Z kubkiem herbaty

Karolina Pawłowska

publikacja 21.03.2016 06:00

Siedzieli przy kawie i zastanawiali się, co z medialnych przekazów o uchodźcach jest prawdą, a co mitem. Na szlak bałkański pojechali z ciekawości. Wrócili z chęcią niesienia pomocy.

 Teresa Teleżyńska i Monika Prończuk w słupskich szkołach i w bibliotece opowiadały o swoich doświadczeniach Karolina Pawłowska /Foto Gość Teresa Teleżyńska i Monika Prończuk w słupskich szkołach i w bibliotece opowiadały o swoich doświadczeniach

W październiku ubiegłego roku zapakowali po dach samochód i ruszyli w drogę. Wylądowali na granicy serbsko-chorwackiej jako niezależni wolontariusze. Po dziesięciodniowym pobycie wśród próbujących dostać się do Europy uchodźców wiedzieli, że pojadą znowu.

Młodzi mężczyźni

Jadąc pierwszy raz nie myśleli o organizowaniu dużych akcji. Za drugim i trzecim razem wybrali się już kilkoma samochodami. Tym razem na granicę serbsko-macedońską i planem działania. Za zebrane w Polsce pieniądze kupowali jedzenie, pieluchy, chusteczki do mycia rąk, przynosili gorącą wodę do rozcieńczania mleka w proszku dla niemowląt. Służyli za punkty informacyjne dla zdezorientowanej rzeszy uchodźców. – Warunki w kolejkach do punktów rejestracyjnych są naprawdę dramatyczne. Ludzie czekają w nich po kilkanaście godzin. W miasteczku liczącym 10 tys. mieszkańców, przez jedną dobę przewijało się od 7 do 10 tys. przybyszów. Mieli do dyspozycji 10 przenośnych toalet – opowiada Monika Prończuk. – Pomoc medyczna jest tylko w oficjalnych obozach, których na tej drodze są… dwa. Organizacje pomocowe też są – w obozie, do którego stoi ta kolejka – dodaje.

Swoją opowieść ilustruje zdjęciami. Słuchaczy w słupskiej bibliotece poruszają przede wszystkim zamknięte w kadrach dziecięce buzie. Brudne, zmarznięte, przestraszone. – To mit, że uchodźcami są sami młodzi mężczyźni. Statystyki ze szlaku bałkańskiego pokazują, że to mniej więcej połowa uchodźców. Podróż do Europy to nie wycieczka. Rodziny z dziećmi mają mniejsze szanse ją przetrwać. Ale kobiety i dzieci mimo to stanowią połowę tej grupy. Uchodźcy są też w różnym wieku. Spotkałyśmy studenta grafiki, który pchał wózek inwalidzki ze swoją osiemdziesięcioletnią babcią – podejmuje wątek Teresa Teleżyńska.

Zalew islamu

„Dobrowolki”, które przyjechały do Słupska, to dwie młode warszawianki. Wykształcone na europejskich uczelniach, obyte w świecie. Wśród ich sąsiadów i znajomych nie brakowało muzułmanów, ale nie dziwią się lękliwym pytaniom, które nieuchronnie padają po haśle „uchodźcy”.

– Problemem jest fundamentalne Państwo Islamskie. Ci muzułmanie, których spotkaliśmy, uciekali właśnie przed islamem w ich wydaniu – mówi Monika. – To Państwo Islamskie do nich strzela, zrzuca na nich bomby i mówi: „nie jesteście wystarczająco dobrymi muzułmanami. Albo będziecie tacy, jak my, albo was zabijemy” – dodaje Terka.

Przy okazji wątku religijnego opowiada o wspólnej modlitwie. – Raz przyszedł Syryjczyk, pytając, czy może umyć ręce i pomodlić się u nas. Razem z jednym z wolontariuszy zaczęli się modlić. Uklęknęłam, złożyłam ręce i też się modliłam. Nie miało znaczenia, że oni są wyznawcami islamu a ja katoliczką. Dla mnie to był bardzo mocny, wzruszający moment – mówi dziewczyna.

Nie boi się zalewu islamu. – Planuje się przyjąć do nas ok. 7 tys. uchodźców. To kropla w 40-milionowym kraju. Daliśmy schronienie 80 tys. Czeczenów, muzułmanów. Podejrzewam, że większość z państwa jednak nie styka się na co dzień z wyznawcami islamu? – pyta retorycznie.

Uchodźca to człowiek

– Ale oni przyjeżdżają i chcą dostać wszystko! – gorączkuje się jedna z kobiet. Pod hasłem „wszystko” kryje się państwowy zasiłek i darmowe lokum.

– Lekarze, prawnicy, inżynierowie, studenci – takich ludzi spotykałyśmy w dużej mierze. Gdybym była prawnikiem w Syrii, raczej nie wyruszyłabym na szlak bałkański, żeby dostawać w Polsce 500 zł i zamieszkać w ośrodku dla uchodźców. Kardiochirurga syryjskiego nie skusił socjal w Niemczech. Dla człowieka, który coś osiągnął w życiu, to degradacja. On wyjechał, bo na jego dom spadły bomby, bo pewnego dnia potknął się o ciało sąsiada – cierpliwie tłumaczy Monika.

Większość z tych, których spotkały, to tzw. klasa średnia. – Podroż do Europy jest kosztowna. Biedni zostali w Syrii, albo w obozach w krajach sąsiadujących – mówią dziewczyny, ale zastrzegają, że nie chcą wydawać sądów na temat całego zjawiska. Mogą jedynie podzielić się swoimi subiektywnymi doświadczeniami.

Większa jest obawa przed terrorystami, którzy mogą znaleźć się w tak wielkiej grupie ludzi. – Ale oni nie muszą przedzierać się do Europy przez kilka tygodni na piechotę! Państwo Islamskie jest bogate, bez problemu załatwia wizy, opłaca bilety samolotowe – odpowiada Monika. Pytam, czy kiedykolwiek poczuła się zagrożona. – Tak. Ale nie ze strony uchodźców, tylko lokalnej ludności. Poorganizowały się grupy, które oferowały uchodźcom możliwość ominięcia kolejki i punktu rejestracji. Taka lokalna mafia. Brali ogromne pieniądze i wywozili ich w pole. Wiedziałam, że mogą być uzbrojeni – wyjaśnia.

Na razie nie planują powrotu na szlak bałkański, bo obie dostały pracę. Jeżdżą jednak ich znajomi. „Dobrowolki” działają za to w Polsce, podpowiadają innym, jak można pomóc, wykorzystują urlopy, żeby jeździć po kraju i opowiadać, rozprawiać się z mitami.

– Żeby pomagać, nie trzeba być bohaterem. Nie ma nic niesamowitego w tym, że rozdaje się komuś ciepłą herbatę. A kiedy spotyka się konkretnego człowieka, przestaje on być anonimowym uchodźcą. Trudno mu wtedy nie pomóc – mówią dziewczyny.

TAGI: