Wszystko oprócz głupoty

Przemysław Kucharczak

publikacja 27.03.2016 06:00

Pożytki z misji mogą być bardzo niespodziewane. Heniek Hajzyk ze Świerklan pojechał do Tanzanii odwiedzić brata – misjonarza, a znalazł tam swoją przyszłą żonę.

Henryk i Everine Hajzykowie z synami: Tomkiem, Marcinem i Robertem Przemysław Kucharczak /Foto Gość Henryk i Everine Hajzykowie z synami: Tomkiem, Marcinem i Robertem

Czarnoskóra Everine po raz pierwszy była w Polsce jeszcze przed ślubem. – Przyleciałam w czerwcu 2003 roku. Ale i tak było mi jeszcze trochę za zimno – śmieje się.

Zimą się wychodzi?!

Prawdziwy szok przeżyła dopiero, gdy przyleciała po raz drugi, już jako żona Henryka – bo pobrali się w Tanzanii. Szła przez terminal warszawskiego Okęcia w cienkiej bluzce i lekkich butach – a było to 6 grudnia 2003 roku. – Jedna kobieta powiedziała mi po angielsku: „A pani wie, jak tam będzie zimno? Trzeba sie oblykać ciepło”. Kiedy wylatywałam, mieliśmy w Tanzanii ponad 40 stopni w cieniu, a kiedy lądowałam tutaj, było koło minus 25... Ja wiedziałam, że zimą w Polsce jest zimno, ale myślałam, że to jest takie... normalne zimno! – wspomina wesoło.

Polskie zimno okazało się jednak „nienormalne”. Przynajmniej wtedy, bo ostatnie zimy, jak to wyraźnie zauważa Everine, są już łagodniejsze. Dziewczyna wiedziała przed przylotem do Polski, że zimą pada tu śnieg, ale przecież nigdy nie miała okazji śniegu dotknąć. Owszem, widziała go już wcześniej, ale tylko z okien samolotu, kiedy przelatywała nad lśniącym bielą szczytem Kilimandżaro. Nie zdawała sobie sprawy, jak ludzki organizm reaguje na mróz, ani z tak oczywistych dla Polaków zjawisk, że zimą bywa ślisko.

Mąż czekał na nią na lotnisku. Pojechali już razem do domu w Świerklanach pod Rybnikiem. Nadeszła niedziela i Heniek powiedział, że czas iść do kościoła. – Zdziwiłam się, bo myślałam, że jak jest tyle śniegu, to ludzie w Polsce nie wychodzą na zewnątrz – śmieje się znowu Everine.

Odwiedziliśmy ją, Henryka i ich trzech synów w Świerklanach.

Ślub w Tanzanii

Jak się poznali? Everine u progu XXI wieku była zatrudniona w parafii św. Maksymiliana Marii Kolbego w Dar es Salaam, wielkim portowym mieście we wschodniej Afryce. Pracowała tam w parafialnym biurze, pomagała w kuchni. – Kiedy na farze nie było nikogo z księży, to ona była szefem fary – wspomina Heniek. Starszego brata, czyli księdza Mariana Hajzyka, misjonarza salwatorianina, Henryk odwiedził tam przed 15 laty. To wtedy między nim a Everine coś zaiskrzyło.

Zaczęli razem spędzać czas. Everine była przewodniczką Ślązaka po Dar es Salaam. – Pamiętasz, kto ci pokazał Ocean Indyjski? – pyta dzisiaj Everine. – Tak? A kto cię najpierw zawiózł nad ten Ocean Indyjski? – przekomarza się z nią Henryk. Choć miasto leży nad oceanem, to spod tego kościoła na wybrzeże jest jeszcze spory kawałek. To wymarzone miejsce na randki. Plaże są tu piaszczyste. Wystarczy też wsiąść do łódki i popłynąć kilka minut, żeby znaleźć się na jednej z wysepek z palmami i białymi plażami. 

Umówili się, że w następnym roku w czasie wakacji to Everine odwiedzi w Polsce Heńka. A jednak nie wszystko poszło tak idealnie, jak się zapowiadało. Doszło wtedy do tragedii, która wywróciła ich plany do góry nogami. Ksiądz Marian, brat Henryka, zachorował i w ostatnich dniach 2001 roku zmarł na malarię. Malaria kosi ludzi w Tanzanii. Również drugi z braci Hajzyków, Józef, który jako brat salwatorianin też pracował na misjach w Tanzanii, ciężko zmagał się z tą chorobą i w końcu, za radą lekarzy, wrócił do Polski.

Everine nie przyleciała w następne wakacje do Polski. Udało się to jednak nieco później, w czerwcu 2003 roku. Jeszcze w tym samym roku ona i Henryk pobrali się w Tanzanii. Ślązak ze względu na pracę musiał wrócić do Polski trochę wcześniej. Everine wyleciała kilka tygodni po nim. Wypadło to właśnie w śnieżny i mroźny grudzień 2003 roku – co opisujemy na początku tego tekstu.

Gryfnie godać

Na początku pobytu na Śląsku Everine tęskniła za Tanzanią, zwłaszcza kiedy Heniek wychodził do pracy. Latem można było jeszcze wyjść do ogródka, ale zimą czuła się w czterech ścianach jak uwięziona. To jednak się zmieniło, kiedy na świat przyszli ich chłopcy. Tomek ma teraz 12 lat, Robert – 10, a Marcin 4 latka. Już raz w tym składzie odwiedzili rodzinę w Tanzanii – z tym, że Marcin był wtedy jeszcze pod sercem Everine.

Matka Henryka od lat nie żyje. Mówić po polsku nauczył więc Everine jej teść. To znaczy, tak jej się tylko wydawało, że to było po polsku... W rzeczywistości czarnoskóra dziewczyna nauczyła się gryfnie godać po naszymu.

Co najbardziej na Śląsku polubiła? – Zista! – odpowiada Everine i wybucha śmiechem. Zista to w ślonskij godce babka. Teraz, po 13 latach na Śląsku, kobieta umie już zarówno godać po ślonsku, jak i mówić po polsku, choć czasem brakuje jej jakiegoś słowa.

Opanowanie gotowania polskich potraw czy pieczenia ciast to było wyzwanie, w którym pomogli jej dobrzy ludzie ze Świerklan. Sąsiedzka pomoc była dla niej ważna zwłaszcza wtedy, kiedy wszystko było tu dla niej nowe; gdy chciała z kimś pogadać czy kiedy potrzebowała rady w sprawie opieki nad dziećmi. Everine pyta, czy może za pośrednictwem „Gościa” podziękować przynajmniej niektórym z tych, którzy okazali jej serce.

– Bardzo mi pomogli państwo Fabian, ona jest w Świerklanach kościelną. Pani Irena Kobuz pomogła mi przy dzieciach. Doktor Wężyk dał pracę, sprzątam teraz w ośrodku zdrowia. No i jeszcze moja najlepsza przyjaciółka Maria Sikora. Ona mi pomogo złapać jakoś robota, razem my na przykład zbierały truskawki. Godo: „Umisz stować, umisz robić? Musisz stanyć, idymy robić, bydziesz miała jakiś grosz dlo dzieci”. Dobrze sie z nią czuja, bo to jest tako ślonsko baba – śmieje się. – To kobieta, która mie rozumie. Jest starszo ody mie, mo 56 lat, ale czujymy sie siostrami, wiesz? Ona mie znała już downo z kościoła, ale zaprzyjaźniły my sie dwa lata temu – dodaje.

To, że Everine nauczyła się gotować po polsku, nie oznacza, że nie robi czasem obiadu w stylu afrykańskim. Mówi, że w okolicznych supermarketach można dzisiaj dostać wszystkie potrzebne składniki. – Gotuja tak może roz na dwa miesiące, bo to drogo wychodzi. Robia na przykład ougari. Henio, jak to powiedzieć po polsku? – pyta Everin. Jej mąż odpowiada: – To jest potrawa z manioku, bardzo smaczna.

Najlepszy klub Forteca

Starsi synowie Hajzyków są ministrantami. Trenują też piłkę nożną: Tomek na obronie, Robert na ataku. – Niech pan napisze, że Forteca Świerklany to jest najlepszy klub – rzuca Tomek, który ma najciemniejszą karnację ze wszystkich braci. Niedawno był didżejem na szkolnej dyskotece. Marcin pewnie pójdzie w przyszłości w ślady starszych braci jako ministrant i piłkarz, ale na razie ma tylko 4 lata. Bracia są ze sobą bardzo zżyci, a na co dzień też godajom po naszymu.

Henryk wspomina, że kiedy 13 lat temu Everine zamieszkała w Świerklanach, jej obecność budziła powszechne zdziwienie. Szybko jednak ludzie się przyzwyczaili. Mówią do niej po prostu: Ewa.

– Zdarzało się, że jak my jechali do sklepu, słyszałach rozmowy dzieci: „Patrz, kto idzie... Murzinka idzie... Ale Murzinka w Polsce? Ni, ona pomalowano” – wspomina z rozbawieniem Everine.

Czarnoskóra Ślązaczka jest w Świerklanach bardzo lubiana. Dostała zaproszenie do kościelnej, oazowej scholi. Śpiewają w niej głównie uczniowie i studenci; od roku w każdy piątek wieczorem mają próby. O sympatii do „Ewy” świadczy zresztą już to, że schola otrzymała nazwę „Imani”, wziętą z ojczystego języka Everine – suahili. – A co to znaczy tak w ogóle? – pyta jeden z ciemnoskórych, młodych Hajzyków. – No nie... Nie wiecie, co to „Imani”? – dziwi się mama. – Wiara! – rzuca trafnie drugi z synów.

Temperament Ślązaków i mieszkańców Tanzanii wyraźnie się różni. Ci drudzy są bardziej bezpośredni i spontaniczni. – Tutaj, jak pozdrowisz na ulicy kogoś, kogo nie znosz, to on tak zaglondo – Everine naśladuje zdziwione spojrzenie. – W Tanzanii wszyscy traktują się bardziej jak siostry i bracia... Ale i tak, jak na razie, fajnie sie czuja w Polsce. I podobo mi sie na Śląsku. Chyba wszystko, ci powiem, mi tu pasuje. Oprócz głupota. Ale głupota wszędzie, i dobro też jest wszędzie. Na Śląsku, tak jak wszędzie na świecie, ludzie są dobre i bardzo dobre – ocenia.

TAGI: