Okopy, dawniej Okopy Świętej Trójcy, to obecnie zapadła wieś z wielką historią. Tu urodził się Baal Szem Tow, twórca chasydyzmu. Okopy były fortecą zbudowaną przez Jana III Sobieskiego, chroniącą od Turków. Chciałam zobaczyć to miejsce, ale trafić niełatwo. Trzeba było pytać o drogę. Na szczęście na Ukrainie niemal każda krowa ma nie tylko imię, ale i swojego kierownika, który ją przyprowadza na pastwisko, pasie, doi, a wieczorem prowadzi do obory.

Stado krów na przydrożnym pastwisku miało aż trzech szefów. Zapytani o drogę do Okopów, najpierw opowiedzieli historię miejsca, zaczynając od króla Sobieskiego. Polecili mi zwrócić uwagę na zachowany przedwojenny polski szlaban graniczny, wyjaśniając, że przed wojną tu właśnie zbiegały się granice trzech państw: Polski, Rumunii i ZSRR. Po tych obszernych wyjaśnieniach sami postanowili zasięgnąć informacji z pierwszej ręki na temat bieżących zagadnień polityki polskiej. Byli żywo zainteresowani, który z kandydatów drugiej rundy wyborów prezydenckich ma większe szanse. – Komorowski doświadczony – mówił ten w środku. Ale mnie się wydaje, że naród na młodszego postawi. Taka teraz moda na świecie, że młodość wygrywa.

Kierownika z lewej interesowało bardzo, czy Polska będzie chciała odzyskać swoje stare ziemie. Zapewniam, że wydaje mi się to nieprawdopodobne. – Pani, tu była kiedyś Austria, później Polska, po niej Ridniański Sojuz (Związek Radziecki). Ta ziemia przechodzi z rąk do rąk. Kto wie, kto tu będzie rządził za 20 lat?