Przystań dla życiowych rozbitków

ks. Marcin Siewruk

publikacja 23.03.2016 06:00

Tam, gdzie nie dotrze policjant, kurator czy pracownik opieki społecznej, tam jesteśmy z mężem. Znamy w gminie wszystkie meliny, wiemy, które dzieci są głodne, a które nie mają butów. W naszym domu przyjmiemy każdego, kto potrzebuje pomocy.

Agata Nowak  od 12 lat pomaga osobom uzależnionym i marzy, aby zostać terapeutką ks. Marcin Siewruk /Foto Gość Agata Nowak od 12 lat pomaga osobom uzależnionym i marzy, aby zostać terapeutką

Drzwi w domu państwa Nowaków od 12 lat nigdy nie są zamykane na klucz. Jeżeli ktoś nocą potrzebuje pomocy, może wejść. Gospodarze przenocują każdego w potrzebie, pozwolą się wykąpać, nakarmią i, co najważniejsze, zorganizują terapię.

Od zawsze

Agata Nowak była najstarsza z rodzeństwa. – Rodzice spali po libacji, a ja miałam pilnować małej siostrzyczki. Nakarmiłam ją, przewinęłam i mała usnęła. Kiedy siostra spała, poszłam po siano dla mojej ukochanej świnki morskiej, żeby ją nakarmić. Jak to dziecko, po drodze zagadałam się z koleżanką i zanim wróciłam, to siostra się obudziła i płakała. Tata też się ocknął, był wściekły, pamiętam, uderzył mnie bardzo mocno, a świnką rzucił o ścianę. Nie przeżyła – opowiada Agata. Dotknęła piekła, dosięgła dna.

Jest dzieckiem alkoholików, ale też sama została alkoholiczką. Przeszła piekło w rodzinnym domu, dokładnie takie samo urządziła swoim dzieciom, chociaż tak bardzo je kochała. – Zawsze sobie obiecywałam, że moje dzieci nigdy nie będą tak cierpiały jak ja, jednak uzależnienie doprowadziło do tego, że o mało nie zniszczyłam swojej rodziny. Dzieci były już w domu dziecka, mąż w więzieniu, ja na terapii, pies na łasce u sąsiadki – wspomina.

Gdy wróciła z terapii, cała rodzina odwróciła się od niej. Rodziców pochowała, kiedy jeszcze piła, oboje umarli z powodu alkoholu. Została sama. Babcia, z którą mieszkała przez lata, też umarła. – Bardzo we mnie wierzyła. Była jedyną osobą, która nigdy we mnie nie zwątpiła, wszyscy już się odwrócili. Miałam kuratora sądowego. Potrafiłam pić przez trzy miesiące, non stop, a potem była półtoraroczna przerwa, kiedy nie piłam nic. Przez ten czas abstynencji moja babcia była najszczęśliwszym człowiekiem.

Babcia rozmawiała w pokoju z kuratorką, ja przygotowywałam w kuchni herbatę i słyszałam, jak babcia mówiła: „Pani, ona to największy bandzior jest, ta dziewucha! Jak jest wypita, to do niej bez kija nie podchodź, a jak trzeźwa, to najukochańsze dziecko. Jest dla mnie niańką, pielęgniarką i ogrodniczką”. Babcia wierzyła we mnie bezgranicznie – mówiła Agata Nowak.

Wierzyłam, chociaż złorzeczyłam

Wierzyła w Boga, bardzo żarliwie modliła się, żeby jej pomógł. Czuła wyraźnie, że nie chce tak żyć, ale nie umiała inaczej. To było jak paraliż, jak jakaś niemoc. Rodzice od urodzenia, właściwie od jej poczęcia, nie okazywali czułości, miłości, zainteresowania.

– Większość rodziców widzi pierwszy ząbek dziecka, czeka na pierwsze słowo: „mama”, „tata”, cieszy się z pierwszych kroczków. Moi rodzice nie widzieli tego, oni to zapijali, te wyjątkowe momenty były okazją do kolejnego picia, potem było tak u mnie. Byłam bezsilna, nie chciałam tak żyć, ale nie umiałam się wyrwać. Przyszedł taki moment, że Andrzej, obecnie mój mąż, trafił do więzienia i od razu po pięciu dniach zabrali nam dzieci. Teraz widzę, że to było bardzo dobre. Ten wstrząs pozwolił nam otrzeźwieć. Pani kurator, którą wcześniej chciałam pobić i rozszarpać, szczerze podziękowałam, że zabrała mi dzieci. W życiu sobie nie wyobrażałam, że będę jej za to wdzięczna – wspominała pani Agata.

Była po dwóch próbach samobójczych, podcinała sobie żyły, udało się ją uratować. Potem poszła się utopić, ale uratował ją mały chłopiec, który ze swoim tatą łowił ryby. – Usłyszałam głos dziecka i w ostatniej chwili wyszłam z wody. Pamiętam, wtedy skojarzyłam to z głosem moich dzieci. To był przełom. Przypomniałam sobie o swoim koledze, który przeszedł terapię. Nie musiał kraść, miał na chleb, był czysty, uśmiechnięty. Wyszłam z rzeki i mokra poszłam przez miasto do Jurka. Zapytałam go, jak to zrobić, żeby przestać pić, żeby wyglądać jak on – opowiadała Agata Nowak.

Potrzebne było skierowanie na terapię. Kolega Jurek doradził, żeby terapeutom zawsze mówiła prawdę, żeby na terapii zostawiła to całe bagno. Po skierowanie do lekarza rodzinnego Agata poszła oczywiście pijana, bo na trzeźwo nie dałaby rady. Czekając na skierowanie do ośrodka, przez dwa tygodnie próbowała sprawdzić połączenie do ośrodka w Ciborzu. Przez ten czas nie udało się jej dojść na przystanek, bo za każdym razem kogoś spotkała. Próbowała czmychnąć bokami, ale zawsze znalazła się okazja, żeby się napić.

Powtórne narodzenie

Na terapię przyjechała pijana, ale tam narodziła się na nowo. – Miałam padaczkę alkoholową, byłam w długim ciągu, miałam bardzo złe wyniki krwi, mój stan zdrowia był fatalny. Początkowo nie chcieli mnie zakwalifikować na terapię, ale powiedziałam, że jeśli wrócę, to sobie nie poradzę i na pewno sobie coś zrobię, bo nie chcę być taką matką dla swoich dzieci, a nie potrafię być inna. Byłam pewna, że nie zasługuję, żeby być mamą, co ja właściwie robię ze swoim życiem, z domem – wspomina Agata.

Początki były trudne, pakowała się trzy razy. Była podminowana. Pytała terapeutę, czy też jest alkoholikiem, a jak się dowiedziała, że nie, to zaatakowała go z pretensjami. – Jak pan chce mi pomóc, skoro pan nie wie, co czuję? – krzyczała na niego. Dopiero później uświadomiła sobie, jak dobrymi ludźmi są terapeuci, którzy poświęcili życie dla swoich pacjentów, alkoholików.

Agata mówi, że gdyby nie wiara w Boga, nie dałaby rady wyjść z nałogu. – Modlitwy nauczyła mnie babcia, klękałyśmy wieczorem razem. Czułam zawsze, że Bóg ze mną jest, to była moja jedyna nadzieja, bo tak naprawdę wtedy miałam tylko Jezusa blisko siebie. Nie potrafiłam jednak tego docenić. Chociaż był czas, że bardzo klęłam na Boga, kiedy zabrali mi dzieci. Na terapii, po miesiącu, poszłam do kościoła, potrzebowałam spowiedzi. Chciałam przeprosić Boga, bo przecież tak nawyzywałam, wszystkie winy zwaliłam na Niego, a przecież On nie chciał mojego nieszczęścia, ciągle podsyłał mi dobrych ludzi, żeby mi pomogli. Wstydziłam się modlić, miałam wątpliwości, czy Bóg mi wybaczy, czy mnie zrozumie. Ksiądz wyjaśnił mi wiele wątpliwości, wracałam z kościoła taka lekka, radosna i cała drogę płakałam ze szczęścia! – opowiadała.

Powrót, dom

Później wszystko zaczęło się jakoś układać, chociaż nie miała grosza, na nic nie mogła sobie pozwolić. Żeby odwiedzić dzieci w domu dziecka, jechała autostopem. Do domu wróciła po trzech miesiącach terapii. Pierwsze dwa dni nie jadła, bo nie miała za co kupić jedzenia. Dopiero na trzeci dzień przyjechali znajomi, zrobili potrzebne zakupy, zapłacili rachunek za światło, dali pieniądze, żeby mogła pojechać odwiedzić dzieci. Łapała się każdej pracy, sprzątała mieszkania, robiła zakupy, kopała ogródki. Pół roku po zakończeniu terapii odzyskała dzieci, a mąż miał sprawę w sądzie.

– Powiedziałam sędziemu, że mąż był tyle razy karany, a nikt nie wysłał go na terapię, chociaż wszystkie przestępstwa były popełnione pod wpływem alkoholu. Sędzia zasądził terapię we Wrocławiu, a w Nowej Soli w zakładzie karnym wzięliśmy ślub cywilny. Pamiętam, to był słoneczny dzień, a po 20 latach zawarliśmy ślub kościelny. Chcieliśmy pokazać dzieciom i wnukom, że warto przez życie iść z Bogiem – mówi Agata Nowak.

Od 15 lat nie pije, od 7 lat nie pali papierosów, ale czasami ma sny, koszmary, że chleje całą noc, zaciągając się dymem. Wracają lęki dzieciństwa, przykre obrazy. – Dzisiaj pracujemy i pomagamy alkoholikom, wozimy ich do Ciborza, odbieramy z ośrodka. Uczymy się w liceum, żeby w przyszłości zostać terapeutami. Bardzo chcemy pomagać innym, bo warto walczyć o każdego.

Mamy 13 perełek, którym udało się pomóc. Któregoś roku w Wielki Piątek wyszłam wcześniej z nabożeństwa Drogi Krzyżowej, musiałam iść do apteki. Po drodze natknęłam się na Piotrka, był w strasznym stanie i powiedział: „Jak ty mi nie pomożesz, to ja umrę”. Widziałam jego łzy, ale najpierw na niego nakrzyczałam, bo nie jeden raz już mu pomagałam. Przyjechał po mnie mąż, zabraliśmy go do naszego domu, w dwa tygodnie załatwiliśmy terapię, ale najpierw walczyliśmy, żeby obniżyć bardzo wysokie ciśnienie. Dzwoniłam na pogotowie, co mogłabym mu podać, ale nic nie pomagało – opowiada Agata.

W Wielką Sobotę pojechali do szpitala. Ale nie chcieli ich przyjąć, bo Piotr nie miał żadnych dokumentów, był bezdomny, nie był zarejestrowany w urzędzie pracy. Wtedy bardzo pomogło to, że Agata Nowak została wybrana na sołtysa w Bodzowie. Miała zaświadczenie, mogła potwierdzić autentyczność danych i poręczyć za Piotra. Ludzie przynieśli odzież, żeby Piotr mógł się czysto ubrać i pojechać na terapię. Po jej zakończeniu mieszkał w domu państwa Nowaków jeszcze przez pięć miesięcy, teraz sam próbuje stanąć na nogi.

– Naszym marzeniem jest stworzenie świetlicy dla młodych, gdzie mogliby spędzać czas, prowadzonej przez trzeźwych alkoholików, często ludzi bardzo mądrych i życzliwych, którzy prowadziliby socjoterapię. W formie zabawy, nauki pomagaliby dzieciom. Wiem, że takich dzieci, jak ja byłam, i takich matek, jaką byłam, jest mnóstwo. Naszym poświęceniem chcemy ratować ludzi, bo pomagając jednemu alkoholikowi, ratujemy całą rodzinę, wiele osób – mówią Agata i Andrzej Nowakowie.

TAGI: