Rzucam światło

Marcin Jakimowicz

publikacja 19.03.2016 06:00

Kłamali. Okazało się, że to nie był zabieg taki jak wyrwanie zęba. Boleśnie kąsa je syndrom, który podobno nie istnieje. Wiedzą, że Bóg im przebaczył, ale same sobie nie potrafią. Spowiadają się wielokrotnie z tego samego grzechu.

Kobiety po doświadczeniu abrocji desperacko szukają kogoś,  kto przestanie je potępiać  – opowiada o. Tomasz Trawiński HENRYK PRZONDZIONO /foto gość Kobiety po doświadczeniu abrocji desperacko szukają kogoś, kto przestanie je potępiać – opowiada o. Tomasz Trawiński

Może ojciec zdradzić tajemnicę spowiedzi? To znaczy tego, co dokonuje się, gdy kobieta z doświadczeniem aborcji klęka u kratek konfesjonału? – zaczepiam o. Tomasza Trawińskiego, franciszkanina, który od lat jest duszpasterzem ośrodka dla uzależnionych w Chęcinach i Połańcu, Domu Samotnej Matki i często spowiada kobiety po doświadczeniu aborcji.

– Sakrament pojednania jest doświadczeniem Bożego miłosierdzia, a więc nie tylko odpuszczeniem grzechów, ale i uzdrowieniem. Gdy kobiety wyznają swoje grzechy, winy, Bóg chce je uzdrowić. Chce uzdrowić ich myślenie, osądzanie siebie samych, patrzenie na świat. To nie tylko działanie na płaszczyźnie wewnętrznej, ale i zewnętrznej, psychosomatycznej. Na co dzień nie mówi się o syndromie poaborcyjnym. Słyszymy o „prawie kobiety do brzucha”, dziecko nazywa się embrionem albo nawet zwykłą przeszkodą. I co ciekawe, nawet jeśli taką propagandę sączy się każdego dnia, syndrom i tak mocno daje o sobie znać. Kąsa. Trup wychodzi z szafy. Nie da się oszukać natury. Co więcej, ten syndrom – widzę to od lat – dotyka również mężczyzn. Tych, którzy nakłonili swą dziewczynę czy żonę do „zabiegu”.

– Mieliśmy na rekolekcjach małżeństwa, które miały aborcje 35 i 42 lata temu. I te osoby przez te kilkadziesiąt lat przeżywały bardzo boleśnie coś, czego nie nazywały żałobą, ale przeciągającym się smutkiem – dopowiada psycholog Agata Rusak. – Trudno mówić o jakichś technikach, rytuałach czy strategiach żałoby. Ona zaczyna dokonywać się z chwilą, gdy osoba uświadomi sobie, co tak naprawdę zrobiła. Uwalniają się wówczas rzeczy, które zostały przez lata zablokowane. Bo co to jest żałoba? To żal, często zablokowany. Trzeba przeżyć do końca ten żal, złość, smutek, to wszystko, co jest w nas do przeżycia…

Moja macica opłakuje to dziecko. Szuka go…

Jakie maski zakładają kobiety po doświadczeniu aborcji? – Uciekają. W pracę, zaangażowanie, często społeczne – opowiada o. Trawiński. – I paradoksalnie to zaangażowanie może mieć dwa bieguny. Często na zasadzie wyparcia kobiety te angażują się w ruchy pro choice, w ruchy feministyczne. Usprawiedliwiają wówczas same siebie. Inne – odwrotnie – angażują się w ochronę życia. Ponieważ same dobrze wiedzą, czym kończy się decyzja o aborcji, chcą głośno wykrzyczeć: „Nie róbcie tego!”. Te kobiety często przychodzą do spowiedzi po wielu, wielu latach, nawet po 50. „Ojcze – słyszę – okazało się, że komuniści kłamali. Boleśnie się o tym przekonałam… Mówili, że to zabieg jak wyrwanie zęba. Moje ciało, moja psychika krzyczą od lat o tym, że jest inaczej!”.

Syndrom poaborcyjny nie jest związany z religią, wiarą, ale z naturą człowieka. Często słyszałem od kobiet: „Miałam wrażenie, że moja macica opłakuje to dziecko. Szuka go”. Kobiety po doświadczeniu aborcji często patrzą na mężczyzn jak na potencjalnych agresorów. Aborterami są przecież zazwyczaj lekarze, a gdy kobiety szły do ich gabinetów, mężowie czy partnerzy zazwyczaj umywali ręce.

– Sama nie mam tego doświadczenia, ale wiem, co czują kobiety, które dopuściły się aborcji – opowiada Justyna R., która współprowadziła niedawno warsztaty „Winnica Racheli”. – Czują się pozostawione same sobie. Mówiły: „Gdybym wtedy usłyszała: »Kochanie, damy sobie radę«, wszystko byłoby inaczej”. A ponieważ do gabinetu ginekologa wchodziły same, wyszły z niego odarte, z ogromnym poczuciem winy. Wycofują się. Tracą zaufanie do mężczyzn i samych siebie. Często na lata wypierają, zamrażają to wydarzenie z życia lub obwiniają się i rozdrapują ranę. W „Winnicach Racheli” kobiety otrzymują wsparcie i zrozumienie. Odzyskują wewnętrzną wolność, spokój i godność.

Gdy marianin ks. Eugeniusz Zarzeczny zaczynał rekolekcje dla osób z doświadczeniem aborcji od słów: „Współczuję wam”, ludzie byli zaskoczeni i zbici z tropu. Gdy kobiety słyszą u kratek konfesjonału: „Ja odpuszczam tobie grzechy”, odczuwają niewyobrażalną ulgę. Naprawdę zapala się światło. Trzeba zobaczyć twarz kobiety, która po kilkudziesięciu latach przystępuje do Komunii Świętej. Ona nie wie, czy ma ze szczęścia iść do prezbiterium na kolanach czy frunąć. Patrzyłem kiedyś w twarz takiej kobiety i ogromne wzruszenie ścisnęło mi gardło. Pomyślałem, że dla tej jednej osoby warto było prowadzić rekolekcje…

Pranie mózgu?

Zjednoczone siły lewicy jednym głosem wołają: to wszystko przez kler. Wmawia wiernym, że aborcja to zabójstwo, a oni, biedni, nie potrafią poradzić sobie z wyrzutami sumienia. – Nieprawda. Badania psychologów jednoznacznie pokazują, że aborcja nie jest sprawą religii. To złamanie prawa naturalnego – wyjaśnia ks. Zarzeczny. – Studiowałem opracowania, które objęły również problemy kobiet w Japonii, gdzie i religia, i kultura dopuszczają możliwość aborcji. Jest na nią przyzwolenie, generalnie „nic się nie stało”, to nawet wymiar terapeutyczny. Tymczasem u Japonek pojawia się ogromne poczucie winy. Sprowadzanie tematu do kwestii religijnych czy wmawianie, że to jedynie problem katolików, to metodologiczny błąd, niewypał już na samym starcie.

– Właśnie teraz na sąd Boży zaczyna odchodzić pokolenie ludzi, którzy masowo korzystali z „dobrodziejstwa” powszechnej dostępności aborcji w PRL-u – opowiada reżyser Lech Dokowicz. – Możemy i musimy modlić się o Boże miłosierdzie dla nich. Tu chodzi o wieczność, o zbawienie bądź potępienie ogromnej rzeszy ludzi. Mamy potężnych sprzymierzeńców: Boga, bogatego w miłosierdzie, oraz niewiniątka, które podobnie jak dzieci zabite przez Heroda w Jerozolimie przed pierwszym przyjściem Pana Jezusa teraz giną masowo na całym świecie przed Jego ponownym przyjściem.

Nie potępiaj siebie!

Jak wybaczyć samemu sobie? – pytam o. Tomasza Trawińskiego. – Jak przyjąć to, że jeśli Bóg mi wybaczył, moje argumenty bledną przy Jego miłosierdziu? Że Jego królestwo „wypiera” moje niedowierzania i usprawiedliwienia? – To proces – wyjaśnia franciszkanin. – U jednych trwa to krócej, u innych dłużej. Sam przez lata doświadczyłem czasu ciemności, depresji. Bóg mnie z tego wyciągnął. Może dlatego dziś pozwala mi wyprowadzać na światło innych? Musimy dać ludziom czas. I przypominać często tym kobietom: „Nie potępiaj siebie!”. To Zły chce cię potępić. Bóg nigdy tego nie czyni. Nie ma takiego grzechu, którego nie mógłby odpuścić. Takim osobom trzeba o tym nieustannie przypominać, zwłaszcza w Roku Miłosierdzia. To działa jak terapia. Jak balsam na rany. Bo Duch Święty z jednej strony przekonuje nas o grzechu, stawia w prawdzie, a z drugiej jeszcze mocniej akcentuje przesłanie o Bożym miłosierdziu. Czasem jest potrzebna terapia, czasem modlitwa o uwolnienie. Dlaczego? Po takim doświadczeniu wchodzą często w życie ludzi duchy, które trzymają ich w potępieniu, oskarżeniu.

Czy istnieje coś takiego jak zranienie śmiercią? Tak. Grzech matki wywołuje skutki w życiu dziecka. To działa na płaszczyźnie psychosomatycznej. Dziecko matki, która pali papierosy, odczuwa to na własnej skórze. Podobnie w rodzinach, w których dokonano aborcji, pojawia się pęknięcie, rana. Matki wpadają w nadopiekuńczość, dzieci noszą w sobie „syndrom ocaleńca”. Musimy, jako kapłani, znaleźć dla tych ludzi czas. Spotkałem takie kobiety, które tuż przed zabiegiem, szukając ostatniej deski ratunku, przyszły do kościoła, ale usłyszały: „Nie mam dla ciebie czasu”. Odebrały to jak głos Boga: „Nie mam dla ciebie czasu”. Takie kobiety desperacko szukają kogoś, kto przestanie je potępiać.

Ostatnim warunkiem dobrej spowiedzi jest zadośćuczynienie. Co można uczynić po doświadczeniu zabicia dziecka? Wejść w działalność promującą życie – podpowiadam. – Czasem wiąże się to z przyznaniem: „Dokonałam aborcji”, dlatego jest to trudna decyzja. Ale wiem, że osoby, które zaangażowały się w taką służbę, często wracają do zdrowia. To działa tak jak w rzeczywistości charyzmatów: otrzymujesz je, służąc.

TAGI: