Siostry matkujące

ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 29.03.2016 06:00

Pieszczoszki, porcelanowe księżniczki, leniwe strojnisie – ta szkoła nie jest dla nich. Wszystkie inne dziewczyny będą się w niej czuć dobrze.

 Karolina z s. Izabelą, jej wychowawczynią, w klasie należącej do pierwszej licealnej Ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Karolina z s. Izabelą, jej wychowawczynią, w klasie należącej do pierwszej licealnej

Pora na wybór szkoły? O tej na Sobiecinie wie wciąż niewielu – ze szkodą dla bardzo wielu.

W samochodzie nie widać

Od sześciu lat uczy się w szkole niepokalanek. Jej dziadek był w niej stolarzem i doskonale pamięta odwiedziny u dziadka, pamięta siostry, a one pamiętają małą Nikolę Furman, dzisiaj maturzystkę. – W szóstej klasie, gdy trzeba wybrać gimnazjum, nie miałam wątpliwości, że to będą niepokalanki – wspomina. – Wiedziałam, że nie jest tu łatwo, ale to jeszcze mocniej mnie dopingowało do zapisania się, bo chciałam się przekonać, czy dam radę, czy to coś dla mnie, czy jestem dostatecznie silna – argumentuje.

W jej klasie jest 10 uczennic. Znają się więc doskonale i są bardzo blisko siebie. Szkoła to jest ich drugi dom. A skoro dom, to one same dla siebie muszą być siostrami. – Coś w tym jest – potwierdza Nikola. Dziewczyna mieszka w Szczawnie-Zdroju, więc dojeżdża do szkoły. Teraz własnym samochodem, więc nie musi się malować. Ale inne dziewczyny mają problem. Od pewnego wieku trudno kobiecie bez makijażu wyjść na ulicę. – W ścisku komunikacji miejskiej… gdy wszyscy patrzą na ciebie z tak bliska – uśmiecha się. Więc niektóre lekko się malują, zaznaczają to i tamto. Mimo szkolnego zakazu. Ale jeśli ingerencja jest naprawdę dyskretna, siostry akceptują zmianę.

– Jednak można się przyzwyczaić – zapewnia. – Do braku makijażu. A wartość zasady jest taka, że kiedy jesteś z konieczności naturalna, nie ukrywasz się za tapetą, wtedy łatwiej siebie akceptujesz, oswajasz się ze swoim wyglądem, budujesz własną wartość na prawdzie, a nie na masce – precyzuje.

A skoro mowa o budowaniu swojej wartości – jak się ją buduje bez chłopaków w klasie? – Osobiście właśnie to bym w szkole zmieniła – mówi Nikola. – Jestem za szkołą koedukacyjną, w gimnazjum i w liceum. Choć rozumiem, że są argumenty przeciwko takiemu rozwiązaniu – zaznacza. I na razie te argumenty biorą górę. Ale Nikola nie odpuszcza. – I to nie chodzi o mnie, bo ja mam bogate życie pozaszkolne, mieszkam w domu, bardziej chodzi mi o dziewczyny z internatu.

Wyjątkowa w spadku

Dziewczyną z internatu jest Gosia Cholewa. Ma 15 lat, druga klasa gimnazjum. – Do niepokalanek chodziła też moja starsza siostra, Monika – mówi. – Pamiętam ją dobrze z czasów szkoły. Trochę mi jej w domu brakowało, ale gdy przyjeżdżała, była wtedy dla mnie kimś wyjątkowym, z innego świata, nieco tajemniczego, ale bardzo pociągającego. Na tyle atrakcyjnego, że bardzo chciałam iść do tej szkoły – wspomina opowieści o szkolnych zwyczajach, tradycjach, legendach. O czymś, czego nie można wypracować w dużej publicznej szkole.

Niepokalanki całe swoje życie poświęcają edukacji. Naczelną zasadą szkoły jest „Bóg wszystkim – przez wszystko do Boga” – stąd powołanie zakonne nie musi być oddzielone od pracy. – Nie rozczarowałam się, znam teraz to wszystko od kuchni i choć czasami jest mi ciężko, szczególnie z powodu odległości od domu, bo mieszkam w Szczytnej, to jednak i o tym siostry pamiętają i mają sposób, żebyśmy sobie dały radę – ożywia się, gdy wspomina swoją wychowawczynię, s. Klaudię – nauczycielkę biologii. Bo siostry nie tylko prowadzą szkołę, ale też w niej uczą, m.in. wiedzy o społeczeństwie, historii, polskiego, fizyki, matematyki, angielskiego i oczywiście religii. – Wracając do s. Klaudii, jest ona dla mnie jak druga mama. Naprawdę to możliwe, bo siostry są na każde nasze zawołanie, zawsze w pobliżu, zawsze pomocne, mądre, czułe i opiekuńcze, choć wymagające, konsekwentne – nie może się nachwalić.

Czas dla „drugich mam” zaczyna się po lekcjach, od 14.20. Obiad, a po nim rekreacja (szkolny teatr, szaleństwo zumby, spacer z siostrami). O 16.10 tzw. pierwsze studium – żelazne studium – siedzisz przy swoim pulpicie, w klasie i uczysz się. Potem jest przerwa na „słodką szafę” – szkolny sklepik z łakociami i przekąskami. Na odprężenie wystarcza 20 minut. O 17.30 drugie studium – wychodne studium. Wtedy masz do dyspozycji nauczycielki przedmiotów: wytłumaczą wzory, powtórzą materiał, podpowiedzą rozwiązanie. O 19.00 kolacja, a po niej wieczorna toaleta. O 20.30 trzecie studium – niby tylko godzina, ale często się zdarza, że uczennice proszę o przedłużenie, bo na następny dzień trzeba być solidnie przygotowaną do zajęć.

„Drugie mamy” są serdeczna i czułe, ale też pamiętają, że „pierwsze mamy” chcą mieć córki wykształcone, a nie tylko ze świadectwem ukończenia gimnazjum czy liceum.

Skrzypce to nie wszystko

Z tego właśnie powodu rodzice Karoliny Krawczyk namawiali córkę na zmianę szkoły. Zaczynała w muzycznej, do której chodziła od pierwszej klasy podstawówki. – Bałam się jednak zmiany środowiska. Zżyłam się z koleżankami i kolegami z „muzyka” – wyjaśnia Karolina. – Na sugestie mamy niezmiennie odpowiadałam: jeśli to takie wspaniałe, takie super, to niech mama sama idzie do tej szkoły! Poza tym – jak wszyscy – ulegałam stereotypowi: nie chcę, żeby zrobili ze mnie zakonnicę! Dopiero tutaj przekonałam się, że do klasztoru idzie niewiele uczennic, w historii szkoły (70 lat) zaledwie 10 – przywołuje dane.

Przełom przyszedł w drugiej klasie gimnazjum. Gdzieś w połowie roku. Nastolatka zrozumiała, że nie chce grać na skrzypcach, że nie będzie skrzypaczką. Do akompaniowania kolęd podczas rodzinnej wigilii dostatecznie już opanowała instrument. Zatem, jeśli nie „muzyk”, to co? Z pomocą przyszła s. Dorotea, obecna dyrektorka szkoły. Przez pół roku uczyła Karolinę fizyki – w „muzyku”. – Ja, która nie lubiłam fizyki, bo nie rozumiałam przedmiotu, nagle doznałam olśnienia. Fizyka stała się moim ulubionym przedmiotem – uśmiecha się Karolina, dzisiaj uczennica pierwszej klasy niepokalańskiego liceum.

Gdy w połowie tamtego roku szkolnego dziewczyna z rodzicami przyszła na wizję lokalną do gmachu na Sobięcinie, przywitała ich ówczesna dyrektor, s. Anna. Przywitała wylewnie i serdecznie – jak to tylko ona potrafiła. Uczennicę „muzyka” pamiętała też s. Dorotea i chętnie oprowadziła gości po szkole: po gabinetach, auli, internacie, kaplicy i refektarzu. Od nowego roku, Karolina założyła niepokalański mundurek. – Cenię sobie poziom nauczania, małe klasy i motywację do nauki. W masowej muzycznej wywoływana do tablicy byłam może dwa razy w miesiącu, tutaj trzy razy na jednej lekcji. Tak naprawdę mamy tu indywidualne nauczanie – mówi. Poślesz swoją córkę do tej szkoły? Chwila namysłu i odpowiedź: – Jasne.

Trzecia porządna w kolejności

A co na to Kinga i Łucja, siostry Emilki Nowak, z drugiej gimnazjum? – Na razie Julka, moja córka, jest dopiero w przedszkolu, ma cztery latka, więc zaprzątam sobie głowę tylko jej małym światem, ale gdy przyjdzie czas na wybór gimnazjum? No cóż, wezmę to pod rozwagę – mówi Kinga, dzisiaj dwudziestodziewięciolatka. Szkołę wspomina z uśmiechem, jako czas bardzo intensywny, ale i trudny. – Wysoki poziom wiedzy osiąga się systematyczną pracą, co nie przeszkadzało mi otrzymać przez trzy lata gimnazjum czterech ostrzeżeń o dyscyplinarnym wydaleniu ze szkoły – zdradza, a po chwili podsumowuje siostrzaną przygodę z niepokalankami: – Jest u nas progres, bo ja chodziłam tylko do gimnazjum, Łucja do gimnazjum i liceum, więc Emilka pewnie zostanie tam na zawsze – cieszy się Kinga.

Łucja nie ma jeszcze dzieci, choć jest już zamężna. – Z upływem lat coraz bardziej cenię sobie tę szkołę – mówi. – Nauczyłam się w niej bardzo dużo, przygotowała mnie do życia, wpoiła wartości – wylicza, a potem opowiada o dyżurach, gotowaniu, sprzątaniu i budowaniu własnej wartości. – Niepokalanki to potrafią, mają bogate doświadczenie w tym względzie, a ich autorski program wychowawczy zdaje egzamin także w naszych czasach – mówi i w końcu wyznaje: – Tak, jeśli urodzę córkę, myślę, że poślę ją do tej szkoły.

– Jak tylko przyszłam na świat, od razu zarezerwowano dla mnie miejsce w szkole na Sobięcinie – uśmiecha się Emilka z Boguszowa-Gorców. – Nawet drugie imię mam ku czci błogosławionej założycielki niepokalanek, matki Marceliny Darowskiej – zaznacza i opowiada o tym, że szkoła uratowała ją przed demoralizacją. – Serio, nie miałam ciekawego towarzystwa w podstawówce. Wcale bym się nie zdziwiła, gdybym wylądowała na ulicy, dlatego w gimnazjum w samą porę mogłam zacząć swoje nastoletnie życie jeszcze raz. Jest mi tu tak dobrze, że powiem wprost: lubię chodzić do szkoły! I nic sobie nie robię z tego, że inni się z nas śmieją, że nas nie rozumieją, że patrzą na nas jak na dziwadła. Warto płacić taką cenę za to, co tutaj otrzymujemy. Patrzę na swoje starsze siostry, kobiety zaradne życiowo, mądre i porządne – też taka będę.

TAGI: